Artykuły

Kiedy każdy szelest ma znaczenie. Beatrix Cenci w Słowackim

"BeatriX Cenci" w reż. Macieja Sobocińskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Anna Szczygieł w Krakowskim Serwisie Kulturalnym KULTURatka.

Mawia się, że opowieść poety staje się sztuką, kiedy przez jego wersety sączy się uczucie, ale jeśli mowa o teatralnych wizjach reżysera, to ożywają i zamieniają się w krew i ciało dopiero wtedy, gdy każdy szelest sukni niesie ze sobą ważką treść: niesłyszalną dla ucha, nie do uchwycenia przez szkiełka. Suknia Beatrix Cenci, raz biała raz kruczoczarna, szeleściła gwałtownie, ale i delikatnie, z subtelnością kochającej kobiety i rozpaczliwym krzykiem ginącej miłości. Każdy jej szelest był inny i każdy szelest miał znaczenie.

Historia dręczonej rodziny i hańbionej przez własnego ojca córki zainspirowała Słowackiego. Finałem tak w życiu i w dramacie było zabójstwo ojca i późniejsze skazanie jego rodziny na tortury i śmierć. Słowacki opowiedział tę historię swoim kunsztownym językiem, ale zabarwił ją dodatkowo echem Szekspira, greckiej tragedii i rzymskich demonów. Odziani w szpilki aktorzy-Furie stąpają delikatnie po deskach sceny, prężą się jak koty, czając się gdzieś w ciemności z ironicznym uśmiechem zastygłym na budzących grozę twarzach.

Nieprzypadkowość. Spektakl był jej pełen. Nieprzypadkowe słowa i szelesty sukni. Ale i nieprzypadkowe śnieżnobiałe sukienki małych dziewczynek, biała suknia Beatrix i na śnieżnobiałej koszuli czerwone, krwawe plamy. Ale i farby - jedna karminowa, druga czarna jak smoła: mieszają się i łączą, by po chwili spłynąć na scenę. Czarne żałobne suknie i zakryta kruczoczarną woalką twarz Beatrix. Trzy kolory Słowackiego-Sobocińskiego tworzą oś - wyznaczają i kształtują kolejne kroki tragicznych bohaterów: biel niewinności miesza się z czerwienią zbrodni, przechodzącą w czerń żałoby i śmierci.

Reżyser - jak malarz: naniósł najpierw barwy i podkłady, dodał szelesty i dźwięki i na tym tle zbudował słowami mistyka misterną konstrukcję. Z tyłu sceny postawił ekran, na którym co chwilę postać jakaś przemykała i rozmazywał się z wolna jej obraz. Takich audio-wizualno-telewizyne błyskotki są niebezpieczne zwłaszcza w dramacie romantycznym. Ale u Sobocińskiego to wszystko zagrało. Magicznie jakoś, jakby ręką wieszcza poprowadzone. Zagrało znakomicie, pięknie, subtelnie, ale i złowieszczo, mrocznie, bez nadziei na światło.

Taką ciemność jaką Słowacki wlał w swoją Beatrix Cenci, taką ciemność zobaczyłam w oczach Dominiki Bednarczyk, która klęcząc w celi żegnała się ze swoim malarzem, ocierającym plamy czarnej farby z brudnych dłoni. Z nutą nowoczesności, z farbą spływającą po scenie i szekspirowską tragedią w tle. To cała Beatrix. Jej suknia swym szelestem krzyczała zamiast niej, kiedy w milczeniu szła na śmierć. A tle cichy stukot furiowych obcasów się rozległ.

Historie niespełnionej miłości i ginących kochanków budzą niepokój, bo mogą trącić nadmuchanym patosem i wyświechtanymi formułkami, które rzucają nadęci, kartonowi bohaterowie, kochając i ginąc w dusznych oparach romantycznej quasi-rzeczywistości. Sztuką prawdziwą jest opowiedzieć w teatrze taką historię - przedstawić ją mieszkańcom naszego nowoczesnego, racjonalistycznego światka i przekonać ich, że miłość jest prawdziwa jak warstwy farby na płótnie artysty, a śmierć nie zawsze jest jak powietrze. Sztuką jest stworzyć spektakl wzruszeń, w którym mimo, że ta miłość zawsze przychodzi za późno, to wgryza się łapczywie w nasze życie i każe naszym pełnym racjonalizmu uszom, wychwytywać niesłyszalne szelesty żałobnych sukien i pusty dźwięk kropli krwistoczerwonej farby spadającej na scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji