Artykuły

Reminiscencje. Dzień szósty

O szóstym dniu Międzynarodowego Festiwalu - Krakowskich Reminiscencji Teatralnych - pisze Jakub Papuczys z Nowej Siły Krytycznej

Szósty dzień krakowskich reminiscencji to spotkanie z węgierskim reżyserem Kornelem Mundruczo oraz przybyłą z Warszawy Komuną Otwock. Polska grupa przyjechała do Krakowa z autorskim projektem "Co 2 tygodnie show", który od jakiegoś czasu realizuje w swojej siedzibie w stolicy. Jest to cykl akcji w obręb, których wchodzą dyskusje, referaty, prelekcje na określony temat oscylujący pomiędzy sztuką, polityką, sprawami społecznymi, czy historią połączone z działaniami teatralnymi Komuny Otwock. W Krakowie grupa podjęła temat jakże popularnych ostatnio zdarzeń "okołoteatralnych". Czy teatrowi są potrzebne dyskusje, koncerty i wystawy? Czy spektakl nadal jest najważniejszym "produktem" jego instytucjonalnej działalności? Jakie są wady i zalety rozszerzania oferty teatrów o inne gatunki sztuki? Czy eklektyzm gatunkowy w samym spektaklu, łączenie różnych rodzajów sztuki w obrębie samego przedstawienia zachęca do takich przedsięwzięć? Czy dyskusje i wykłady przed i po spektaklu z udziałem różnego rodzaju specjalistów pomagają, czy przeszkadzają samemu spektaklowi? W projekcie zatytułowanym "Teatr to dom kultury" oprócz artystów Komuny nad tego rodzaju kwestiami zastanawiali się także Agnieszka Tuszyńska z TR Warszawa (który owe działania w polskim środowisku teatralnym zapoczątkował), Łukasz Chotkowski - reżyserujący w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (teatru organizującego bardzo dużo "okołoteatralnych" akcji) i Dariusz Mikuła z Teatru Kana (który jest nie tylko teatrem, ale wręcz instytucją organizującą i skupiającą wokół siebie ogromną część życia kulturalnego w Szczecinie). Dyskusję moderował Tomasz Plata, niezwykle wnikliwy obserwator wszelkich przemian we współczesnym teatrze, także tych instytucjonalnych.

Oprócz tego mogliśmy obejrzeć dwa dzieła wcześniej wymienionego, młodego węgierskiego twórcy. "Delta" okazał się minimalistycznym, niezwykle poetyckim filmem o trudnym powrocie do przeszłości, próbie przezwyciężenia poczucia wykorzenienia oraz niemożliwości wznowienia rzeczy już dawno minionych. Urzekająca opowieść rozgrywająca się w pięknych krajobrazach delty Dunaju zachwyciła subtelnością filmowej narracji, niejednoznacznością artystycznej metafory oraz wysublimowaną estetyką.

Na Placu Wolnica znajdującym się w samym środku Kazimierza, pojawił się natomiast tajemniczy kontener. Stał się on miejscem akcji zaprezentowanego przez Teatr Barka z Budapesztu, a wyreżyserowanego przez Mundruczo spektaklu "Projekt Frankenstein" [na zdjęciu]. Kontener był integralną i główną przestrzenią widowiska, miejscem zarówno dla widzów jak i aktorów. Nie tylko przestrzeń była w nim nietypowa. Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu, od pani tłumacz widzowie dowiadywali się, że aktorzy całkowicie improwizują i ze względu na szybkość scenicznych działań prosiła jednocześnie o wyrozumiałość, co do jakości tłumaczenia. Oczywiście nasunęła mi się myśl, że może to być powiedziane tylko, aby podgrzać atmosferę na widowni. Częściowo moje przypuszczenia się sprawdziły. Spektakl ma elementy improwizacji, często wykonawcy prowadzą bardzo żywy i autentyczny dialog z publicznością (podczas pokazu, w którym ja uczestniczyłem aktor uciął sobie krótką rozmowę z dwójką swoich rodaków, którzy pojawili się wśród widowni), jednak w większości trzyma się on teatralnego scenariusza. Robi to jednak tak, żeby stworzyć pozory spektaklu wyłącznie improwizowanego. Wręcz udaje pewnego rodzaju unikalny performans. Zmierza do zatarcia granic między fikcją, a rzeczywistością. Robi to jednak tylko pozornie i chyba jedynie garstka widzów nie dostrzeże jak silną teatralną strukturą jest podszyty. W wypowiedzi aktorów wplatają się, więc lokalne i współczesne odniesienia. Casting do filmu, na który początkowo stylizowany jest spektakl przerwie polska policja. Funkcjonariusze są faktycznie prawdziwi. Jednak nie zmienia to faktu, że tylko grają. Widzowie od razu to rozpoznają. Tu właśnie pojawia się sprzeczność i największy problem w tym przedstawieniu. Wszelkie zabiegi rozbijające teatralne struktury, starające się zagmatwać i nałożyć na siebie obraz scenicznej i pozascenicznej rzeczywistości są bardzo proste. Umieszczenie publiczności w kontenerze zbudowanym na rzeczywistym placu, rozpoczęcie spektaklu od castingu, którego (w zamyśle) widzowie mają być tylko świadkami, zaangażowanie paru statystów-naturszczyków, udział rzeczywistej, lokalnej policji, czy oddawanie widzom ich kurtek przez jednego z aktorów. Niewiele trzeba się napracować, żeby podobne rzeczy wymyślić, co gorsza wiele z nich słabo współpracuje z teatralnym podłożem spektaklu, przez co pozbawia go spójności.

Mamy tu oczywiście bawienie się konwencjami, stosowanie nowatorskiego stylu aktorstwa, próbę naciągnięcia i rozsadzenia teatralnej materii, wszelkiego rodzaju gry z widzem, ucieczkę od teatru w stronę rzeczywistego zdarzenia. Jednak jest to skuteczne tylko na początku, podczas faktycznie najbardziej improwizowanego swoistego prologu. Gdy spektakl wejdzie już w fazę jednoznacznie teatralną i będzie przedstawiać fabularną historię, wszystkie "nowatorskie" elementy będą służyły już tylko samym sobie. Pozostaną dalej nowatorskie, ale stracą znaczenie funkcjonalne. Jednym słowem równie dobrze mogłoby ich wtedy nie być.

Co gorsza fabuła spektaklu jest po prostu trywialna. Oprócz tego przedstawiona w thrillerowej konwencji opowieść osnuta, wokół pewnego morderstwa, nawet pomimo sensacyjnej tematyki nie trzyma napięcia. Bardzo dużo jest scen rozwlekłych, nudnych i niezwykle banalnych. Humor, jaki pojawia się na scenie także jest dość prosty i bardzo mało wysublimowany. Jeszcze na początku momentami faktycznie śmieszy, potem już tylko nuży.

Niestety spektakl Mundruczo okazał się dużym rozczarowaniem. Odczucie to jest tym większe, że pierwsze pół godziny jest naprawdę świetne. Dynamiczne, spójne i ciekawe. Reżyser zarysował w nim kilka niezwykle interesujących dróg dalszego rozwoju spektaklu. Dodatkowo niepewność widzów, co do jego ostatecznej struktury wywołuje niesamowite napięcie. Tym bardziej szkoda, że ów potencjał został roztrwoniony na puste zabawy formalne, w ostateczności czyniąc z przedstawienia, co najwyżej średnią teatralną historyjkę, mającą wprawdzie potencjał rozrywkowy, ale zdecydowanie nic poza tym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji