Artykuły

Film o życiu, nie o śmierci

- W Skolimowie siedziałem ponad miesiąc i stwierdziłem, że nie mógłbym tam żyć na stałe. Ale, co niezwykłe, mieszkańcy Domu Aktora Weterana, który wzięli udział w zdjęciach, zmieniali się w oczach. Jaśnieli, ożywali - o pracy na planie filmu Jacka Bławuta "Jeszcze nie wieczór", opowiada poznański aktor LECH GWIT.

Rozmowa z Lechem Gwitem, mieszkającym w Poznaniu aktorem, który zagrał w filmie "Jeszcze nie wieczór" Jacka Bławuta. Film wejdzie do kin 15 maja. Na przedpremierowy pokaz zaprasza w najbliższą środę o godz. 20 kino Apollo.

W najnowszym filmie autora "Szczura w koronie" zagrała plejada polskich aktorów: Jan Nowicki, Sonia Bohosiewicz, Antoni Pawlicki, a także m.in. Beata Tyszkiewicz, Nina Andrycz, Danuta Szaflarska, Roman Kłosowski.

Film opowiada o grupie wiekowych pensjonariuszy Domu Aktora Weterana. W ich spokojne, poukładane życie wkracza pewnego dnia nowy mieszkaniec (Nowicki). Niepokorny i niepogodzony ze swoim wiekiem aktor po przejściach namawia swoich sąsiadów do wystawienia "Fausta" Goethego. - O udział w zdjęciach długo prosiłem panią Irenę Kwiatkowską, ale konsekwentnie odmawiała - dwa miesiące temu podczas festiwalu Prowincjonalia we Wrześni wspominał Jacek Bławut. Film zdobył tam główną nagrodę. - Gdy ekipa przyjechała do Skolimowa i na planie zapaliły się światła, pani Irena natychmiast pojawiła się przed kamerą i grała - opowiadał. A siedząca obok niego Irena Kwiatkowska tajemniczo się uśmiechała...

Marta Kaźmierska: Ten film bardzo długo czekał na realizację.

Lech Gwit, aktor, jeden z głównych bohaterów filmu "Jeszcze nie wieczór": Pomysł na scenariusz narodził się 12 lat temu. To był wówczas zupełnie inny projekt, oparty na fakcie: historii żyjącej jeszcze wtedy w Weimarze niemieckiej aktorki. Miała 102 lata. Kochał się w niej o 40 lat młodszy teatralny elektryk. Taka platoniczna miłość. Jacek przeniósł tę historię na polskie warunki, miałem w niej zagrać razem z Danutą Szaflarską Henryka elektryka, a ona moją miłość. Wiele się od tego czasu zmieniło, zmieniła się bohaterka, ale przede wszystkim obsada. W pierwotnej wersji filmu miał zagrać Leon Niemczyk. Bardzo żałuję, że tak się nie stało, byłem jego wielkim fanem.

Znaliście się prywatnie?

- Wiele lat temu przypadek zrządził, że spotkaliśmy się w taksówce jadącej na plan jakiegoś filmu. Powiedziałem wtedy, że pamiętam go z "Wieczoru trzech króli". Strasznie się ucieszył. Był niesamowicie opiekuńczy i serdeczny. Jak natknął się w pracy na kompletnie zielonego aktora, oddawał mu całego siebie.

U Bławuta Niemczyk miał oczywiście zagrać podrywacza, choć schorowanego. To on w pierwotnej wersji wpadał na pomysł wystawienia "Fausta". A ja opiekowałem się moją Lili i chciałem, żeby wcieliła się w rolę Małgorzaty. Kończyło się to tak, że Niemczyk doprowadził do premiery, a moja ukochana umierała w tym czasie na moich rękach. On wpadał i krzyczał: "Zwycięstwo, udało się!", a ja miałem pokazać, że "ciii, ona śpi"...

W filmie tej sceny nie zobaczymy.

- Umarł Niemczyk, umarł Michał Pawlicki, potem mający go zastąpić Gustaw Holoubek. A Jacek zdecydował, że to nie będzie film o śmierci, tylko o życiu. Lilę zastąpiła Róża - zagrana przez Beatę Tyszkiewicz.

Jak się pracowało z gwiazdą tego formatu?

- Znakomicie. Widziałem coś dziwnego w jej oczach i niesamowicie mnie to niosło. Z czasem zaczęła mówić do mnie "Gwiciu".

A Jacek Bławut siedział z boku i do niczego się nie mieszał. Jakby go w ogóle nie było. Dla nas, aktorów, te zdjęcia to była prawdziwa uczta. Nie wiedzieliśmy nawet, kiedy ekipa zaczynała kręcić, rozgrzewaliśmy się, rozkręcaliśmy, jakby niezależnie od wszystkiego. Nie było prób, tylko od razu właściwe ujęcia. W nieświadomości.

Po raz pierwszy zetknąłem się z takim systemem pracy. Nie mogłem się w tym odnaleźć, byłem trochę bezradny, ale Bławut umiejętnie to wykorzystał.

Takie filmowe przygody dają chyba ogromny zastrzyk energii.

- Tak właśnie było. W Skolimowie siedziałem ponad miesiąc i stwierdziłem, że nie mógłbym tam żyć na stałe. Ale, co niezwykłe, mieszkańcy Domu Aktora Weterana, który wzięli udział w zdjęciach, zmieniali się w oczach. Jaśnieli, ożywali. Jedna z dziewięćdziesięcioletnich aktorek przy pewnym ujęciu uparła się, że wejdzie do samochodu sama. Pełna improwizacja! W roli brakującego stopnia wystąpił Antoni Pawlicki, który spontanicznie położył się na ziemi, no bo ona nie mogła przecież tak wysoko podnieść nogi.

I oko Jacka Bławuta - dokumentalisty - sprawnie takie momenty wyłapywało.

- Operator jednej z kamer filmował wszystko z ręki. Sprytnie podsłuchiwał nasze - aktorów - rozmowy, także te przed planem i po zdjęciach. Cały czas łapał ludzi, wypytywał ich o różne rzeczy. Dzięki temu powstała masa materiału, w sumie 120 godzin. Z tego zmontowano film kinowy. Będzie też wersja telewizyjna, składająca się z kilku odcinków. Serial zobaczymy pewnie dopiero za rok. Wiele się do tego czasu może wydarzyć.

* Lech Gwit - mieszka w Poznaniu od 5 lat ("bo żona się uparła"). Pochodzi z Bydgoszczy. W zeszłym roku planowali z żoną (Iwoną Kotzur, aktorką Teatru Strefa Ciszy) wspólny wyjazd do Australii, do córki. Nie wyszło. Ale jeszcze pojadą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji