Artykuły

Niezrozumiałe cierpienia Anny

Ciekawa estetyka zderza się z bardzo miałką treścią - o "Eine kleine Nachtmusik" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze im. Horzycy w Toruniu pisze Emilia Adamiszyn z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakl rozpoczyna wystrzał z pistoletu. Zaraz po huku, z publiczności wychodzi zdesperowana kobieta i rozpaczliwie pyta, kto powstrzyma ją od popełnienia samobójstwa. Tak wygląda początek przedstawienia "Eine kleine Nachtmusik" Pawła Szkotaka zrealizowanego w teatrze Horzycy w Toruniu. Akcja zapoczątkowana mocnym akcentem rozwija się, obliczona jest na ekspresję i dynamikę. Reżyser wykorzystał doświadczenie teatru alternatywnego, zwłaszcza w pracy z aktorem i kształtowaniu przestrzeni. Aktorstwo w spektaklu bardzo wyraziste, fizyczne, wyrasta z ciała aktorów, choć momentami niebezpiecznie zbliża się do bezsensownego biegania i szamotaniny. Zamknięcie wykonawców w niewielkiej, kameralnej przestrzeni i otoczenie z trzech stron widownią, bliskość i bezpośrednie zwroty do publiczności niewątpliwie wskazują na próby przełamania bariery między dwiema przestrzeniami i zaangażowanie widza w rozgrywające się wydarzenia. Pomimo tych wszystkich zabiegów, jako widz nie poczułam się blisko opowiadanej historii. Spektakl wydał mi się po prostu nieciekawy i nużący. Zadecydował o tym wybór tekstu Silke Hassler, któremu brak treści.

Gdyby chcieć streścić fabułę "Eine kleine Nachtmusik", można ją ująć w krótkim zdaniu - młoda porzucona przez mężczyznę kobieta rozpaczliwie szuka miłości, przemierzając ulice miasta spotyka na drodze różne, równie samotne jak ona, postaci. Spotkania wyznaczają nieustannie ten sam rytm spektaklu. Wobec ciągle obecnej Anny (w tej roli Matylda Podfilipska) pojawiają się kolejne postaci kreowane przez Annę Romanowicz-Kozanecką, Tomasza Mycana, Michała Marka Ubysza. Aktorzy wcielają się w kilka ról. Prostytutka, Alpinista czy Sprzedawca Róż kreowani są za pomocą kostiumu, makijażu, gestów, sposobu mówienia, które sprawiają, że działają jako postaci bazujące bardziej na typowości niż psychologicznych niuansach, lecz to wpisane jest w konwencję, jaką wybrał Szkotak, nie razi. Niepokojące jest to, że podobnie "statyczna" wydaje się Anna. Matylda Podfilipska wydobyła z postaci samotność, rozpacz prowadzącą do szaleństwa, bunt i walkę, te cechy definiują bohaterkę od początku do końca. Podfilipska aktorsko radzi sobie świetnie, przekazuje wszystkie stany emocjonalne bohaterki szukającej miłości, rozpaczliwie potrzebującej uczuciowej bliskości z drugim człowiekiem, lecz sprowadzającej ją wyłącznie do kontaktów fizycznych pełnych agresji. Przez cały czas trwania spektaklu jest to niezmienny i w rezultacie nużący rys postaci, narzucony bardziej przez fabułę i opracowanie sceniczne niż interpretację aktorską.

Przedstawienie pełne jest zgrzytów - przede wszystkim brak w nim odpowiedzi na kilka rodzących się pytań. Brak jakichkolwiek fragmentów biografii Anny, wyjaśniających jej obecną sytuację, co niewątpliwie tłumaczyłoby przyczyny tak silnego zdesperowania, które pozostaje zagadką dla widza - trudno uwierzyć, że to nieudana miłość popycha ją w tak ekstremalne rejony. Scena, w której ukochany Anny wpatrzony jest w telewizor i je popcorn zamiast poświecić jej uwagę, nie wyjaśnia wiele. Trudno znaleźć klucz do zrozumienia postępowania Anny i doszukiwać się jakiejkolwiek motywacji. Nie wiadomo także, dlaczego bohaterka w finale sięga po skrzypce i udaje jej się zagrać poprawnie melodię. Ta sama próba gry pojawiająca się na początku spektaklu i kończy się niepowodzeniem. Takie ujęcie sugeruje przemianę, lecz nie ma ona uzasadnienia w toku akcji Szkoda pracy Podfilipskiej, aktorki, w której tkwi bardzo duży potencjał, i która zasługuje po prostu na ciekawszą rolę.

Niezrozumiała tragedia Anny nie porusza. Temat spektaklu zdominowany został przez intensywny "weltschmerz" bohaterki (i znów trudno zrozumieć, z jakich powodów tak wyolbrzymiony), mimo to udało się twórcom nie popaść w pułapkę patosu. Stało się tak za sprawą subtelnego komizmu obecnego w dialogach, w rysach postaci pojawiających się na drodze Anny. Akcent humorystyczny zrównoważył nastrój. Potrzebny był, by oświetlić wyłaniającą się wizję świata - pełnego cierpienia, zimnego emocjonalnie, przepełnionego agresją, wulgarnością i ponurego. "Eine kleine Nachtmusik" jest przykładem spektaklu, w którym estetyka, bardzo ciekawa, kreśląca świat sceniczny wyraźnymi, mocnymi środkami, niestety zderza się z bardzo miałką treścią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji