Więcej pań niż panów
Pierwsza młodzieńcza sztuka Antoniego Czechowa, napisana w początku lat 80-tych ubiegłego stulecia, odnaleziona została i opublikowana w roku 1923. Wystawiono ją po raz pierwszy w 1928, a szersze zainteresowanie wzbudziła w realizatorach teatralnych dopiero w połowie lat 50-tych. Już w tej pierwszej sztuce odnajdujemy ostre i przenikliwie krytyczne spojrzenie na rzeczywistość dotyczącą tego samego kręgu spraw i postaci, które pojawiają się w sztukach dojrzałych pisarza. W wypadku realizacji scenicznej "Płatonowa" narzuca się problem, czy należy go odczytywać poprzez realizacje innych sztuk, bardziej doskonałych, czy też szukać odmiennego klucza interpretacyjnego. Istnieje bowiem konieczność kondensacji rozłożystej fabuły, skoncentrowania jej w kilku wybranych kręgach tematycznych, słowem konieczność adaptacji pierwotnego tekstu sztuki. Ten obowiązek jest dla realizatora jednocześnie przywilejem. Inne sztuki Czechowa dają minimalną możliwość ingerencji w autorski porządek, są jak znakomite partytury muzyczne, w których poszczególne głosy i frazy muszą się złożyć w harmonijną całość. Udanym przykładem odporności konstrukcyjnej sztuk Czechowa była realizacja "Trzech sióstr" w Teatrze Narodowym w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Odarta z liryzmu, drapieżna, ostra, utrzymana w tonie groteski, z głównym akcentem na agresywność kobiecą, była to interpretacja dość szokująca, ale ciekawa i poprowadzona konsekwentnie.
Przed "Trzema siostrami" na początku swej kariery w roku 1962 Hanuszkiewicz reżyserował polską prapremierę "Płatonowa" w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Z młodzieńczych wrażeń pozostała mi w pamięci kreacja Gustawa Holoubka, który obdarzył Płatonowa nieprzeciętną inteligencją, przenikliwą samowiedzą, niebezpiecznym uwodzicielskim wdziękiem i okrucieństwem z jakim w odruchu zemsty za swe przegrane życie traktuje swoje ofiary. Ówczesne recenzje potwierdzają zawodną pamięć; rola Holoubka była najsilniejszą stroną przedstawienia, o reżyserii pisano nie najlepiej. I oto, po kilku latach doświadczeń, Hanuszkiewicz sięga po przedmiot swych reżyserskich początków. Takie powroty, świadczące o szczególnym stosunku do danego dzieła, każą się spodziewać dokonań dojrzałych i ważkich, wszechstronnie przemyślanych. Owoce tych przemyśleń utrwalone zostały w programie, ważniejsze jest jednak to, co można ujrzeć na scenie. Do "Płatonowa" podszedł Hanuszkiewicz podobnie jak do "Trzech sióstr". Odrzucił wszelki liryzm, nadał dialogom szybkie tempo, toteż nie ma tu miejsca na niuanse czechowowskiego dialogu, dwuznaczności, zawieszenia, pauzy. Nie ma też gry psychologicznej, są jaskrawe, złożone z kilku krech groteskowe rysunki postaci. Głównym tematem przedstawienia są niedole Don Juana mimo woli. Jest to człowiek przegrany życiowo, który znalazł przystań u boku kochającej, prostej i poczciwej żony. Płatonow jest niechlujny, goni resztkami świetnej niegdyś inteligencji, agresywnie czepia się wszystkich naokoło, ma wieczne pretensje i zupełnie nie wiedzieć dlaczego przyciąga do siebie ludzi, a w szczególności kobiety całkowicie dominujące nad nijakim męskim otoczeniem. Panie te - w większym jeszcze stopniu niż w "Trzech siostrach" - przejawiają ogromną, niekiedy aż nieprzystojną aktywność erotyczną. Maria Grekow, studentka (Halina Rowicka), piskliwa i histerycznie przewrażliwiona na obecność Płatonowa; Anna Wojnicew (Zofia Kucówna) właścicielka ziemska, wdowa po generale, w nie pohamowanej, zwierzęcej żądzy prowokuje Płatonowa, bezwstydnie się za nim ugania i wręcz napastuje. Sonia (Ewa Żukowska) bez wahania idzie za nim na pierwsze, niezbyt nawet wyraźne kiwnięcie palcem. Biedny Płatonow (Zdzisław Wardejn) może wyglądać jak ostatni łachmyta, może zgrywać się i załgiwać w sposób widoczny gołym okiem, panie zachowują się i postępują jakby tego nie słyszały ani nie widziały, gotowe w erotycznej gorączce rozerwać go między sobą na strzępy. Na koniec wprawdzie Sonia, dotknięta jego niestałością, strzela i zabija go, ale już w chwilę potem bardzo żałuje, że umarł. Innym tematem są finanse. Prócz zdzierców i lichwiarzy towarzystwo w Wojnicówce jest raczej zrujnowane, ale pieniądze traktuje się tutaj lekko, jako element gry towarzyskiej: ktoś jest komuś winien i na ten temat z nim się przekomarza, ktoś traci majątek, ale nikt się specjalnie nie przejmuje. Niezbyt również przejmują się bohaterowie własnym świństwem, o którym wciąż między sobą mówią, ani swym bezsensownym życiem. Nic tu nie dzieje się (z wyjątkiem samobójstwa Saszy) naprawdę serio, jest raczej nudno niż smutno, i wcale nie jest wesoło, śmiesznie ani zabawnie. Nuda, miałkość i głupota światka przedstawionego na scenie jest tak całkowita i przekonywająca, że nic już poza nią nie widać. Nie widać rzeczywistości świata ziemiańsko-mieszczańskiego, o której pisał Czechow w swojej sztuce. Hanuszkiewiczowi, zastosowanymi przez siebie środkami reżyserskimi, udało się prawie całkowicie odrealnić sztukę i postaci. W wyniku tego to, co miało być karykaturą określonych typów ludzkich, sytuacji i środowiska, stało się tak uniwersalne, że już abstrakcyjne. Takie założenie artystyczne okazało się na scenie bardzo krzywdzące dla sztuki, spłaszcza ją bowiem i zuboża, sprowadzając do wulgarnych sytuacji romansowych i pozbawionej treści paplaniny. Tam gdzie wprowadzone zostały jakieś realia, wydają się one zbyt dosadne lub nie całkiem na miejscu. Przykładem tego jest scena wciągania przez Annę Płatonowa do łóżka, jest to chyba ujęcie zbyt współczesne. Piec, na którym barłoży się Płatonow, wyjęty jest jakby z innego przedstawienia, kłóci się z umownie realistyczną, funkcjonalną i ładną kolorystycznie scenografią Xymeny Zaniewskiej i Mariusza Chwedczuka.
Są też w tym przedstawieniu rzeczy godne zapamiętania. Chwila dźwięczącej ciszy wyczarowanej przez Płatonowa w akcie pierwszym. Osip w wykonaniu Gustawa Krona, bardzo rosyjski, zły, lecz o duszy zdolnej do szlachetności, o charakterystycznym jakby chromym chodzie i naznaczonej piętnem występku twarzy. Ewa Ziętek w roli Saszy, nadająca tej postaci ciepło, prostotę i dobroć, Ewa Żukowska, która pretensjonalnej, sztucznie rozegzaltowanej Soni zdołała przekazać nieco liryzmu i wdzięku właściwego jej aktorskiej osobowości. Z innych aktorów wyrazistą sylwetkę Cyryla Głagoliewa cynicznego "złotego" młodzieńca stworzył Andrzej Malec. Co zaś się tyczy bohatera tytułowego Zdzisław Wardejn był Płatonowem zimnym, pustym, pokracznym i błaznującym, sprawnie spełniając zalecenia reżysera jak to wynika z lektury programu. Wynika z niej również, że mieliśmy oglądać trafniejszą od dotychczasowych realizację sztuki Czechowa. Przyznaję, że moim zdaniem tym razem się to nie udało.