Artykuły

Płatonow oczami Pirandella

NIE, to nie Adam Hanusz­kiewicz spojrzał na "Plata­nowa" oczami Pirandella.

Jego druga już realizacja tej młodzieńczej sztuki Czechowa (pierwsza w T. Dramatycznym w 1962 r. z Gustawem Holoubkiem w roli tytułowej) poszła jeszcze dalej niż tamta w kierunku arlekinady, błazenady, farsowości. Daje więc Hanuszkiewicz w tej realizacji jednoznaczną, a więc antypirandellowską ocenę wszystkich postaci tej tragi­komedii, zmienionej w teatrze w tragifarsę.

"Płatonow" z trudem torował sobie przez dziesięciolecia drogę na scenę. Przeleżał się w zupełnym zapomnieniu ponad 40 lat w archiwum Towarzy­stwa Rosyjsko-Azowskiego, ukazał się drukiem dopiero w 1923 r. w Moskwie, ale jego rosyjska prapre­miera odbyła się dopiero w 1957 r. w Pskowie (w rok po światowej prapre­mierze w Paryżu u Vilara), a polska - w 1962 r. w dwa lata po druku w "Dialogu". Główny kłopot tkwił nie tylko czy nie tyle w tym, że wysta­wienie całego tekstu trwałoby 5-8 go­dzin, ale głównie w tym, że sztuka ta nie mieściła się w narzuconej jesz­cze przez Stanisławskiego i Niemirowicza - Danczekę i pielęgnowanej przez MChAT poetyce grania Czecho­wa.

Płatonow - rosyjski Don Juan czy Płatonow - Arlekin? W swej pierw­szej realizacji Hanuszkiewicz był bliższy Płatonowa - Don Juana, oczy­wiście Don Juana rosyjskiego, zagubionego w otaczającym go świe­ci i w samym sobie rosyjskiego ite­ligenta o dużej wrażliwości, sporej in­teligencji i ostrości widzenia ale bez­wolnego i manifestującego tę swoja niemożność jako swój program życio­wy.

Obecnie Hanuszkiewicz do­strzegł w bohaterze sztuki już tylko Arlekina, oczywiście rosyj­skiego Arlekina, amoralnego, ża­łosnego błazenka, sprawcy spusto­szenia w salonie generałowej Anny Wojnicew i w kręgu tego salonu. A więc Płatonow nie jako ofiara, lecz winowajca, który za swoje winy ponosi zasłużoną karę: śmierć z ręki (czy: z fuzji) Soni, jednej z ofiar jego bezmyśl­nych romansów. No cóż - wbrew może twórcy przedstawienia ta "arlekinada" (w założeniu reżyserskim) przekształciła się w - jak w amerykańskich westernach - w sztukę dydaktyczną z mora­łem...

W zamieszczonym w progra­mie teatralnym własnym traktacie o Czechowie (co podwyższyło cenę programu z 10 do 15 zł) Hanuszkiewcz dla prze­prowadzenia własnej tezy o komediowo-farsowym charakterze twórczości autora "Trzech sióstr" cytuje często opinie Czechowa o własnych sztukach. Czy zawsze były trafne? I czy nas dziś rów­nież obowiązują w całej rozciągłości? Co stałoby się na przykład ze sztukami Bernarda Shawa, gdyby teatry realizowały je zgod­nie z jego sugestiami i ocenami zawartymi w jego przedmowach do tych sztuk?

Myślę, że więcej racji miał ten Hanuszkiewicz sprzed 15 lat, któ­ry "zatrzymał się w pół drogi"... Wykonawcy mieli zadania zde­terminowane przez "odczytanie" "Płatonowa" jako swoistej kon­tynuacji commedii dell'arte i jako "arlekinady". Hanuszkiewicz wy­kroił z tekstu sporo humoru tek­stowego, uzupełniając go humo­rem sytuacyjnym. Okazji do śmiechu jest więc sporo.

Naciskowi obranej przez reży­sera konwencji ulegli prawie wszyscy wykonawcy, ze Zdzisła­wem Wardejnem na czele (może na początku próbował się bronić) - z wyjątkiem zawsze i wszędzie wspaniałej, mądrowej, cudownej - Zofii Kucówny: jej generałowa ma kilka intrygujących wymia­rów.

Patrzymy na nią (a często i na Władysława Wardejna oraz inne postaci oczami nie Hanuszkiewi­cza lecz - Pirandella, zwłaszcza tego ze sztuki "Tak jest jak się państwu zdaje", wystawionej obe­cnie bardzo przyzwoicie w Tea­trze Ziemi Mazowieckiej. Uczy nas w tej sztuce Pirandello sza­cunku dla przeżyć innych i taktu, potępiając nahalną wścibskość i nonszalancką zarozumiałość - w jednoznacznych ocenach ludzi i ich postępowania. Gdyby tak to­warzystwo z salonu Radcy Agazziego zaprowadzić na przedsta­wienie "Płatonowa" w Teatrze Na­rodowym, to by sobie dopiero użyli! Z wyjątkiem oczywiście Alberta Laudisi (wiodąca, z szla­chetną pasją i mądrze grana i uzupełniona fragmentami prozy rola Krzysztofa Kumora), on je­den jedyny bowiem ma ludzki, humanistyczny dystans do tajem­niczego dramatu Pani Froli (czy­sto, z dużą kulturą granej przez Stefanię Iwińską) oraz Państwa Ponzów (Barbara Lanton j Jarema Drwęski). Gdyby reżyser się uparł, też, mógłby zrobić z tego "arlekinadę". Ale na szczęście te­go nie zrobił. Od tego są ci naj­więksi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji