Czym stał się człowiek?
Ostatnia, sobotnia premiera na scenie w piwnicy przy ul. Sławkowskiej Starego Teatru zmusza nas do myślenia. Jeśli się dzieje tak, że przez obrazy zawarte w sztuce przyobleczonej w ciała aktorek, w ich kostiumy, w scenografię - dociera do nas zdolność do refleksji, jeśli przez śmiech, prawdziwy, gromki śmiech docieramy do przerażającej ciszy na widowni - to znaczy, że teatr zwyciężył, że spełnił swe zadanie. Wiem, że zastęp pięknoduchów obruszy się na te słowa, ale udało mi się już raz (30 lat temu!) zaczepić w związku z przedstawieniem "Krzeseł" Ionesco jednego takiego filozofa, konkretnie lwowskiego recenzenta, który oburzył się, kiedy przeczytał me słowa o odczytaniu wspomnianego dzieła jako próby ataku na faszyzm. Dawne to czasy i teraz możemy spokojnie obserwować, jak niektórzy, nawet najsilniejsi w pięknoduchostwie przeplatanym donosami zaczynają szukać powodów do własnych zamyśleń. Może nawet o własnym nieszczęściu bytowania od aktu przemocy do aktu kłamstwa. Właśnie o tym mówi EUGENE IONESCO W "LEKCJI". Właśnie przedstawienie tego dzieła (w przekładzie JANA BŁOŃSKIEGO) jest refleksyjne, szczególnej siły nabiera przez aktorki, przez ich nie tylko zdolność gestyczną, dykcję, lecz również przez podporządkowanie owych sprawności treściom. Teatr Ionesco stanowi dla sceny zawsze szansę doprowadzania nas do śmiechu. Podtytuł "Lekcji" brzmi: dramat komiczny. W tym sensie teatr też zwyciężył, ponieważ wesołość widowni przypomina słynne zdanie klasyka rosyjskiego: sami z siebie się śmiejecie! Reżyserka przedstawienia Włoszka ELINA LO VOI w doskonałej scenografii MARKA BRAUNA (stolik biurkowy, rozkładane lustro, manekin "z bebechami", rzeźba klasyczna na kiju, kostiumy kobiet z przełomu wieków XIX i XX) prowadzi rzecz wyraźnie urzeczona... rzeczą. Ala aktorki nie poddają się temu wyraźnemu zamysłowi. Mają w sobie siłę, ekspresję właściwą naszym, domowym, nie najgorszym temperamentom: są wychowane na Mickiewiczu i Wyspiańskim. Groteska, ironia, surrealizm, krytyka społeczna! Ależ tak, mamy to we krwi chociażby przez sarkastyczne strofy "Beniowskiego"!
Elina Lo Voi napisała w programie "...a gdyby profesor był kobietą? Co by się stało? Cóż więcej mogłoby się wydarzyć niż to, co (już od pierwszych słów) narzuca, się jako jedyne nie /naturalne rozwiązanie tej sztuki?" I w roli Profesora występuje wspaniała ANNA POLONY. Jej gra wolna. od jakichkolwiek ozdobników, ale pełna niedociecznych w ekspresji scenicznej szczegółów stanowi o całej atmosferze. O całej? Uczennica, którą gra ALDONA GROCHAL ze znakomitym wyczuciem absurdu i satyry, jakby rodem z papierowego felietonu, jest godną partnerką Polony. Służąca BEATY MALCZEWSKIEJ (rola składająca się z kilku słów, kilku zdań, oparta głównie na niemym, gestycznym komentarzu przebiegu lekcji) to znakomita robota sceniczna, nie wykraczająca poza konieczne granice umiaru. A jednak jeszcze powtórzę: Polony jest niedościgniona w swej pasji, dobrze zrobionym zapamiętaniu. Dźwiga ona na sobie większą część ciężaru, treści, które odnoszą się do języka człowieczego, do pustosłowia, które zalęgło się w nas, w ludziach końca XX wieku, kiedy podkreśla się, że język służy do... ukrywania myśli. Wykład Profesora-Polony uprzytamnia, jak oddalamy się od siebie, jak można przysłonić (aż do śmierci, aż do absurdu jej nieogarnionego) zwykłą głupotę. Anna Polony rozgrywa rzecz całą niczym biegaczka, która doskonale zorientowana w dystansie umie rozłożyć siły. Pod koniec przedstawienia przyśpiesza, ale nie traci sprawności komunikowania. Cały czas, podkreślam: cały czas uczestniczymy w lekcji. Obudowane to jest zwykłością, ale i pewnymi surrealnymi szczegółami (np. wspomniane "bebechy" w manekinie). Zresztą i wielki Ionesco, i aktorki wiedzą, że rzeczywistość jest czasami absurdalna. Dlatego w Polsce taka sztuka zdobywa aplauz zarówno wykonawców jak i widowni.