Artykuły

"Czysta groteska" contra "Wyolbrzymiona tragedia" (fragm.)

W "Anabaptystach" Duerrenmatt rezygnuje z pokazywania przyczynowości wydarzeń. Następujące po sobie sceny nie łączą się w nierozerwalną scenę można inną lub zmieniać ich bez szkody dla logicznego ciągu akcji, bowiem poszczególne fragmenty skonstruowane są tak, że bez względu na kolejność ich prezentacji za wsze wiązać się będą w łańcuch przyczyn i skutków. Co więcej, przy scenicznej realizacji sztuki istnieje spora ilość możliwości interpretacyjnych, różnie można także potraktować jej bohaterów.

Za przykład różnorodnych możliwości inscenizacyjnych po służyć może porównanie dwóch całkowicie odmiennych w swym założeniu przedstawień "Anabaptystów": w warszawskim Teatrze Dramatycznym i łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza(...)

(...) Reżyser łódzkich "Anabaptystów" znalazł inne wyjście, trafność którego zda się potwierdzać sam Duerrenmatt pisząc w "Rozważaniach dramaturgicznych na temat Anabaptystów": "Kiedy komedia staje się teatrem świata, tylko akcja musi być komiczna, w przeciwieństwie do niej postacie są bardzo często nie tylko niekomiczne, lecz tragiczne". Z takiego właśnie założenia wy szedł Abdellah Drissi pozostawiając komizm sytuacyjny, a postacie komedii czyniąc tragicznymi. Już sam początek zapowiada jakieś apokaliptyczne objawienie - spektakl rozpoczyna się od doniosłych, nie do zniesienia głośnych tonów Alleluja. Także przerywniki w tekście wypełniają utwory z cyklu "Obrazy śmierci" Hansa Holbeina. Po pewnym czasie następuje zamierzone znużenie widza. Zostaje on odurzony, przygnieciony i zgnębiony przerażającą siłą tej niby-komedii nie mającej z beztroskim śmiechem nic wspólnego. Odnajduje natomiast symboliczne przedstawienie mechanizmu historii i mimo woli musi stać się jednym z uczestników toczących się na scenie wydarzeń.

Jest zmęczony zmęczeniem ludu miasta Muenster buntuje się przeciw wielkim tego świata., pogardza Lancknechtami, którzy uważają iż: "rzecz nie w tym komu się służy, ale za ile", przeraża i oburza go scena hipnotycznego erotyzmu mieszkańców Nowego Jeruzalem.

Łódzki spektakl jest prowokacją. Reżyser traktuje widzów jako sprawców i uczestników przedstawienia. Słowa Biskupa skierowane wprost do widowni:, "Ten nieludzki świat musi stać się bardziej ludzkim. Ale jak?" Ale jak? - są rękawicą rzuconą beztroskim, zadowolonym z życia mieszczuchom, którzy czuli się zawiedzeni nie znajdując w teatrze bezproblemowej rozrywki. Opu szczają teatr zaszczepieni dziwnym niepokojem, z pytaniem na które sami muszą dać odpowiedź. L. Rene każe to pytanie zadać Mnichowi - intelektualiście, którego mądrość .polega na przewiriowaniu grubych tomów. A. Drissi to samo pytanie wkłada w usta stuletniego starca, jakby kpiąc sobie z mitu o starczej mądrości . i przecząc sile doświadczenia. Pytanie to rzuca w próżnię, bo nie oczekuje na nie żadnej odpowiedzi.

Różnie potraktowana została w obydwu spektaklach postać Bockelsona - byłego czeladnika krawieckiego. szynkarza, właściciela burdelu, członka Zgromadzenia Krasomówczego, autora kilku fars, wreszcie aktora. Bockelson niedostrzeżony jako aktor postanawia zagrać swą życiową rolę - demonicznego proroka, króla anabaptystów. W tym celu miasto Muenster obiera za sceniczne miejsce akcji, zaś jego mieszkańców czyni aktorami.

Wiele osób doszukuje się prototypu Bockelsona w osobie Hitlera przyjmując za wspólny mianownik - manię wielkości i poczucie nadczłowieczeństwa.

Jest jednak między nimi wielka różnica. Hitler był postacią bezlitośnie rzeczywistą, Bockelson jest fikcyjnym "odpowiednikiem teatralności właściwej każdemu władcy".

Warszawski Bockelson z Lejdy (Ryszard Pietruski) okazał

i się przede wszystkim aktorem,, który nie licząc się z następstwami swych czynów postanawia grać rolę jednego z małych, pospolitych oszustów, uważając się przy tym za wybitnego aktora i genialnego reżysera. Jest daleki od niszczycielskiego demona o historycznych wymiarach.

Pozbawiony wszelkich skrupułów buduje sobie ze swych ofiar pomnik sławy, aby na tym broczącym krwią podwyższeniu poddać Muenster w ręce wojsk Biskupa w zamian za "wieniec sławy" i "trzykrotnie maksymalną gażę" w prywatnym teatrze Kardynała. Na słowa uznania i oklaski książąt reaguje cwaniackim mrugnięciem oka w stronę widowni.

Łódzki Bockelson (Henryk Jóźwiak) jest przede wszystkim postacią tragiczną. Decydując się na zagranie roli wielkich tego świata nadaje im cechy wyzyskiwaczy, zbrodniarzy i łupieżców. - "Tak więc czyniłem ku waszej rozrywce to, co i wy czynicie. Rządziłem, uprawiałem samowolę i wymierzałem sprawiedliwość... Nosiłem tutaj tylko waszą maskę", zwraca się do grona zgromadzonych władców. Bockelson -Jóźwiak przeżywa swą rolę, ale przygnieciony jej ciężarem, zrzeka się dobrowolnie dalszego ciągu, a oklaski będące wyrazem uznania dla jego "kreacji" kwituje rozpaczliwym gestem zasłonięcia sobie uszu. Te klaszczące ręce przygniatają go swym ciężarem, są stokroć gorsze niż ręce kata. Bockelson opuszcza miasto w prze braniu zwykłego mieszczucha zostawiając książętom insygnia królewskiej władzy.

Szkoda, że aktorzy grający rolę Bockelsona nie potrafili wykorzystać wszystkich możliwości tkwiących w niezmiernie bogatej i skomplikowanej charakterologicznie postaci.Były burmistrz - Knipper-dolinck umiera na kole tortur płacąc w ten sposób za swą wiarę w boską moc i bezkrytyczny stosunek do ludzkich poczynań. Knipperdolincka gra li w Warszawie - Mieczysław Milecki, w Łodzi - Feliks Żuk kowski. Pierwszy z nich niemal farsowy w swym ślepym religijnym fanatyzmie wzbudzał u widzów drwiący uśmieszek. F. Żukowski jako Knipperdolinck

był tragiczny w swej ślepej wierze i dziecięcej naiwności z jaką przyjmował wszelkie poczynania domniemanego wysłańca niebios - Bockelsona. Jeśli nawet był miejscami w swej roli niekonsekwentny, to wynagrodził te braki zaprezentowaniem szaleńczo-mistycznego tańca, w którym zawarł cały indywidualny tragizm tej postaci.

Biskup - Franz von Waldeck (Piotr Pawłowski) okazał się zgorzkniałym, kłótliwym i złośliwym starcem, dla którego pokonanie znienawidzonego

wroga stanowiło główny motor działania. Biskup w interpretacji Kazimierza Talarczyka był bardziej ludzki. Ten zgorzkniały fanatyk teatru zdolny jest do buntu wynikłego z obserwacji przerażająco tragicznej teatralności świata.

Rozumnemu Biskupowi przeciwstawiona została postać Mnicha, pseudo-misjonarza, który uważa, że rozum jego jest zdolny "ujarzmić ten nierozumny świat". Ponosi jednak żałosną porażkę. Mnich (Stanisław Wyszyński) ufa sile swej wiedzy, dostrzega paradoksy ludzkiego życia. Z chwilą klęski anabaptystów odchodzi bezpiecznie nadal głosić swe utopijne poglądy. Mnich (Józef Łodyński) to mały człowieczek zaplątany w machinę historycznych wydarzeń. Jego zakonny strój wygląda w takim zestawieniu groteskowo. Ów mały krzykacz zostaje bezceremonialnie osądzony i powieszony.

Judyta (Janina Traczykówna) jest istotą zbuntowaną, żywą, energiczną, szlachetną i konsekwentną w swej walce do końca.

Judyta (Mirosława Marcheluk) to młode dziewczątko przyjmujące z rezygnacją rolę jednej z 16 żon Bockelsona, zapatrzone w siebie, niezdolne do działania. Dopiero w scenie - u Biskupa, budzi się za swego odrętwienia rodzi się w niej bunt i rozpaczliwa odwaga.

Antoni Lewek i Zdzisław Jóźwiak stworzyli pełne werwy postacie cynicznych i krzykliwych rycerzy Lancknechtów, w przedstawieniu warszawskim rycerze Johan von Buren (Mieczysław Stoor) i Herman von Mengerssen (Zygmunt Kęsto) byli mniej wyraziści i za mało zróżnicowani.

Natomiast Zieleniarka (Maria Kozierska) zbyt "intelektualna" nie posiadała niezbędnego tutaj moralitetowego humoru i kupieckiego sprytu jaki zaprezentowała Katarzyna Łaniewska.

Zarówno Andrzej Szczepkowski jak i Kazimierz Iwiński wywiązali się bez zarzutu z roli Cesarza Karola V kierując z cynicznym wyrachowaniem i dyplomatycznym zmysłem polityczną rozgrywką między książętami.

Ciekawą sylwetkę nieco rubasznego Landgrafa Heskiego nakreślił Mieczysław Szargan. Na uwagę zasługuje także skondensowana, bezbłędnie naszkicowana postać Rzeźnika (Henryk; Staszewski).

W "Anabaptystach" występuje ponad 40 aktorów, ale każde ich pojawienie się na scenie jest umotywowane. Szczegolnie sugestywnie wypadły dwie sceny zbiorowe: erotycznej ekstazy mieszkańców Muen ster oraz Bockelson ze swoimi żonami. W sumie jednak odczuwa się niedosyt gry aktorskiej, a wiele interesujących zamierzeń autora i reżysera nie zostaje w pełni zrealizowanych.

Szczególne miejsce zajmuje w przedstawieniach "Anabaptystów" scenografia. Dekoracje Jana Kosińskiego bardzo oszczędne i potraktowane serio harmonizują z całością widowiska. Scenografia nie pełni tu funkcji dramatycznej, celowo usunięta na dalszy plan pozwala na wyeksponowanie samych postaci i przebiegu akcji.

Inaczej w Łodzi - Henri Poulain uruchomił całą machinę: zwodzone mosty, żelazne bramy, rozchodzące się w różne części miasta uliczki, baszta obronna itp. Wszystko to zgrzyta, kręci się, jest prawie w bezustannym ruchu. Ma się wrażenie, że owa machina zetrze za chwilę z powierzchni sceny aktorów i przyczyni się do ostatecznego pognębienia widzów. Bohaterowie osaczeni i przytłoczeni jej ogromem przypominają bezsilne kukiełki, którymi ona dyryguje i reguluje tempo toczących się wydarzeń. Tak więc scenografia H. Poulaina dopełnia jeszcze tragicznego wydźwięku tej "wyolbrzymionej tragedii".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji