Artykuły

Pieśń stała się ciałem

"Carmina Burana" z Opery Śląskiej na XVI Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Katarzyna Bogucka w Nowościach.

Fortuna kołem się toczy. Tym razem melomani w Operze Nova zobaczyli kolejny świetny spektakl. Gdyby ktoś miał wątpliwości, jak sprawnie miażdży ludzki los zdradliwe przeznaczenie, niech zobaczy "Carminę Burana", kantatę sceniczną, megaprodukcję Opery Śląskiej.

Ludzie żyjący do XIII wieku potrafili o zmiennej ludzkiej egzystencji prosto i genialnie pisać. Kompozytor żyjący na przełomie XIX i XX wieku, Carl Orff, wiedział, jak skonstruować do owych przemyśleń porywającą muzykę. Wreszcie Opera Śląska w Bytomiu wiedziała, w jaki sposób, z takiego materiału, stworzyć widowisko rzucające widownię na kolana. Zespół zrobił spektakl i, dzięki Bogu i dyrektorowi Maciejowi Figasowi, przywiózł go na XVI Bydgoski Festiwal Operowy.

"Carminę" zawdzięczamy wagamom, którzy od średniowiecza włóczyli się po świecie. Śpiewali, szukali łatwego zarobku, spisywali wiersze, moralitety, przyśpiewki w języku łacińskim. Utrwalono wtedy tych dziel naprawdę wiele, ale tylko niewielki wycinek, właśnie "Carmina Burana", robi oszałamiającą karierę. Kto nie kojarzy, o jaki "kawałek" mi chodzi, niech wrzuci ten tytuł na YouTube.

Gdy słyszę, że w spektaklu ma się pojawić breakdance, pantomima, alpiniści, judocy i Bóg wie, kto jeszcze, przyznaję - najeżam sie. Nie przewidziałam, że gdy za dzieło biorą się: Robert Skolmowski (reżyseria), Tadeusz Serafin (kierownictwo muzyczne), Anna Tarnowska (przygotowanie chóru), Maciej Prusak (choreografia), Małgorzata Słoniowska (kostiumy), Radek Dębniak (scenografia), to żadne nadużycie nie wchodzi w grę. Celowo wymieniłam wszystkich, bo wszyscy, także chór, orkiestra i soliści, zasługują na najwyższe uznanie.

Oto na scenę wtacza się ogromne koło fortuny. Kilkumetrowa obręcz miażdży tłum (tu przydali się alpiniści, którzy balansowali na szczycie wielkiego koła), tłum w strojach w stylu z XVIII wieku. Omamiona złudnym szczęściem masa wije się, wykonuje upiorny pląs zombich. Ze śmiertelnie białymi twarzami są, jak bohaterowie średniowiecznego dance macabre (tańca śmierci).

Jest i o miłości. Tej wyuzdanej, sprośnej, ale i pięknej, wesołej. Fizycznej, duchowej. Każdej. Jakiś mężczyzna rozpiął rozporek i z radością zademonstrował przed kobietą swoje walory. Ta zemdlała. Jest i parada w męskim wydaniu - prawie, jak show chipendale's. Obok całują się dwie damy, spółkuje miłosny trójkąt. Przy okazji tej całej hecy, mamy do czynienia z ciekawym zabiegiem. Zespół wykonaną wcześniej choreografię odtwarza cofając się tak, jakbyśmy przewijał film. Rozpasaną ciżbę widzimy też na statku. Polują na łabędzie, które śpiewają smutną pieśń o przemijaniu. Dużo by pisać, a i tak, kto nie widział, nie zrozumie. Co w kuluarach? Jasne, że "achy" i "ochy". Publika zainteresowała się białym gołębiem (żywym), jednym z bohaterów akcji. Po spektaklu ptak siedział sam przed zasłoniętą kurtyną. - Bo zawiadomię animalsów - groziła wrażliwa melomanka. Miejmy nadzieję, że opiekunowie o gołębiu nie zapomnieli. A ja nie zapomnę tej "Carminy Burana".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji