Artykuły

Cztery stoły świata

STEFANIA GRODZIEŃSKA zaprasza do świątecznego stołu. Są na nim najlepsze dania - radość życia, niezłomność, wielka miłość i szczęście do prawdziwych przyjaciół.

Ten stół nie ugina się od samodzielnie przygotowanych przysmaków. Stefania Grodzieńska [na zdjęciu], jedna z najbardziej znanych 90-latek, nigdy nie była mistrzynią kuchni. Jest prawdziwą babcią z koczkiem, ale zamiast pichcić, woli z najbliższymi rozmawiać. Bo towarzystwo i rozmowa przy stole zawsze były dla niej ważniejsze od tego, co na nim stoi.

Stół dziadka: O pierwszym ważnym mężczyźnie

Dziadek, łódzki przedstawiciel firmy z Liverpoolu, to pierwszy ważny mężczyzna życia Stefanii. Był drugim mężem jej babci. Babci, która w wieku dwudziestu kilku lat została wdową. Wówczas zjawił się człowiek, który kochał babcię od czasu wspólnych zabaw w piaskownicy. Ożenił się z nią i był dla niej najlepszym towarzyszem życia.

Stefania trafiła do domu dziadków, gdy miała sześć lat. Wcześniej z matką emigrantką mieszkała w Moskwie, Paryżu i Berlinie. Ojca poznała dość późno, z ojczymem nie układało jej się najlepiej. W dziadku odnalazła troskliwego, mądrego, pełnego poczucia humoru przyjaciela. Jej koleżanki zwierzały mu się i radziły się go w sprawach życiowych. Koledzy Stefanii też zagłębiali się w dyskusje z dziadkiem. Jednym z nich był Aleksander Bardini.

Z babcią nie miała takich układów. Babcia była zasadnicza, pedantyczna, bardzo wymagająca, "zawsze miała rację i nigdy nie popełniała błędów". Aż któregoś dnia, w czasie śniadania, wylała kawę na śnieżnobiałą serwetę. To była najpiękniejsza chwila w życiu małej Stefanii i od tej pory do dziś każdy błąd osoby nienagannej nazywa się "babcia wylała kawę".

Firma dziadka dotkliwie odczuła kryzys lat 20. - Byłam na obozie w Kolumnie pod Łodzią. Przyjechał jeden z krewnych. Kazał się pakować, powiedział, że dziadek jest bardzo chory. Już wiedziałam. Popełnił samobójstwo. Swoją śmiercią opłacił babci i mnie łagodniejsze przejście od dostatku do biedy - wspomina Stefania Grodzieńska.

Babcia nigdy nie pracowała. Nagle została z młodą dziewczyną, która okazała się jej jedynym źródłem utrzymania. Młodziutka Stefcia, uczennica szkoły baletowej, pracowała dorywczo w teatrze, zarabiała też, dziergając swetry.

Stół męża: Kochać do końca życia

- Kiedy miałam 20 lat, jak wszystkie osoby w tym wieku pragnęłam dramatu. I zawsze udawało mi się go stworzyć w stosunkach z mężczyznami. Bo z nimi, jak się chce, w każdej chwili można mieć dramat - mówi. No i miewała te "dramaty" w układach męsko-damskich do czasu poznania Jerzego Jurandota w przedwojennym Cyruliku Warszawskim. On należał tam do elity teatralnej - pisał piosenki i teksty kabaretowe. Ona była girlsą, później tancerką solistką. On dał jej swoją książkę z dedykacją: "Żonie". - Mogłeś mi powiedzieć, że jesteś żonaty! - odpowiedziała z wyrzutem. Jeszcze nie rozumiała, że to oświadczyny. Pobrali się miesiąc później. Byli małżeństwem przez 42 lata.

Po ślubie zamieszkali na Poznańskiej pod 12. Za stół służyło im szkolne biureczko młodego małżonka, noszące ślady atramentu i spotkań ze scyzorykiem. Funkcję jednego z krzeseł pełniła postawiona na sztorc walizka, drugie - już prawdziwe - podarowali w prezencie ślubnym teściowie.

- Pamiętam nasze pierwsze śniadanie, ładnie przykryłam biurko serwetą, przygotowałam jedzenie i kawę. Zasiedliśmy na naszym krzesełku i walizce. I nic. Mój mąż czeka. Rozkroiłam bułkę i położyłam mu na talerzu. Znów nic. "Dlaczego nie jesz?" - pytam. "Bo nie mam co". "Jak to?". "Bo nieposmarowane" - usłyszałam - opowiada Stefania Grodzieńska. - Moja ukochana teściowa Sabcia była nad wyraz nadopiekuńczą matką.

Właśnie w mieszkaniu na Poznańskiej zaczęła pisać. Mąż był dla niej wsparciem, ale i surowym cenzorem.

Rozdzieleni przez wojnę odnaleźli się w Lublinie. Przez Łódź wrócili do Warszawy. Tu urodziła się ich ukochana córka - jeszcze jedna kobieta, która wielbiła Jurandota.

- Uważam, że małżonkowie powinni umierać razem - podkreśla Stefania Grodzieńska. - Mój optymizm to zasługa Jerzego Jurandota, który był człowiekiem zupełnie wyjątkowym. To chyba coś znaczy, że o mężu, z którym byłam czterdzieści kilka lat, mogę powiedzieć: Był łatwy w pożyciu.

Stół przyjaciół: Jak girlsa została damą

Miała szczęście do przyjaciół. Dziś - stawiana za przykład elegancji w najlepszym stylu - tylko się uśmiecha i opowiada:

- Prawie od dziecka przebywałam w garderobach teatralnych, a tam dziewczyny były różne i dobrze, jak miały wykształcenie pełne podstawowe. To nie była szkoła zachowania przy stole dyplomatycznym. Elegancji nauczył mnie Jan Brzechwa (poznała go dzięki mężowi, ale już wcześniej zwróciła na niego uwagę - zobaczyła go na widowni w teatrze).

Gdy zapraszano ją na przyjęcia, Brzechwa podpowiadał jej, w co i jak się ubrać. Dzięki niemu z girlsy stała się damą.

Brzechwa był też w ścisłym gronie przyjaciół, którzy pojawiali się u Jurandotów na cotygodniowe granie w "króla", czyli w kierki - początkowo w mieszkaniu na Filtrowej, później na Słonecznej. Po grze zawsze zasiadali do kolacji.

Stefania Grodzieńska jest jedyną chyba osobą, która - gdy potrzeba jej słówka do krzyżówki - dzwoni do Władysława Kopalińskiego. Dla niej to Władek, przyjaciel.

Stół Stefanii, czyli radość życia

Jak spędza normalny dzień 90-latka? Zwykle gdzieś bywa, udziela wywiadu, rozmawia przez telefon. Albo rozwiązuje krzyżówki w swoim pokoju, przy biurku tonącym w zdjęciach, maskotkach, książkach i maszynopisach, w których gubieniu jest mistrzynią świata.

- Pewnie wiele osób uważa, że jestem skończoną idiotką, która wciąż się z czegoś cieszy. A jestem przecież we wspaniałej sytuacji. Mam cudowną rodzinę, nie cierpię niedostatku. Jak mogę marudzić? Zawsze są powody do zmartwień. Chodzi o to, żeby się nie zamartwiać - mówi.

Więc się nie zamartwia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji