Szekspir i Molier pod znakiem commedii dell`arte (fragm.)
Łódzkie teatry dramatyczne - im. Jaracza i Powszechny - wystąpiły z premierami dwóch komedii klasycznych: "Poskromienie złośnicy" W. Szekspira oraz "Szelmostwa, Skapena" Moliera. Rzecz znamienna: koloryt ich, przy zbieżności niektórych sytuacji jest nieco podobny, jako że akcja obu tych sztuk rozgrywa się we Włoszech i obie uatrakcyjniają elementy charakterystyczne dla włoskiej commedii dell' arte.
Krótkie omówienie "Poskromienia złośnicy" (krótkie z winy organizatorów, którzy w jednym tygodniu urządzili 6 premier prasowych!), zacznijmy od przypomnienia, że Szekspir zmasował tu mnóstwo marginesowych wątków i efektów komicznych, na kanwie ich eksponując historią małżeństw dwóch córek Baptysty, bogatego obywatela z Padwy - Bianki i Katarzyny. Tę ostatnią kreował też na heroinę sztuki, bardzo plastycznymi kreskami prezentując jej rysunek psychiczny i charakter.
Wyrozumiały ojciec nazywa Katarzynę dziewczyną "z krwią tak żywą", jednakże na pewno większą rację mają ci, którzy określają ją jako "złą nie do zniesienia, twardą i złośliwą". Dominantę sztuki stanowi też "ugłaskanie" sekutnicy, przez Petrycego, narzeczonego, a potem małżonka "Kasi-osy", który powoli i konsekwentne wyrywa jej żądło. Tak więc tę pełną rubasznego humoru komedię Szekspira potraktować można w pewnym sensie jako prymitywne, nie pogłębione, ale pocieszne studium psychologiczne o wielkim ładunku humoru i mądrości ludowej.
Naturalnie nie wszystkie dzisiejsze panie zgodzą się z metodami "tresury", jakie stosował nieustępliwy Petrycy. Jednakże wszystkie one - podobnie zresztą jak i panowie - przyznają, że Alina Krawczykówna z wielkim temperamentem i prawdą przedstawiła metamorfozę, zmieniającą złośliwą jędzę w potulną i posłuszną żonę. Cudu tego dokonał z nie mniejszą werwą, humorem i prawdą Petrycy w interpretacji Józefa Jóźwiaka. Zasadniczy pojedynek dwóch charakterów, zderzenie dwóch sił, zinterpretowane zostały przez parę obu artystów naprawdę zabawnie i przekonywająco!
Bardzo wdzięcznie i przyjemnie wyglądała Bianka (Maria Wilhelm) tak, że nie dziwimy się, iż nie przebierając w fortelach, ubiegali się o jej rękę Lucencjusz (nie mniej przyjemny Krzysztof Różycki), pocieszny Gremio (Józef Łodyński) oraz Hortensjusz (Andrzej Głoskowski.
Olga Koszutska, poparta w swej reżyserskiej inwencji przez scenografa Henri Poulaina, nawiązała do wzorów i umowności dawnych przedstawień szekspirowskich, co pozwoliło na szybką zmianę scen, skracającą czas trwania tego barwnego, wesołego spektaklu o tempie dobrej farsy, a wadze commedii dell`arte.