Artykuły

Jego Wieliczestwo- Mikołaj Regis

Rzecz dzieje się mniej więcej w połowie lat trzydziestych XX wieku. Choć mogłaby dziać się kiedy indziej. Gdzie? We wschodniej Białostocczyźnie ,. rodzinnej wsi białoruskiego pisarza Sokrata Janowicza - w Krynkach.

Tereny te - według Włodzimierza Pawluczuka, dziennikarza rodem stamtąd - cechowała niespotykana w Europie pierwotność poglądów, wierzeń, zasad połączona z równie rzadko spotykanym na wsi radykalizmem rewolucyjnym. I oto tam, do zapadłej wsi, w której zbiega się wiele kultur, w środowisko polsko-ukraińsko-rosyjsko-żydowskie, między katolików i prawosławnych, pomiędzy "pachołków Piłsudskiego" i "pachołków Stalina" dotarł car. Cudem ocalony od śmierci ostatni imperator Rosji, Mikołaj Aleksandrowicz Romanow.

Wieś coś może nawet słyszała o Uchwale Prezydium Ural Rady Obwodowej, ale zapomniała - tyle lat! Może wie:, że w 1913 roku, 17 lipca, wydano - na mocy tej uchwały - wyrok skazujący na śmierć Mikołaja wraz z całą rodziną - ale nie chce w to wierzyć. Ktoś, kiedyś pewnie i przeczytał w gazecie, że: "Tym aktem rewolucyjnej kary Rosja Radziecka dała uroczyste ostrzeżenie wszelkim swoim wrogom, marzącym o przywróceniu starych carskich czasów. Wydali oni robotniczej i chłopskiej Rosji wojnę na śmierć i życie, która nie może zakończyć się pojednaniem, lecz musi niechybnie skończyć się i zniszczeniem jednej lub drugiej strony..." Lecz nikt już tego-artykułu nie pamięta;. Pakty zatarł czas. Pozostał mit i marzenia o lepszym życiu. Dlatego właśnie zwykły, domokrążny handlarz dewocjonaliami - Mikołaj Regis mógł zostać ogłoszony carem. Nie musiał być nawet do cara podobny - do czego służy wyobraźnia? Dla głodnych cudu, niezwykłego zdarzenia umysłów, przybysz z miasta stał się żywym, prawdziwym władcą. Ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu. I trudno się nawet dziwić, że przybysz grę tę przyjął - była kusząca.

Historia znała wielu fałszywych proroków, władców, mesjaszy i apostołów. Jedni mianowali się sami, innych zrodziła wola i fantazja ludu. Ostatnie wieści o cudem ocalałej córce Mikołaja II przyszły zupełnie niedawno z Ameryki - za Anastazję podawała się Anna Anderson, chora psychicznie.

Także tło społeczne i psychologiczne tego rodzaju rodzaju niewytłumaczalnych fenomenów zostało już gruntownie zbadane. Przez psychologów społecznych, socjologów, a nawet psychiatrów. Owo pogranicze fantastycznej wiary, zabobonu i myślenia magicznego bywało też wdzięcznym przedmiotem literatury.

Po wątek rzekomego cara sięgnął również młody dramaturg; Tadeusz Słobodzianek. Jego tragikomiczna historia "Cara Mikołaj" została w 1986 roku nagrodzona w rozstrzygniętym we Wrocławia konkursie na polską sztukę współczesną i wydrukowana w "Dialogu". Na marginesie: jeśli jest to sztuka współczesna, ł nazwać dramaty odnoszące się do współczesności? Science-fiction? Wizją przyszłości? Prawo do prapremiery "Cara Mikołaja" (odbyła się 17 grudnia ubiegłego roku) zastrzegł sobie Teatr Dramatyczny. Rzecz wyreżyserował Maciej Prus.

Tadeusz Słobodzianek w poprzednim wcieleniu był krytykiem teatralnym. Tak bezwzględnym, że jego recenzje przyprawiały - jak myślę - aktorów, reżyserów i całą resztę ludzi teatru o rozpacz, utratę wiary we własne zawodowe umiejętności oraz ciężką depresję graniczącą z samobójczymi myślami. Nie lubiłam tych recenzji Choć. owszem, bywały przeważnie dowcipne. I złośliwe aż do bólu. Nie lubiłam, ponieważ pisującego pod pseudonimem krytyka, zawsze podejrzewałam o bezinteresowną zawiść i niespełnione ambicje literackie. O niechęć do wszystkiego, co rusza się po scenie. Niechęć, która korzeniami tkwi gdzieś w podświadomości.

Teraz role się odwróciły. Tadeusz Słobodzianek stał się dramaturgiem. Ale okrutny pozostał. Dla bohaterów swojego dramatu - dla odmiany.

Jego Krynki to obszar ciemnoty, zabobonu, prostego, chłopskiego cwaniactwa i przebiegłości. Miejsce biedy - dosłownej i mizerii - umysłowej. Ale także przecież miejsce, gdzie współistnieją różne nacje, różne wyznania, funkcjonują odmienne wzory kultury. Wszystko to jednak ujawnia się w dramacie znacznie skromniej, wręcz ubogo. Widzimy powierzchnię zjawisk Obserwujemy reakcje ludzkie - proste, odruchowe. Słyszymy ciche echa polityki dobiegające gdzieś z miasta, z miejsc bardziej cywilizowanych. Postaci zaś są schematyczne, stereotypowe: chlup pije wódkę, zagryza cebulą, a jak pijany to śpiewa lub przeklina. Jak trzeźwy - podobnie. Bez względu na wyznanie i narodowość.

Więc i akcja sceniczna jest równie jednowymiarowa: zabawa, odpust, obmacywanie, bitka I słowa, wiele słów.

Trzeba przyznać, że lektura "Cara Mikołaja" robi nieco lepsze wrażenie, niż jego wersja sceniczna. Tyle tylko, że - paradoksalnie - nie jest to wina teatru, reżysera, aktorów, etc, ale tekstu. Zbyt długiego, przegadanego, z jednostronnie - chciałoby się powiedzieć: sprawiedliwie - zarysowanymi, pozbawionym: psychologicznej głębi i mało zróżnicowanymi postaciami. W dodatku ten papierowy tytułowy bohater! Są wprawdzie wszyscy i członkowie "Hromady". i członkowie Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, są bolszewicy i jest Żyd, co wszystkich po równio rozpija. Lecz są to raczej postaci "schematu", nie zaś dramatu.

Cóż mają więc grać aktorzy i kogo, gdy akcja rozwija . a jakże! - ale wyłącznie na pianie zdarzeń? Postaci zmień a sytuacja, ich psychika pozostaje niezmienna. Nikt nie tchnął w nie ducha. Są martwe. Szeleszczą papierem. Dlatego zespołowy wysiłek aktorów - widoczny, widoczny, ale daremny! - staje się monotonnym pijackim zawodzeniem, bogato inkrustowanym niecenzuralnymi wyrazami. Niektóre słyszałam - w teatrze oczywiście.- po raz pierwszy w życiu. A więc premiera?

Dlaczego tak się stało? Dlaczego Tadeuszowi Słobodziankowi nie udał się debiut? Może zanadto uwierzył w nośność wydarzenia, wokół którego osnuł swój utwór. Może zlekceważył, albo nie zna jeszcze praw sceny? Może pisał zamiast dramatu, raczej opowiadanie? A może zgubiło go okrucieństwo? Nie wiem. I piszę to wszystko z duszą na ramieniu, bo wiem, jaki czasem los czeka krytyka i jak trudne bywają debiuty.

O Krynkach - przedwojennych i współczesnych - możemy czytać sobie choćby w 'wywiadzie Marka J. Karpa z Sokratem Janowiczem ("Wież" nr 4 '36 "Krynki - obcość i bliskość") lub książkach samego Janowicza. Tam także przedstawiona jest wizja cokolwiek jednostronna. I dopiero te dwa światy: prosty opia sytuacji - Słobodzianka i próba wyjaśniania genezy - Janowicza dadzą -względnie prawdziwe wyobrażenie o miejscu akcji - z punktu widzenia zagęszczenia problemów społeczno-obyczajowo-religijno-politycznych, rzeczywiście doskonale wybranym.

A car? Jego Wieliczestwo Mikołaj Regis - uszedł z Krynek. I jeśli kiedykolwiek tam wróci, to w zgoła już innej postaci. I innych okolicznościach. Aliści jego powrotu wykluczyć nie można. Takie jest przesłanie sztuki. I z nim się zgadzam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji