Artykuły

Czy warto kochać Opalę?

Tak się jakoś złożyło, że czwarte z kolei sprawozdanie teatralne, jakie przypada mi pisać, dotyczy premier Teatru im. Jaracza, z tym bardziej tedy mie­szanymi uczuciami wychodziłem "na papierosa" po I akcie sztuki JOHNA PATRICKA "Każdy kocha Opalę"... Akt ten dłużył się bowiem niemiłosiernie - mimo wcale tęgie go aktorstwa - zaś mieszanina komedii, sztuki sensacyjnej (tzw. "dreszczowca") i sztuki serio - nie zdawały się wróżyć niczego ciekawego... Czyżbym więc znów miał "czepiać się" teatru, który pracuje w warunkach tak ciężkich, że choćby to jedno powinno zmiękczyć serce recenzenta?

Na szczęście dwa akty następne okazały się nie tylko krótsze, ale niepomiernie lepsze i bez stoso­wania jakiejkolwiek "taryfy ulgo­wej", gotów jestem określić ten spektakl jako najzupełniej godzi­wy, sprawnie przygotowany i za­grany, dostarczający widzowi i emocji, i rozrywki.

Zapewne, w sztuce Patricka nie ma ostrej krytyki społecznej, nie atakuje ona ani systemu, ani w ogóle niczego i nikogo - bezgra­niczna, chciałoby się rzec "ewan­geliczna" dobroć i ufność starej zbieraczki śmieci Opali Kronkie "rozmiękcza" twarde serca troj­ki rzezimieszków, którzy ubezpie­czywszy ją na życie, usiłują teraz zainscenizować wypadek, aby za­garnąć sutą premię. Każdy akt kończy się próbą morderstwa i dzięki sprytnie zaaranżowanemu przez autora zbiegowi przypadków - niedoszły zabójca awansu­je na człowieka, który uratował Opali życie i staje się jej najbliższym przyjacielem.

Po pierwszym akcie płomienna dobroć Opali "zaraża" kandydat­kę na filmową gwiazdę, (a jak dotychczas - dziewczynę bez określonego zajęcia) Glorię, po drugim "mięknie" groźny szef Salomon Bosso, w trzecim skrachowany profesor Winter jest już o krok od dokonana zabójstwa, Opalę rataje jednak interwencja zaprzyjaźnionego z nią policjan­ta, zaś niedoszłego mordercę - heroiczna postawa starej kobiety, która... darujmy zresztą tę poin­tę, niechaj widz przynajmniej finał sztuki obejrzy w błogiej nie­świadomości.

Oczywiście można brutalnie zarzucić autorowi, że w jego sztuce nie chodzi dosłownie o nic i gdyby nie stosy dolarów, którymi stara zbieraczka śmieci wywatować swoje płaszcze (mniejsza już o to, skąd je właściwie mia­ła - czyżby zbieranie odpadków, starych, powyrzucanych rzeczy, stanowiło w Ameryce tak znako­mite źródło dochodów?!) miast happy-endu w postaci aż dwóch krojących się małżeństw, cała "za­bawa" zaczęłaby się zapewne od początku, co najwyżej na innym gruncie i z inną ofiarą na pod­orędziu.

Zarzut byłby nie do odparcia, zarazem przyznać trzeba autoro­wi niewątpliwą zręczność w pro­wadzeniu akcji, dużą pomysło­wość w mnożeniu komediowych sytuacji, a nawet wręcz farso­wych gagów, wreszcie stworzenie barwnej galerii postaci ze spo­łecznego marginesu, których od­twarzanie mogło dać chyba sporo satysfakcji aktorom. Tak wyważa­jąc zalety i wady sztuki Patricka gotów jestem powrócić do punk­tu wyjścia: jest to uczciwy ar­tystycznie, rzetelny i zabawny spektakl, nie mogący jednak ani przez chwilę pretendować do mia­na wydarzenia artystycznego, któ­rego - jak dotychczas - w sezo­nie bieżącym w ogóle nie zdą­żyliśmy jeszcze zanotować...

Reżysersko, mimo wspomnia­nych dłużyzn w I akcie, spektakl przygotowała bardzo sprawnie MARIA KANIEWSKA, mając rzetel­ne wsparcie w trafnie dobranej obsadzie aktorskiej.

Wyrazistą, zdecydowanie charakterystyczną postać Opali Kronkie stworzyła MARIA KOZIERSKA, najlepsza chyba w III, najbardziej dramatycznym i trochę gorzkim jednak akcie. BARBARA WAŁKÓWNA równie konsekwentnie przeprowadziła rolę Glorii, wysuwając się na czo­ło spektaklu zwłaszcza w pierw­szych scenach aktu drugiego; fi­nał tego aktu, podobnie pierwsze sceny III aktu z dużym, świado­mie nieumiejętnie maskowanym ciepłem "prowadził" KAZIMIERZ TALARCZYK (Salomon Bozo).

Dla BOHDANA WRÓBLEWSKIE­GO (profesor Winter) popisowym był akt III - był w nim histe­ryczny, rozedrgany wewnętrznie i chyba rzeczywiście bardzo nie­szczęśliwy, pełen ostatecznej de­terminacji.

Zabawny epizod lekarza stwo­rzył MIECZYSŁAW SZARGAN, prościutko zagrał policjanta Joe BOGUMIŁ ANTCZAK.

Scenograf HENRI POULAIN za­gracił pokój Opali w sposób - rzekłbym - realistyczny, bez udziwniania i przymrużania oka, co wyszło spektaklowi jedynie na dobre. Kostiumy projektowała MARIA HORBACZEWSKA.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji