Wyznania dramaturżnicy
Łabędziokry z Gdyni - pisze w felietonie dla e-teatru Małgorzata Sikorska-Miszczuk
Jestem w Gdyni, mają tutaj morze z łabędziami, które w nocy wyglądają jak kawałki kry na wodzie - a jeśli nawet tak wyglądają tylko w odmiennym stanie świadomości, to i tak dla mnie zostaną na zawsze łabędziokrami.
Dwa lata temu w Nasutowie pod Lublinem odbyły się warsztaty zorganizowane przez Laboratorium Dramatu. Usłyszałam tam taką historię: "Dybuk" został postawiony pod sąd. Było to w Jerozolimie, trwało dwa dni. Powołano "skład sędziowski", który miał orzec, czy ta sztuka godnie czy niegodnie reprezentuje Izrael. Debata zakończyła się "uniewinnieniem".
Wieczorem w Nasutowie zawsze odbywały się improwizacje reżyserskie (poza dniem, kiedy wszyscy pojechaliśmy na Majdanek). Wymyśliliśmy z Łukaszem Wittem-Michałowskim, że my w swojej improwizacji "ochrzcimy" "Dybuka". Wymyśliliśmy bohatera, który nie zgadza się, aby ten właśnie tekst reprezentował jego Naród, więc desantuje się z tekstem pod pachą w jakimś małym polskim kościółku. Jeśli sztukę się ochrzci, kombinuje bohater, przestanie być żydowska, stanie się chrześcijańska, i problem niegodnego reprezentowania załatwi się raz na zawsze.
Potem się jeszcze dużo działo w naszej improwizacji, ale najważniejsze, że Dybuk się ujawnił i nie dopuścił do egzekucji.
Sztuka posiada duszę, która się nie poddaje.
Poza tym brałam udział w dwóch panelach dyskusyjnych. No i co? Masakra. Jakież to potem wywołuje we mnie spustoszenie emocjonalne - w psychice, duszy i samooglądzie porannym! Po pierwsze, mówię i mówię, mimo że wcześniej mówię sobie, że już nie będę tyle mówić. Obiecuję sobie, że będę siedzieć spokojnie na krześle, godna i zdyscyplinowana wewnętrznie, skupiona na temacie, przytomna, a jednocześnie jakoś tajemniczo uwewnętrzniona. Trochę jakby poetessa, z szalem zwiśniętym z ramienia, subtelna, delikatna, podatna na zranienie, a jednakowoż dzielna, choć nie za bardzo, rozedrgana, ale pod kontrolą. Chodzi mi najbardziej o obraz kobiety-rusałki, księżycowej panny, twórczyni stąpającej po smudze światła. W tej wizji nad głową świeci mi niewidoczna (ale wykrywalna na zdjęciach w podczerwieni) aureola nie z tego świata.
To pragnienie. Marzenie. Dream.
A co jest? No nie wiem jak to nazwać, ale tajemniczość to są półsłówka, niedomówienia, niedopowiedzenia, frazy w pół przerwane, głos więdnący i więznący w gardle, a nie potoki-słowotoki, łabędziokry słów na morzu panelowym, cóż, no cóż
Tu składam hołd należny Gazetce Festiwalowej za cytowanie moich złotych myśli i z masochistyczną satysfakcją dzielę się nimi:
Pod hasłem "Dramaturgia wyczerpania?" oświadczyłam:
"Ja myślę o formie, Magda myśli o formie na pewno Artur też myśli o formie!"
"Lubię sobie sięgnąć po taką pojechaną kreskówkę"
"Jak on poczyta sobie o moim Żwirku, to on się trochę zdziwi!"
W wiecznym zadziwieniu jak to się dzieje inaczej i na odwrót w życiu - Małgorzata Sikorska-Miszczuk.