Artykuły

Fenomen pod Giewontem

Zakopiański Teatr im. Sta­nisława Ignacego Witkiewicza rozpoczął trzeci zaledwie sezon artystyczny, a już trudno wy­obrazić sobie Podhale bez tej instytucji. Wypełniona została dotkliwa dziura kulturalna w byłym kurorcie, zaludniana od czasu do czasu wędrującymi po Polsce artystami estradowymi, którzy uważają, że człowiek na urlopie myśleć nie musi i po­trzebuje rozrywki jak najgłup­szej.

Teatr zakopiański, z propozy­cjami artystycznymi wysokiego lotu, traktuje widza poważnie i z szacunkiem. Efektem są nad­komplety na widowni, tłumy przed teatrem, sprzedane bile­ty na wiele przedstawień do przodu. Często sporo osób musi odejść z niczym, mimo iż zasadą teatru jest zapewnienie miejsca wszystkim chętnym. Po­jemność widowni nie jest je­dnak nieograniczona. Ten oczywisty sukces jest udziałem grupy absolwentów krakowskiej Szkoły Teatralnej, którzy przed dwoma laty zjechali do Zako­panego, z precyzyjnie przemy­ślanym pomysłem na teatr. To cechuje zespół i dzisiaj - i - myślę, wyróżnia spośród innych, nawet tych szacownych i pewnych siebie firm teatralnych: dokładne przygotowanie i przemyślenie każdego posunięcia (nie tylko artystycznego) doty­czą całego teatru.

Słyszałem niedawno od czło­wieka głęboko tkwiącego w branży że przyczyną upadku teatrów polskich jest głupota i le­nistwo aktorów, lekcewa­żących swoją publiczność, a także to, że rytm premier za­leży nie od wydolności i go­towości reżyserów, a od nie­wydolności i niesumienności krawców, szewców i innych pracowników technicznych.

- Wszyscy o tym wiedzą, lecz nikt nie ma odwagi po­wiedzieć głośno, że tak jest - nie wymienię nazwiska autora tych słów, by nie przyczynić się do rozszarpania go przez szczególnie zadufanych w sobie aktorów scen polskich.

W Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza ten pro­blem nie występuje. Niewielki zespół liczy 18 osób (w tym 9 aktorów i tylko 2 pracowni­ków technicznych), większość wszystkich prac wykonuje wspólnie. Aktorzy pomagają przygotowywać scenę i widow­nię i robią to prawie codzien­nie, bowiem każde przedstawie­nie dzieje się w innej prze­strzeni scenicznej, w innej sali, w innym ustawieniu miejsc dla publiczności. Gdy aktor nie gra i "ma wolne", staje przy wejściu i wpuszcza publiczność, informuje, pełni dyżur w fo­yer. Po zakończeniu spektaklu kto chce zostać - zostaje i przy ogromnym stole z marmu­rowym blatem toczą się roz­mowy o teatrze, sztuce i ży­ciu do późnych godzin nocnych lub wczesnych rannych. Wte­dy członkowie zespołu parzą herbatę dla gości, odpowiadają na ich pytania, włączają się do dyskusji, po prostu są świet­nymi gospodarzami. Udział w takich posiadach wziąć może każdy widz, nie tylko "krewni i znajomi królika", nie tworzy się więc zamknięta kasta herbaciarzy, teatr jest otwarty dla wszystkich i to dosłownie.

Prym wiedzie oczywiście An­drzej Dziuk, kierownik arty­styczny Teatru, człowiek nie­zmordowany, bo pasją jego ży­cia jest teatr, a teatr jego ży­ciem. Przychodzi pierwszy, wy­chodzi ostatni, gdy świt tuż za horyzontem. A potem dzień je­go (i zespołu) pracy wygląda mniej więcej tak: przed połu­dniem próba, po południu przy­gotowanie do wieczornego spe­ktaklu, spektakl (w kilku An­drzej Dziuk występuje, choć, jak sam mówi, nie jest akto­rem), po spektaklu znów pró­ba, a potem rozmowy, rozmo­wy...

Często bierze w nich udział Julia Wernio - reżyser Teatru (jej dziełem jest min. znakomi­ta "Historia" Witolda Gombro­wicza), dziewczyna piękna, in­teligentna, o urodzie egipskiej kapłanki. Dyskusje o sztuce, te­atrze, roli artysty (odwieczne dylematy twórców) są poważne i niezwykle kulturalne, choć gorące. Nawet gdy głos wi­bruje z emocji, a napięcie po­woduje drżenie strun, nie zo­stają przekroczone bariery tak­tu i dobrego smaku. Nie zna­czy to, że unika się ostrych sformułowań i nie dochodzi do spięć i starć. I owszem, bardzo często. Wszystko jednak w gra­nicach kultury słowa.

Cechą całego zespołu jest co­raz rzadziej spotykana - nie­stety - kultura bycia i nie­zwykły takt. Dawno nie udało mi się spotkać grupy młodych przecież ludzi o tak wielkiej kulturze osobistej i, co może ważniejsze, o tak dobrym opa­nowaniu niełatwej przecież sztuki konwersacji, co w przy­padku ludzi młodych jest czymś zupełnie niezwykłym. Jeden z uczestników nocnych rozmów powiedział: - " jest to jedno z niewielu miejsc, gdzie chce się rozmawiać poważnie". Święta prawda. A nad wszystkim unosi się duch osobowości An­drzeja Dziuka. Brzmi to może patetycznie, ale co zrobic, gdy widoczne jest to i odczuwalne aż nadto wyraźnie.

Od początku istnienia nikt zespołu nie opuścił.

To też ma swoją wymowę. Te­atr otrzymuje coraz więcej ofert od ludzi chcących z nim pracować lub współpracować. A niełatwo zostać członkiem te­go zespołu, gdyż sam talent ak­torski nie wystarcza. Trzeba po­siadać jeszcze kilka innych cech wyróżniających ludzi z Teatru im. St.I. Witkiewicza, a także myśleć o teatrze i rozumieć go podobnie jak oni. O wszystkim decyduje Andrzej Dziuk, o któ­rym mówi się, iż wszystko, co robi ma przemyślane do naj­drobniejszego szczegółu oraz to że każdy swój zamysł potrafi konsekwentnie i uparcie realizować. Życie potwierdza prawdziwość tych opinii.

W czasie pobytu w Zakopa­nem obejrzałem trzy przedsta­wienia Teatru. Przez trzy dni z rzędu, codziennie inny spek­takl. Dni tygodnia mają duże znaczenie przy układaniu re­pertuaru miesiąca - nic nie jest przypadkowe w tym teat­rze.

W piątek - dzień postu i za­myślenia - "Wielki teatr świa­ta" Calderona de la Barca, ro­dzaj moralitetu w konwencji teatru plebejskiego o stosunku człowieka do świata, ludzi i Bo­ga, o karach i nagrodach za złe bądź dobre życie, o tym jak dużo zależy od nas samych przy wybieraniu drogi, o czynieniu dobra i jego przewadze nad złem, o pochwale pracy i skro­mności, o ukaraniu pychy, głupoty, skąpstwa i egoizmu, o tym wreszcie, że dola człowie­ka bywa igraszką, kaprysem losu - upostaciowanego na po­tężnego Autora - robiącego z człowiekiem co zechce, ku prze­strodze i pouczeniu widza. Ni­by wiemy o tym wszystkim, lecz pamięć ludzka jest krótka i zawodna, przypominać więc należy od czasu do czasu ele­mentarne prawdy o nas sa­mych, by zmusić do krótkich choćby (lecz jednak) porozmyślań nad życiem, jego sensem, wartościami, itd. Jednym z wie­lu zadań sztuki jest przecież zmuszenie do myślenia, co po­dobno uszlachetnia i upiększa wnętrze człowieka. Przedsta­wienie reklamowane jest tak: "Komedia o ludzkim życiu! Człowiek aktorem? Życie tea­trem??? Musisz to przeżyć!!?', a fragment tekstu ks. Józefa Tischnera pt. "Szkoła człowie­czeństwa" zamieszczonego w programie, mówi właściwie wszystko:

"...Świat jest czymś niezwy­kłym, wielkim, tajemniczym, może nawet, jak potem powie Schelling, jest on - poezją nieuświadomioną" - ale jest to tylko scena, scena ludzkiego dramatu. Natomiast człowiek jest aktorem, a więc artystą swego losu i swej osobowości - jest twórcą. Bóg posyła lu­dzi na świat, aby dali popis swoich możliwości. Jakaż sztuka najbardziej powołana jest do tego, by opowiadać o prawdzie człowieka, jeśli nie sztu­ka teatru? Muzyka, malarstwo, rzeźba - wszystko powinno znaleźć się na scenie, gdzie jest ich miejsce. Wszyscy jesteśmy aktorami. Na naszą grę kieruje się spojrzenie Wielkie­go Autora. Role są wyznaczone. Czas i miejsce także. Gramy le­piej lub gorzej i na tym polega nasza wolność. Nasza wolność jest wolnością wcieloną, sytuacyjną, konkretną. Nie oznacza to jednak zniewolenia. Wybór dobra lub zła jest wciąż w naszym zasięgu .

Przedstawienie odbywa się w największej sali, publiczność stoi, ławki przeznaczone są dla osób starszych. Widzowie rów­nież są reżyserowani, aktorzy pomocniczy nakazują zmiany miejsc, akcja przenosi się w tę część gdzieśmy przed chwi­lą stali lub siedzieli. Przedsta­wienie jest dynamiczne, prowa­dzone w dużym tempie, aktorzy mają trudne zadania, wywią­zują się z nich jednak dobrze i bardzo dobrze. Reżyser przed­stawienia, Andrzej Dziuk, wy­stępujący jako Autor, ma świe­tne pomysły inscenizacyjne, a autorem scenografii jest zma­rły niedawno Tadeusz Brzozo­wski, entuzjasta i przyjaciel Teatru im. St.I. Witkiewicza, który był jego ostatnią pasją. Tadeusz Brzozowski zaprojek­tował również kostiumy do te­go bardzo interesującego przed­stawienia.

Następnego dnia, w sobotę, w dzień uciech, zabawy i bez­troski, oglądamy "Cabaret Voltaire" - seans dadaistyczno-surrealistyczny. Zasiadamy przy kawiarnianych stoliczkach, za­stawionych dzbanami z kefi­rem i rzodkiewkami (zimą po­daje się grzane wino), roznoszo­na jest również gorąca herba­ta. Sala nabita. Ludzie siedzą na podłodze między stolikami, stoją pod ścianami, tak jest ponoć zawsze. Aktorów tego teatru wielka frekwencja już przestała dziwić, sprawiać im to musi natomiast ogromną przyjemność.

Rozpoznaję twarze tych, któ­rzy byli poprzedniego dnia w Teatrze (będą oni również na­zajutrz), a wśród nich młodą dziewczynę w inwalidzkim wózku, wpatrzoną jak zaczaro­wana w akcję sceniczną. Za­bawa jest przednia, pomysły kapitalne, tempo znakomite. Nie jest to jednak, wbrew poze­rom, zabawa prosta i łatwa. Trzeba porządnie wysilić wy­obraźnię i rozum, by wyczuć pod i nadteksty, rozpoznać pa­stisze np. z Becketta i Iones­co, wychwycić odniesienia, aluzje - przede wszystkim arty­styczne, mniej - polityczna. Bo jest to kabaret artystycz­ny. Publiczność reaguje żywo, czasem wręcz żywiołowo, w lot odczytuje cienką kreską ma­lowane znaczenia, absurdy, szy­derstwa - słowem - wysta­wia sobie jak najlepszą cenzu­rę. Trójka aktorów dopasowa­ła się do ogólnego poziomu (a może odwrotnie?) dając popis kunsztu scenicznego. Balansują na krawędzi kiczu (jest to zamierzone), nigdy jednak nie przechodzą w obszary jego kró­lestwa. Znawcy twierdzą, iż prawdziwa sztuka zawsze mie­szka przez ścianę z kiczem. Bardzo dobry był Andrzej Je­sionek, ale i Dorota Ficoń, a także Lech Wołczyk świetnie czują się w takiej konwencji. ujawniają dużą vis comica, sprawność ruchową i świetne wyczucie niełatwego przecież tekstu. Reżyser, scenarzysta i autor scenografii, Andrzej Dziuk, włączył w widowisko teksty m.in. Tristana Tzary ("Serce na gaz"), Georga Riesemont-Dessaignesa ("Niemy ka­narek"), wiersze Paula Eluarda oraz fragment "Pożądania schwytanego za ogon" Pabla Pi­cassa. Muzykę skomponował Jerzy Chruściński, kierownik muzyczny Teatru im. St.I. Wit­kiewicza.

Niedziela jest dniem ciszy, modlitwy i nieokreślonej tęsknoty. Tego dnia oglądamy "Sic et Non" - Misterium - na podstawie "Abelarda i Helo­izy" Ronalda Duncana. Auto­rem scenariusza, scenografii i reżyserem spektaklu jest An­drzej Dziuk. Publiczność ocze­kująca w foyer (około 50 osób, ilość miejsc ograniczona) zostaje wprowadzona do salki, gdzie odbywa się przedstawienie, przez dwóch pątników dzwonią­cych w dzwonki kościelne. Wchodzimy na podium, będące sceną i widownią i zasiadamy w kościelnych ławach. Inten­sywny zapach kadzidła, ciem­ność, tylko wąski snop światła pada na małą scenkę. Dzwonki milkną, zapada niezwykła ci­sza, nieprzerwana po stronie widowni do końca. Nastrój, ja­ki tworzy się już od wejścia jest niepowtarzalny. Kolejny świetny pomysł inscenizacyjny Andrzeja Dziuka. Z aktorów, znów dają­cych popis swych możliwości, tym razem dramatycznych (Do­rota Ficoń, Krzysztof Łakomik i Lech Wołczyk), zaimpo­nował mi ten ostatni, który przez cały czas trwania - spek­taklu, nie biorąc zbyt często udziału bezpośredniego w akcji scenicznej, siedział na podło­dze z nienaturalnym grymasem jakby sparaliżowanej twarzy i wytrzeszczonym jednym okiem - i ani na chwilę nie wypadł z roli. Dzieje dwojga tragicz­nych kochanków, srodze potraktowanych przez los, a raczej wymogi religii, ogląda się w skupieniu i w skupieniu wy­chodzi z teatru. Aby przedłużyć nastrój, przy wyjściu ustawiają się pątnicy z blaszanymi żebraczymi puszkami, zbierając datki. Żegna nas dźwięk dzwon­ków kościelnych.

Wszystkie omawiane przedstawienia poruszają (każde z innego powodu i na inny spo­sób) widownię. Po wyjściu na ulicę słychać rozmowy o tym, co działo się na scenie i poza nią, szczególna atmosfera Teatru otacza nas bowiem od sa­mego wejścia do gmachu gi­gantycznej willi zakopiańskiej, gdzie na parterze usytuował się opisywany przybytek sztuki. W którym teatrze można napić się przed przedstawieniem (po również) gratisowej herbaty i pogawędzić choć przez chwilę z kierownikiem artystycznym lub aktorem, nie znając go wcześniej? Dlatego po wyjściu z teatru miejskiego ( jakiegokolwiek) słychać najczęściej rozmowy o pieniądzach, tru­dnościach, kolejkach, lub in­nych sprawach codziennych, rzadko bowiem teatr działa na widza w sposób tak magiczny jak ten zakopiański, im. Wit­kiewicza.

Teatralnym autorem trzech opisywanych spektakli jest An­drzej Dziuk. Tak rożne teksty, konwencje i inscenizacje umiał zabarwić swoją osobowością i oryginalnością. Dowiódł, że jest niezwykle zdolnym artystą, przy sprawdzonych już wcześniej ta­lentach organizacyjnych i dy­plomatycznych. Pokazał swoje wielkie możliwości, a także mo­żliwości zespołu, którym kieru­je. Udowodnił, że można robić teatr mądry, artystyczny, ważny i "go rący" bez uciekania się do ulotnych drwinek, skanda­li, półpornografii, czy epa­towania odwagą polityczną "z grubej rury".

W tematach podejmowanych przez Andrzeja Dziuka również mamy politykę, sprawy bardzo aktualne, dotyczące nas wszy­stkich, ale podane inteligentnie, wymagające ruszenia mózgiem, a przy tym nie odbijające się ujemnie na artystycznej stro­nie spektaklu, co jest przedmio­tem szczególnego starania pa­na Andrzeja. Gdy przed ro­kiem rozmawiałem z nim o przyszłości Teatru, dawało się wyczuć niepokój i niepewność, mimo sprecyzowanego do koń­ca pomysłu na całość przedsię­wzięcia. Dziś sukces stał się faktem: tłumy publiczności, po­chlebne artykuły i recenzje we wszystkich chyba polskich tygo­dnikach i nie tylko, nagroda I stopnia im. Stefana Wy­spiańskiego dla zespołu. Teatr został zauważony w Polsce, przybywa dosłownie z dnia na dzień przyjaciół, sympatyków, czy wręcz entuzjastów. Wokół Teatru zaczyna tworzyć się ruch intelektualny (w znaczeniu ru­chu myśli), odbudowujący po­woli tradycję Zakopanego ja ko artystycznej stolicy Polski. I nie ma w tym, co piszę, ża­dnej przesady. Trzeba pojechać pod Giewont przekonać się o tym samemu. Nie sądzę, by ktokolwiek żałował takiej de­cyzji. Urodziło się i trwa pe­wne zjawisko, już silnie od­działujące na pokolenie młodej inteligencji. I to nie w War­szawie, Krakowie czy innym wielkim ośrodku miejskim, tyl­ko na tak częste pogardzanej przez "wielkich" - prowincji. Dziwny tylko i smutny jest fakt, że tam, na miejscu, lokal­ne władze w dalszym ciągu nie wierzą w sukces Teatru i cze­kają na jego porażkę, której są absolutnie pewni. Teatr? W Za­kopanem? To się nie może udać! Jednak się udało. Oby tylko urzędnicy od kultury nie zechcieli pomóc swym czarnym oczekiwaniom i udowodnić, że nigdy się nie mylą. Znamy i takie przypadki.

Pora jednak przedstawić po­zostałych twórców wspaniałego zakopiańskiego Teatru. Są to poza wymienionymi wcześ­niej: aktorzy: Karina Krzy­wicka. Marta Szmigielska. Piotr Dąbrowski, Krzysztof Najbor, Piotr Sambor, plastyk Elżbie­ta Wernio, sekretariat prowa­dzi Brygida Jesionek, dział li­teracki jest w rękach Iwony Romanówny, kierownik tech­niczny, to Beata Wodecka i dwaj pracownicy techniczni: Maciej Bielawski i Stanisław Ziemianek. Stale z Teatrem współpracują: Ewa Dyakowska-Berbeka i Jadwiga Król. Ten mały zespół ma w tej chwi­li w repertuarze dziewięć przedstawień!

Przyjaciele, robicie wielką rzecz!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji