Artykuły

Prowokator Jan Nowicki

- W Polsce to się w ogóle nie potrzebuje aktorów w moim wieku. Nikt nie pisze takich scenariuszy, jakie dostają Anthony Hopkins czy Jack Nicholson. Często powtarzam: dajcie mi taką rolę jak w "Okruchach dnia", to ja już walnę i będę wiedział, co z nią zrobić. Jestem w świetnej formie - mówi JAN NOWICKI.

Wchodzący dziś na ekrany kin film Jacka Bławuta "Jeszcze nie wieczór" to przejmująca opowieść o grupie starych aktorów sprowokowanych do ostatniego zawodowego wzlotu przez Jerzego, scenicznego wygę, który nie chce pogodzić się z upływem czasu. W jego rolę wcielił się Jan Nowicki [na zdjęciu], którego z tej okazji przepytuje Magda Rigamonti.

Beata Tyszkiewicz mówi, że "Jeszcze nie wieczór" to film o miłości, Pan twierdzi, że o aktorstwie.

- Bo mnie się wydaje, że można go analizować na wiele sposobów. Pani może sobie wybrać, o czym jest ten film. Jacek Bławut jest bardzo delikatnym człowiekiem i niektóre relacje między bohaterami zarysował za lekko. Uważam, że w fabule trzeba być bardziej brutalnym. Podkreśliłbym, że Różę, graną przez Beatę Tyszkiewicz, i tego mojego Jerzego łączyła w przeszłości ogromna namiętność. I powiem Pani, że taka Małgorzata, którą gra Sonia Bohosiewicz, byłaby dla mnie jako mężczyzny absolutnie do zdobycia. Powinna w tych garach wylądować, a ja na niej.

Ostro Pan zagrywa...

- Bo ja lubię nie tylko kobiety, ale i dobre kino. A to jest dobry film o aktorstwie wspaniałym, profesjonalnym, najlepszym. Przecież teraz szerzy się amatorszczyzna i szmira. Aktorzy tacy jak Jerzy Trela, Jan Frycz czy Władek Kowalski to są chorzy dziwacy, bo umieją mówić, poruszać się i mają wyraziste twarze. Doszło do tego, że daję już tylko radę oglądać na ekranie dzieci i starców. Tylko oni potrafią grać, tylko oni potrafią wymyślić postać, być w pewnym sensie sztuczni.

A kiedy zobaczył Pan tych starych, często schorowanych aktorów w Domu Aktora w Skolimowie, to nie ogarnęło Pana przygnębienie?

- Nie, nawet nie pomyślałem o przygnębieniu. Aktorzy, tak jak wszyscy, się starzeją. Nasz warsztat pracy - ciała, głosy, twarze - wszystko się starzeje. Jednak pozostają fundamenty. Poza tym, jak mogę być przygnębiony skoro widzę, że starzy aktorzy żyją w tak pięknym domu. A po drugie, nie przygnębiam się, bo w tym domu jeszcze nie muszę mieszkać.

Za kilka dni żeni się Pan z Małgorzatą Potocką, więc na Skolimów jeszcze dużo za wcześnie...

- Wie Pani, jedno drugiego nie wyklucza. Wprawdzie Gosia chce, żebyśmy mieszkali na warszawskim Żoliborzu, ale ja być może i w tym Skolimowie jakiś pokoik sobie walnę. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć (śmiech).

W filmie "Jeszcze nie wieczór" przybycie Pańskiego bohatera Jerzego wywołuje wielkie poruszenie. "Wielki Szu przyjechał!", "Mistrz jest z nami!" - informują się w podnieceniu pensjonariusze Skolimowa. Czy tak też było w rzeczywistości?

- A gdzie tam! Przecież ja ich wszystkich znam. To moi koledzy. Niektórzy byli wielkimi gwiazdami. Podziwiałem ich już jako dzieciak.

Dobrze się Pan z nimi czuł?

- Ja lubię ludzi starych, lubię z nimi przebywać. Jestem wściekły, że w naszym kraju ludzie starzy są tak poniewierani. Przecież cały system emerytalny to jest jakaś makabra. To mnie wkurwia, że najpierw człowiek pięknie żyje, a potem zbiera resztki po barach mlecznych. Jeśli społeczeństwo nie szanuje i nie kocha dzieci, starców i zwierząt, to znaczy, że jest zbydlęcone.

Do filmu nagrał Pan piosenkę z raperami. Dogadywał się Pan z nimi, z tymi chłopakami z innego świata?

- Ja też jestem z ich świata. Tak, jak jestem ze świata Skolimowa. Nie przeszkadza mi, kiedy stary facet spotyka się z młodą dziewczyną i na odwrót. Kiedy widziałem 80-letniego Czesława Miłosza obejmującego swoją młodszą o kilkadziesiąt lat żonę Caroll, to siedział przede mną młody chłopak, a nie starzec. Starość jest w głowie. Wielu aktorom, a zwłaszcza aktorkom myli się ten zawód z popularnością, urodą, kieckami i fryzurami.

Stary aktor może być atrakcyjny?

- Kiedy już wylecą zęby i włosy, wtedy zostaje goły człowiek. Danusia Szaflarska, która ma 94 lata, rozumie ten zawód doskonale. Nie zabiega o fotogeniczność, tylko po prostu gra. Starość jest w głowie.

Pan za chwilę przekroczy siedemdziesiątkę...

- I właśnie teraz zagrałem dwie najlepsze role w moim życiu. Jedna to ta w "Jeszcze nie wieczór". A wcześniej naciachałem dziesiątki jakichś studentów, inżynierów zakochanych. Same bzdury.

Teraz skupi się Pan na miłości, ślubie i życiu prywatnym?

- Spotkaliśmy się z Małgorzatą Potocką ponad 30 lat temu. Nagadałem jej wtedy dużo słów i o nich zapomniałem. Teraz te słowa stają się ciałem. Zobaczymy, co z tego wyniknie, czy Gosia mnie zaakceptuje. Nie jesteśmy łatwymi ludźmi, więc musimy wykonać ciężką i piękną pracę. Poza tym z krwi i kości jestem krakowski, więc nie wiem, jak się odnajdę w tej Warszawie. Ale piszę piosenki, kolędy, mam przygotowaną kolejną książkę. Mam co robić. Naprawdę.

Dom Pan wybudował na rodzinnych Kujawach. Tam się Pan zamierza osiedlić?

- Nie wiem. Nie ja wybudowałem, tylko moja siostra. Kobiety sterują moim życiem. Teraz pewnie niektórzy myślą: bogaty facet, bo ma dom. A ja sobie myślę, że facet który zagrał w ponad dwustu filmach, to powinien mieć całą wieś, a nie jedną chałupę. Zadowolony jednak jestem. Dostałem jednego konia, kupiłem drugiego, przypałętała się koza, jest kot, pies. I tam jest fajnie, bo mogę sobie obserwować jak przyroda żyje. W końcu mam na to czas.

Ale refleksyjnie Pan mówi. W filmie Bławuta tak jak w życiu odnajduje Pan miłość sprzed lat i mamy happy end. Zgadza się?

- Myślę, że Róża i Jerzy będą jeszcze żyli długo i szczęśliwie. Tak jak ja.

I w Panu też, tak jak w Jerzym, jest trochę Mefista?

- Jaki tam ze mnie diabeł - ja jestem chłopiec z Kowala, z bidy jakiejś, który był szczęśliwy, że może zjeść dwie fasolki po bretońsku. Był okres w moim życiu, że byłem specjalistą od takich trochę diabelskich ról. Miałem dobre zęby i umiałem się diabolicznie uśmiechać.

Za rolę w tym filmie dostał Pan nagrodę na ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni.

- Dostałem.

I co, teraz worek z propozycjami się otworzył i będzie Pan grał w filmie za filmem?

- Chyba pani żartuje. U nas jeśli ktoś uniesie głowę wyżej, to jest stracony. Nagrody nie mają żadnego wpływu ani na nasze dochody, ani na prestiż. Zresztą w Polsce to się w ogóle nie potrzebuje aktorów w moim wieku. Nikt nie pisze takich scenariuszy, jakie dostają Anthony Hopkins czy Jack Nicholson. Często powtarzam: dajcie mi taką rolę jak w "Okruchach dnia", to ja już walnę i będę wiedział, co z nią zrobić. Jestem w świetnej formie.

Gorycz przez Pana przemawia?

- A jaka tam gorycz. Nie czuję się niespełniony. Nawet nie narzekam. Kiedy syn mi powiedział, że mam dobry PR, to myślałem, że to jakaś choroba. Na szczęście, myliłem się.

Bo chyba media Pan lubi?

- Lubię zmieniać poglądy i gadam, co mi się podoba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji