Artykuły

Dziarski jubilat

- Szesnastolatek dostał na drogę: bochenek chleba, dziesięć jajek, trzy kotlety, sto złotych i z tym ekwipunkiem stawił się w stolicy Wielkopolski. Tak się zaczęła jego artystyczna wędrówka, która trwać miała prawie trzydzieści lat... - sylwetka CEZARIUSZA CHRAPKIEWICZA, aktora Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.

Prawie dwieście teatralnych ról, kilkanaście aktorskich nagród, czterdzieści pięć lat pracy na scenie - w tym trzydzieści spędzonych w bielskim Teatrze Polskim. Był Hamletem, Makbetem, Konradem... Cezariusz Chrapkiewicz obchodził w tym roku siedemdziesiąte urodziny.

Tak na dobrą sprawę, to jego sceniczna kariera trwa znacznie dłużej. Rozpoczął ją w jednej z andrychowskich ochronek (dawna nazwa przedszkoli prowadzonych przez siostry zakonne), występując w zespole tanecznym. Drobniutki malec już wtedy instynktownie wyczuwał, co jest solą występu przed widownią. Podrygiwał, pląsał i wdzięczył się rozbrajająco do "szanownej publiczności" w jednym tylko celu - by po popisie usłyszeć "brawka"! Sam ich nie szczędził, gdy z rozdziawioną buzią oglądał występy estradowych grup, które do przedwojennego Andrychowa trafiały często. I choć rodzice widzieli w nim przyszłego handlowca (artystycznie usposobiony synek przejawiał też wyjątkową smykałkę do interesów, sobie tylko znanymi sposobami zaopatrując rodzinę Chrapkiewiczów w trudnych okupacyjnych czasach w najbardziej niezbędne w domowym gospodarstwie: węgiel, drewno, zboże i ziemniaki), to jednak nauki w bielskiej "handlówce", do której zapisał się po wojnie, nie ukończył.

Zamarzyła mu się poznańska Szkoła Instruktorów Teatrów Ochotniczych. Oprócz rodzicielskiego błogosławieństwa szesnastolatek dostał na drogę: bochenek chleba, dziesięć jajek, trzy kotlety, sto złotych i z tym ekwipunkiem stawił się w stolicy Wielkopolski. Tak się zaczęła jego artystyczna wędrówka, która trwać miała prawie trzydzieści lat...

Marzenia instruktora

W Poznaniu spędził trzy lata. Szkolne zajęcia od rana do wieczora dały mu wiele, ale najwięcej - "Zemsta", którą obejrzał w Teatrze Polskim. Adam Hanuszkiewicz, Tadeusz Pluciński, Zofia Rysiówna - stworzyli wielkie kreacje i oklaskiwani byli na stojąco. Sam tłukł dłońmi jak oszalały, uświadamiając sobie jednocześnie za co w teatrze otrzymuje się "brawka". - Za prawdę! Ty nie masz grać, a masz być postacią, którą ci dali do zagrania! - mówi głosem, jakby wygłaszał kwestię na scenie. Książeczka teatralnego instruktora nie była przepustką do pracy w przybytku Melpomeny. Znalazł zatrudnienie daleko od Poznania. Został kaowcem w szkole zasadniczej w podsandomierskim Klimontowie. Perspektywa bycia aktorem oddalała się z dnia na dzień, ale huragan braw dla gwiazd poznańskiego spektaklu słyszał ciągle...

Napisał podanie o przyjęcie do Wyższej Szkoły Instruktorów Teatralnych w Łodzi. Odpisano mu, żeby spróbował za rok. Marzenia o artystycznej karierze postanowił pożegnać godnie i z czystym sumieniem. Z przekonaniem, że spotka je ten sam los, wysłał papiery do Państwowej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Odpowiedź przyszła szybko. Był podany termin egzaminów i wykaz literatury do przeczytania.

Koszula od szwagra

Za bardzo się cieszył, by mieć czas i siły na przebrnięcie przez całą klasykę, którą zawierała lista. Na egzamin pojechał z "Grobem Agamemnona", fragmentem z "Janka Muzykanta", jedną z satyr Załuskiego i z... śnieżnobiałą nylonową koszulą pożyczoną od szwagra. Z ponad trzystu kandydatów wybrano sześciu. Jego nazwisko wyczytane zostało jako pierwszego z przyjętych. Twierdzi, że to wszystko dzięki koszuli, którą miał na sobie. - Poszli w niej na egzamin również Jerzy Bińczycki i Maciej Prus. Też ich przyjęto! - śmieje się. Czar koszuli przestał jednak wkrótce działać. Student Chrapkiewicz został relegowany z uczelni. - Mówili o mnie: totalnie niezdolny, ale cholernie pracowity, a było na odwrót! - przekorny uśmiech znów pojawia się na twarzy jubilata. - Dali mi dwóję ze "scen współczesnych", a że zjedna można było jeszcze "żyć", dołożyli mi drugą -za brak głosu!

Ukończył jednak studia, bo... dobrze grał w ping-ponga. Tenisową pasją żył ówczesny rektor uczelni Antoni Tęcza. Gdy dowiedział się, że traci partnera do odbijania celuloidowej piłeczki, sprawą głosu niechcianego studenta natychmiast zajęła się specjalna komisja. - Zaglądali mi do gardła, lali nawet parafinę! Nic nie znaleźli, więc rektor znów miał z kim grać - puentuje studenckie perypetie.

Aktor zszedł ze sceny

Ranga zawodu aktora była wówczas olbrzymia, a przed absolwentami krakowskiej PWST drzwi teatrów otwierały się na oścież. Wybrał Bielsko, gdzie podążył za reżyserem Jerzym Ukleją. Teatralna Polska usłyszała o nim błyskawicznie. Grał Makbeta. Podczas jednego ze spektakli, w drugim akcie - gdy sposobił się do zgładzenia poczciwego szkockiego króla Duncana - znieruchomiał słysząc na balkonie gwar i podniesione młodzieńcze głosy (jak się później okazało - uczniom bielskiego Technikum Włókiennicznego udało się przemycić do teatru flaszkę wina...). Młody Makbet -Chrapkiewicz miał wtedy dwadzieścia dziewięć lat - rąbnął sztyletami o sceniczne deski i zniknął za kulisami! Upłynęło sporo czasu nim protestujący przeciwko bezczeszczeniu "perły literatury" aktor dał się namówić do kontynuowania przedstawienia.

Jego dni w Bielsku wydawały się policzone. Wyrzucenia aktora domagali się partyjni notable, a w recenzjach prasowych zarzucano mu, że ma maniery Marii Callas. Został, choć nie na długo - bo znów powędrował za Ukleją, po "obrończym" artykule Gustawa Morcinka.

Życie brane garściami

W lubelskim teatrze zastał dwie gwiazdy - Jana Machulskiego i Stanisława Mikulskiego. Z pierwszym związała go serdeczna koleżeńska przyjaźń, której symbolicznym zwieńczeniem było przejęcie po Machulskim mieszkania. Z przyszłym "Kłosem" nie przepadali za sobą. Mikulskiego obsadzono w roli Makbeta, a że już miał wzięcie na dużym ekranie, reżyser sztuki, zabezpieczając się przed ewentualnym porwaniem go na filmowy plan, dublerem tytułowej postaci dramatu uczynił przybysza z Bielska. Z prestiżowej roli Mikulski jednak nie miał zamiaru rezygnować, tym bardziej, że z dziełem Szekspira zespół jechał na festiwal do Kalisza. - Pojechaliśmy, a nagrodę za rolę dostał nie Mikulski za Makbeta, a Czaruś - za Malcolma! - mówi z ogniem w oczach, choć od wręczenia mu lauru upłynęło już czterdzieści lat.

Chłopak z Garncarskiej, bo z tej andrychowskiej ulicy ruszył w świat, znalazł się na aktorskich salonach i przed ich atmosferą nie bronił się. Brał życie zachłannie, garściami. "Ćwiarteczka" do pracy nad rolą, próby, nocne aktorów rozmowy, bankiety po premierach. Wrócił do Krakowa - grał w Bagateli. Za rok występował już na scenie w Częstochowie. O Hamlecie w jego wykonaniu mówili ponoć księża podczas kazań. Nadal nosiło go za Ukleją. Wylądował w Kielcach, gdzie spędził kilka teatralnych sezonów, ale z przerwami na pracę w teatrach w Tarnowie, Szczecinie i Kaliszu. Ponownie zawitał do Bielska i wydawało się, że zostanie na dłużej. Za kreację głównej roli (Tom Moody) w "Złotym chłopaku" Clifforda zyskał entuzjastyczne recenzje. Cóż, dyrektor teatru bielskiego zaoferował mu pięćdziesięciozłotową zaledwie podwyżkę i urażony w swej aktorskiej dumie znów pognał "w Polskę". Początkowo grał po sąsiedzku - w Katowicach, skąd przeniósł się do Olsztyna. Podbił go! Od publiczności dostawał owacje w trakcie przedstawień. Trwających kwadrans braw - po tym, gdy jako Konrad w "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego wykrzyczał: - Oto ja, tu ogłaszam się wolny! - nie zapomni. Pamięta i to, że sztuka szybko spadla z afisza (1974). Od dyrektora teatru otrzymał osiem (!) kluczy do mieszkań, by - "od ręki" - wybrał sobie najwygodniejsze lokum. Wybrał... dziewiąte, najmniejsze - ale położone najbliżej teatru i w cichej uliczce.

Wciąż zachłannie czerpał z życia. Podczas spędzanego w rodzinnym Andrychowie urlopu poszedł na "prywatkę", z której wrócił po pięciu tygodniach, spóźniając się o tydzień na pierwszą powakacyjną próbę. W Olsztynie wybaczano mu wszystko!

Do trzech razy sztuka

Artystyczna droga po raz trzeci zawiodła go do Bielska i... przerwał aktorską wędrówkę. Na bielskiej scenie występuje już nieprzerwanie od dwudziestu pięciu lat. To wystarczająco długo, by choćby zżyć się z publicznością. On bielskiego widza polubił. Zachwycony jest młodzieżą. - Niby mają te "nadajniki" (czyli - walkmany) na uszach, niby są niewolnikami "kina akcji" i potrafią reagować tylko na strzelaninę i przelewaną krew, a spektaklu "Trzy siostry" Czechowa - gdzie przez dwie i pół godziny nikt nikogo nie zabija i nie gwałci - słuchają jak zaczarowani. Są rewelacyjni! - wystawia laurkę młodej bielskiej widowni teatralnej siedemdziesięcioletni aktor.

Atmosfera Teatru Polskiego musi rzeczywiście pobudzać jego aktorski temperament, bo wymienianie najlepiej zagranych ról zaczyna od postaci, które kreował w ostatnim ćwierćwieczu na bielskiej scenie. Pozzo ("Czekając na Godota" Samuela Becketta), Wojewoda ("Mazepa" Juliusza Słowackiego) i Rejent ("Zemsta" Fredry) - otwierają autorską listę twórczych dokonań. Bardzo bliski jest mu również Murphy z "Lotu nad kukułczym gniazdem" (zagrał go w Olsztynie) Dale Wassermana. - Wcieliłem się w jego postać z ogromną swobodą, bo przeszedłem w życiu niemal wszystko to co on. Nie byłem tylko w domu wariatów! - mówi.

Cena zawodu aktora? Przyznaje, życie prywatne ucierpiało. Był dwukrotnie żonaty i oba małżeństwa rozpadły się. - Ale dzieci i wnuki mnie kochają! To jest dla mnie najważniejsze! - mówi stanowczo. Cezariusz Chrapkiewicz nie czuje ciężaru wieku. Jest pełen werwy i pomysłów. Podczas majowych... mistrzostw Polski aktorów w pływaniu był pierwszy na dystansie 50 metrów stylem grzbietowym!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji