Artykuły

Kurtyna opadła

XVI Bydgoski Festiwal Operowy podsumowuje Marek K. Jankowiak w Gazecie Pomorskiej.

Tylko na chwilę zachwiał się w posadach. Wypróbowani sponsorzy, a także Urząd Marszałkowski i w tym roku szczególnie hojny Urząd Miasta w Bydgoszczy sprawili, że kryzys większej krzywdy Bydgoskiemu Festiwalowi Operowemu nie wyrządził.

Był taki moment, gdy okazało się, że resort kultury nie wesprze bydgoskiego przedsięwzięcia (decyzja co najmniej zaskakująca, żeby nie napisać wprost - żenująca) i festiwal mógł stać się nagle tylko niewielkim przeglądem. To wtedy właśnie, trochę może nawet niespodziewanie, prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz wyciągnął pomocną dłoń i zaoferował dodatkowe 150 tys. zł.

Bydgoszcz na ustach Europy?

Zaryzykuję twierdzenie, że tegoroczny festiwal był nie tylko przyzwoity, ale wręcz dobry. A myślę, że jeśli nawet ktoś chciałby się ze mną mocno spierać, to musi się zgodzić z tym, że wielki finał - dwa baletowe wieczory flamenco, przywiezione do Bydgoszczy przez Companie Antonio Gadesa z Hiszpanii - przyćmiły wszystkie ewentualne "potknięcia" po drodze. Obecny na przestawieniach znakomity impresario Renato Musmecci (pośredniczy w nawiązywaniu kontaktów z najlepszymi artystami na świecie) przyznał podczas koktajlu, że wcześniej o Bydgoszczy nie wiedział nic. Teraz wie, że to miasto dysponuje znakomitą sceną operową, znakomitą - podkreślał - publicznością, a miasto może być miejscem największych wydarzeń artystycznych. Może zatem ta wizyta zaowocuje, skoro zaskoczenie "na plus" było tak wielkie? A jeśli nawet nie, to na pewno Musmeci będzie teraz dobrze mówił o Bydgoszczy co najmniej w całej Europie.

Festiwal dobrze przyjęty

Czy z tego, co udało się pokazać w tegorocznej odsłonie festiwalu zadowolony jest jego dyrektor Maciej Figas? - Nie do końca, ale to już jest pewnie takie zawodowe skażenie faceta, który się tym zajmuje. Na pewno było kilka niedociągnięć, ale na szczęście takich, których nie musiała zauważyć publiczność. Postaram się tylko wyciągnąć wnioski na kolejne festiwale. Cieszę się, że zespól Opery Nova tradycyjnie już nie zawiódł publiczności premierowym przedstawieniem. Tak samo cieszę się z tego, że publiczność bydgoska mogła zobaczyć Jannhausera" w tak dobrej obsadzie wokalnej.

Paleta barw

Przedstawienia były różne. A jednak w każdym z nich było coś takiego, że warto było je zobaczyć. I gdyby nie Bydgoski Festiwal Operowy... to wielu z nas na pewno by się na taki spektakl do innego nie wybrało.

Powiedzmy, że "Napój miłosny", czyli propozycja bydgoskiego zespołu, też powstałby jako spektakl premierowy. Ale z pewnością fakt, iż to ten właśnie spektakl inaugurował znaczący już przecież w Polsce festiwal, podniósł poziom adrenaliny twórcom. Być może więc i dzięki temu mogliśmy za pulpitem dyrygenckim po raz pierwszy w historii festiwalu zobaczyć w roli dyrygenta kobietę (Iwona Sowińska).

Przyzwyczajeni trochę już do klasycznego baletu, mogliśmy się dać zaskoczyć propozycją przywiezioną z teatru w Mannheim. Taniec do muzyki Haydna, Mozarta czy Schonberga - to propozycja z gatunku niszowych. A, że zrobiona znakomicie, to i pozostawiła po sobie sporo dobrych wrażeń (chociaż skojarzenia z mocno zbudowanymi nogami niemieckich pływaczek u niektórych tancerek nie były przypadkowe i mogły nie zapowiadać tak przyjemnych wrażeń).

"Wolny strzelec" przywieziony z Łodzi zapowiadał się zupełnie nieciekawie. Chyba nawet niektórzy wyszli po I akcie. A tu nagle, w drugiej odsłonie przedstawienia niespodzianka! Rewelacyjny balet z fantastycznymi układami choreograficznymi i znakomitą scenografią (piekło, z wielkim ogniem i bardzo sugestywną postacią diablicy, która jest w stanie dopaść każdą duszyczkę i opleść ją wszystkim, czym się da, by już nie odpuścić). Niech żałuje ten, kto nie dotrwał.

No i na koniec Wagner i jego "Tannhauser". Rzadko w polskich teatrach grywany. Także dlatego, że nie przez wszystkich lubiany. Ale nie tylko. Nie grywany dlatego, że nie każdy teatr ma możliwości, by tak wielki spektakl wystawić. Nie na każdej bowiem scenie oglądać można ponad 220 osób podczas jednego tylko spektaklu. Wielkie dzieło, wielka muzyka, wielka frajda dla melomana. Nie zauważyłem żeby ktoś się na widowni znudził, a w końcu spektakl trwał ponad 3,5 godziny!

Kolejny i mały skandal?

Gdy się człowiek mocno w imprezę wtopi, to potem żal mu, że już ją trzeba zamykać. Na szczęście - i to chyba jedyna sytuacja, w której ten fakt zachwalam - rok do następnego festiwalu upływa szybko. A teraz może będzie jeszcze szybciej, gdyż Sławomir Pietras zapowiedział, że od przyszłego roku dorzuci do imprezy Figasa "Poczet najwybitniejszych śpiewaków i śpiewaczek operowych w Polsce". Będzie trochę anegdot, ploteczek i skandali. Doda to festiwalowi pikanterii. I może dzięki temu opera, operetka i musical staną się nam jeszcze bardziej bliskie, nie tylko przez te dwa wyjęte z codzienności baletowo-operowe tygodnie.

Na zdjęciu: "Tannhauser", Teatr Wielki, Poznań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji