Artykuły

Klasyka Polska. Opętani

W przedostatnim konkursowym spektaklu Opolskich Konfrontacji Teatralnych wszystko zdaje się być dość mocno, mówiąc eufemistycznie, opętane - o siódmym spektaklu konkursowym pisze Monika Leonowicz z Nowej Siły Krytycznej.

W przedostatnim konkursowym spektaklu Opolskich Konfrontacji Teatralnych wszystko zdaje się być dość mocno - mówiąc eufemistycznie - opętane. Opętane są historie opowiadane przez opętanych narratorów, opętanie się zaczyna w opętanej scenografii, opętany taniec przy opętanej muzyce. "Opętanie" wg Witolda Gombrowicza w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego to przedstawienie Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Podczas poprzedniej edycji śledziliśmy niektórych wałbrzyskich aktorów w kontrowersyjnym spektaklu Moniki Strzępki "Był sobie POLAK POLAK POLAK i diabeł", a Gombrowicza oglądaliśmy w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego, którego "Ślub" różnił się od poetyki "Opętanych".

Garbaczewski przez trzy godziny snuje na scenie najistotniejsze wątki Gombrowiczowskiej quasi-gotyckiej powieści, przetykając je psychoanalityczną lekturą i pomysłami współpracowników, m.in. choreografa Mikołaja Mikołajczyka i scenografki Anny Marii Karczmarskiej. Tajemnicza śmierć Maliniaka, homoseksualny związek Księcia i Frania, dochodzenie jasnowidza Hińcza, miłość Mai i Leszczuka serwują nam twórcy w teatralnym tutti-frutti. Pojawia się na scenie i kicz, i parodia, i groteska. Absurdalne pomysły ścigają się, czasami nakładają, ale zazwyczaj są zasadne, bo czemuś służą. Wywołują śmiech, budują pewną formę, potem ją burzą. Ciekawe wprowadzenie postaci Kurtynki, która dyryguje kurtyną czy przytrzymywanie przez obsługę techniczną ścianek pokoiku, które nijak na scenie ustać nie chcą, to wynik scenicznej zabawy twórców spektaklu, który powoduje dystans do wszystkiego, co rozgrywa się przed naszymi oczyma.

Spektakl został podzielony przerwami na trzy nierówne części. Każda z nich skupiła się na innym wątku, w związku z czym tempo i akcenty rozkładają się inaczej. Opowiedzieć czy streścić niektóre sceny to narazić się na Gombrowiczowski śmiech. Dość, że w trzeciej części widz parokrotnie wyprowadzany jest w pole, wydaje mu się bowiem, że oto widzi finalizującą scenę. W końcu jednak pojawia się genialne autotematyczne zakończenie: Hińcz staje się zmanierowanym reżyserem, który ustawia wszystkich aktorów, daje wskazówki i siada na widowni, w zadumie pytając: "Kim jesteś? Kim jesteś? Kim jesteś?". Brawurowa odsłona aktorskiego warsztatu Krzysztofa Zarzeckiego w tej roli została zrekompensowana za niezbyt udaną pracę nad rolą w "Wieczorze sierot" - spektaklu, który widzowie oglądali kilka dni temu w ramach OKT. Łatwość, z jaką aktor przechodzi z egzystencjalnych refleksji (jedyne chyba zdania w jego ustach to: "O człowieku stanowi jego moralność" oraz fundamentalne kilkakrotnie powtórzone pytanie "Kim jesteś?") w parodię postaci i alter ego reżysera jest na tak dobrym poziomie, że bardzo trudno określić, gdzie kończy się komizm postaci podkreślony groteską mistrza Witolda, a zaczyna powaga.

Niekonkluzywność całego przedstawienia jest zarazem jego plusem i minusem. Z jednej strony odzwierciedla przecież filozofię Gombrowicza, z drugiej strony bardzo trudno oprzeć się wrażeniu, że reżyser, bawiąc się różnymi strukturami, wprowadzając świeże, nonsensowne pomysły (automatyczna pralka, bieżnia, rzutnik, zastosowanie kamery, ubieranie, rozbieranie postaci, gra na trąbce) w dość już absurdalną tkankę literacką tekstu, każdą niemal scenę pozostawiając otwartą, daje widzom zbyt dużą przestrzeń do interpretacji. Owocuje to tym, że dobry spektakl staje się formą zbyt pojemną, której interpretacje stają się tak ogólnikowe, że można je przyłatać do każdego przedstawienia, co w pewnym momencie naprawdę zaczyna irytować.

Widz ma ciężki orzech do zgryzienia. Młody reżyser "Opętanych" - Krzysztof Garbaczewski - jest twórcą nie tyle trudnym, ile bardzo wymagającym. Od siebie, od zespołu aktorskiego, a od widza zwłaszcza. Skutkuje to ciekawym, dobrym na miarę Gombrowicza spektaklem, o ciekawej formule, a raczej o ciekawym jej rozbiciu.

Spektakl miał być podsumowany przez dyskusję z twórcami. Na rozmowie prowadzonej przez Magdalenę Sztandarę, pozostało niewielu aktorów i widzów, a reżyser okazał się niełatwym interlokutorem, któremu bardzo trudno przekazać w słowach najistotniejsze myśli i założenia. Niekonkluzywność spektaklu w konsekwentny sposób przełożyła się więc na niekonkluzywność dyskusji, od których już opolscy widzowie odwykli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji