Artykuły

Sekcja na Marilyn Monroe

"Persona. Tryptyk/Marilyn" w reż. Krystiana Lupy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Anna R. Burzyńska w Dwutygodniku. Stronie Kultury.

Choć tematem tryptyku "Persona" Krystiana Lupy ma być poszukiwanie niewyrażalnej tajemnicy osobowości, w "Marilyn" dominuje temat śmierci.

A więc "Marilyn" doczekała się oficjalnej premiery. Środkowa część tryptyku "Persona" osiągnęła taki stopień krystalizacji, który Krystianowi Lupie wydał się wystarczający. Co nie znaczy, że jest dziełem zamkniętym - właściwy kształt zyska zapewne dopiero w zderzeniu z pozostałymi dwiema częściami spektaklu.

Chyba jeszcze żaden spektakl krakowskiego reżysera nie wywołał aż takich kontrowersji. Nie chodzi mi wcale o kwestie artystyczne, o wysuwane od lat zarzuty o nudę, nieznośne wydłużanie czasu przedstawień, hermetyczność czy pretensjonalność. Wstrząs budzi sama tematyka i drastyczna odwaga w jej zaprezentowaniu.

Równocześnie (co może najbardziej zadziwiające w odbiorze) mało kto kwestionuje fakt, że Lupa, który przez lata wędrował wyboistymi szlakami Dostojewskiego i Austriaków w poszukiwaniu prawdy o ludzkiej osobowości, ma prawo pokazać widzom miejsce, do którego dotarł wraz z aktorami. Jądro ciemności.

Axis mundi staje się w tym spektaklu ciało. Udręczone ciało Marilyn Monroe - Sandry Korzeniak. Ciało-ikona, ubóstwione do granic bluźnierstwa, a równocześnie bezlitośnie gwałcone jako obiekt kultu i własność wspólna, przedmiot zbiorowych fantazji i pożądań. Przez wszystkich.

Paula Strasberg (Katarzyna Figura), przyjaciółka i mentorka, z jednej strony wspiera Marilyn, usiłuje wzmocnić jej kruche poczucie wartości i przekonuje ją, iż jest większa niż Chrystus. Z drugiej zaś - zazdrości jej, bo widzi w niej swoje młodsze, pod każdym względem znacznie doskonalsze odbicie. Kobiety łączy dziwna relacja, ni to macierzyńska, ni to erotyczna, ni to nienawistna.

Fotograf André de Dienes (Piotr Skiba), którego miłość Marilyn niegdyś odrzuciła, unieśmiertelnia jej piękno - i zarazem, jakby na potwierdzenie prawdziwości archaicznych zabobonów, zabiera osobowość, ubiera w piękne maski, w pewnym sensie zabija. Pełna subtelnego erotyzmu sesja fotograficzna jest tyleż miłosnym rozbieraniem z ubrań, co "rozbieraniem do snu" - wiecznego.

Sandra Korzeniak (Marylin Monroe)Psycholog Greenson (Władysław Kowalski) traktuje słynną aktorkę jak królika doświadczalnego. Zamiast pozwolić jej uwolnić się z traum i lęków, coraz bardziej ją ubezwłasnowolnia, kierując się zresztą ewidentnie lękiem. Bliskość sławnej z sex appealu kobiety sprawa, że traci rezon i zamiast dokonywać analizy jej problemów, odsłania swoje własne kompleksy.

Wreszcie Francesco (Marcin Bosak), chłopak pilnujący hali, w której Marilyn zamieszkała. Ogarnięty obsesją na punkcie aktorki, pożąda jej w uprzedmiotawiający, groteskowy sposób, głuchy na to, co ona usiłuje mu przekazać.

Z intymną sceną fotografowania Marilyn bardzo silnie kontrastuje ostatnia część spektaklu, która jest właściwie przerażającym zbiorowym gwałtem na aktorce, a równocześnie rytualnym jej ofiarowaniem. Wepchnięta siłą do filmowej sali, wymalowana i ustrojona jak totem samej siebie, jest zwierzęciem ofiarnym prowadzonym na rzeź. Towarzyszą jej natarczywe spojrzenia, dotknięcia, kakofonia słów: bombardujących ze wszystkich stron oczekiwań, zaklęć, zachwytów, gróźb.

Marilyn usiłuje się schować, uciec, zakrywa sukienką, ale obserwują ją już nie tylko zgromadzone na scenie postaci, ale też oczy widzów, których twarze w upiornym zwielokrotnieniu pojawiają się na ścianach sali, i obiektyw kamery, z której obraz rzucany jest na ekran. Na tym właśnie ekranie pokazana zostanie jej śmierć. Całopalenie nagiego ciała leżącego na stole - ofiarnym ołtarzu.

Choć tematem tryptyku "Persona" miało być poszukiwanie niewyrażalnej tajemnicy osobowości, próba oddania rytmu indywiduacji, wydaje się, że w "Marilyn" dominuje właśnie temat śmierci, a także wypierania autentycznej osobowości przez jej substytuty. Mogą być nimi zarówno autokreacje człowieka, jak i powiększone, przerysowane, wyretuszowane wizerunki stworzone przez innych - ikony, mity. Wszystko to ujęte w kategorie sakralne. Marilyn jest wybrańcem, ma się stać kimś "ważniejszym od Chrystusa", powinna "dać coś światu", jej wielbiciele chcą pożerać jej ciało w akcie przedziwnej ni to liturgii, ni to kanibalistycznej orgii, a ostatecznie składają ją na ołtarzu. To przerażająca wizja.

Z drugiej strony mam wrażenie, że sam Lupa w tym spektaklu - i, jak można się domyślać, w całym projekcie określonym jako "Persona" - staje się rodzajem guślarza. Niczym w "Dziadach" wywołuje na scenę duchy historycznych postaci, które przez kilka godzin mają szansę, by nam powiedzieć, "kto z nich pragnie, kto z nich łaknie". Pokazać, jak przebiegała ich droga ku utopijnemu ideałowi pełni człowieczeństwa.

Duchy wydają się bardziej materialne niż żywi ludzie. Jest coś niezwykle znaczącego w tym, że zadziwiające fotografie Katarzyny Pałetko, które wykorzystane zostały w przedstawieniu jako prace André de Dienesa, wiele osób wzięło za autentyczne, nieznane zdjęcia Marilyn Monroe - gdy tymczasem są to portrety Sandry Korzeniak.

Lupa rozbiera mit gwiazdy, zatrzymuje czas, dając swojej bohaterce szansę dotarcia do wnętrza własnej jaźni. W przedstawieniu nakładają się na siebie przekraczający zwykłą miarę aktorstwa wysiłek Sandry Korzeniak, mierzącej się z mitem i szukającej prawdy o Marilyn Monroe, tragedia samej Marilyn, ogarniętej graniczącą z szaleństwem obsesją zagrania Gruszeńki z "Braci Karamazow", histeria Gruszeńki próbującej w zmaganiu z samą sobą, po odrzuceniu wsparcia najbliższych, dotrzeć do istoty swego "ja". Każda z tych trzech kobiet zostaje uchwycona w geście Hamleta - przeglądania się w czaszce, na której niegdyś była żywa twarz, zamaskowana makijażem i wykrzywiona w błazeńskim grymasie.

Podczas rozmowy przeprowadzanej przeze mnie i Marcina Kościelniaka dla "Didaskaliów" Krystian Lupa w pewnym momencie przejęzyczył się. Zamiast "sesja fotograficzna" powiedział "sekcja fotograficzna". Myślę, że nie była to tylko pomyłka. Jego spektakl jest sekcją. Rembrandtowską "lekcją anatomii", przeprowadzoną z nadzieją, że leżący na stole operacyjnym człowiek "uprzejmie poda nam świecenie swego wnętrza".

Anna R. Burzyńska - doktorantka teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorka Gazety Teatralnej "Didaskalia", recenzentka "Tygodnika Powszechnego". Opublikowała książki "Mechanika cudu" (2005) i "The Classics and the Troublemakers" (2008).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji