Artykuły

Dlaczego dopiero śmierć łączy?

NA początku sezonu "Wesele", w połowie roku "Popiół i diament". Ta sama linia zainteresowań. Sposoby inscenizacji podobne. Temperatura moralna zbliżona. "Popiół i diament" w adaptacji i reżyserii Romana Kordzińskiego jest "Weselem" czterdziestolecia. Dzieło Wyspiańskiego ogarnęło znaczny szmat naszej historii. Powieść Andrzejewskiego pokazana w teatrze, chwyta najważniejsze konflikty powojennej rzeczywistości. W "Weselu" mamy przekrój całego społeczeństwa i rozprawę z rzeczywistością i mitologią przełomu wieków i jeszcze dalej. Książka Andrzejewskiego i jej kształt sceniczny, chwyta nie tylko to, co było ważne w momencie zakończenia drugiej wojny światowej, ale także nasze losy dzisiejsze, to, co ciągle trwałe, żywe, a w niektórych wątkach uniwersalne.

Podobnie, jak w "Weselu", mamy prawie pełną reprezentację społeczną, wszystkie klasy, środowiska, orientacje. Ideowość sąsiaduje z karierowiczostwem, odwaga z tchórzostwem, szlachetność z nikczemnością, wielka polityka z politykierstwem, czyste uczucia z zakłamaniem. Dużo mówi się o tym, jak żyć, jaki jest sens życia, a jaka cena śmierci, dokąd zmierza kraj i które orientacje polityczne mają słuszność.

Podobieństwa nasuwają się na każdym kroku. Pijacki polonez po przyjęciu w restauracji jest literackim i teatralnym odpowiednikiem chocholego tańca Wyspiańskiego. Obrotowa scena wprowadzona po to, aby łatwiej pokazać wielość wątków powieści, pełni jeszcze jedną funkcję staje się szopką z kalejdoskopem pojawiających się par antagonistów.

Kiedyś Hanuszkiewicz grał "Wesele" na obrotówce szopki, teraz Kordziński szuka podobnego klucza do zawartości "Popiołu i diamentu''. Żywa, realistyczna egzystencja co chwilę miesza się z fragmentami wypełnionymi kukłami. Jak w tamtą bronowicką noc. W zgiełku pijackiego wesela (tam, wtedy) i restauracyjnej fety (tu, teraz), kłębią się namiętności, ostrzej widać wszystkie poważne sprawy naszych losów.

Takie widzenie tworzywa "Popiołu i diamentu" jest słuszne i ambitne. Powieść Andrzejewskiego przestała już być zapisem zdarzenia, jakie miało miejsce w pierwszych dniach maja 1945 roku w mieście wojewódzkim średniej wielkości, ale - jak każde dzieło trwałej wartości - wkroczyła na stałe w krwiobieg naszego organizmu. Słusznie postąpił Kordziński, zachowując wszystkie wątki rozległej panoramy, ponieważ tylko w takim zagęszczeniu, we wzajemnych związkach ludzi, poglądów i konfliktów, jasna staje się złożoność bytu, ciągłej walki i szukania porozumienia, ścierania się racji i dochodzenia do prawdy. A sprowadzenie wszystkich zdarzeń na jedno miejsce, do hotelu-restauracji "Monopol", tylko wyostrza problemy, pozwala widzieć je wszystkie naraz.

Dotychczas z "Popiołem i diamentem" postępowano różnie. Film Wajdy, dzięki świetnej kreacji Zbyszka Cybulskiego, stał się przede wszystkim opowieścią o tragedii Maćka. Niektóre adaptacje teatralne eksponowały dramatyzm sekretarza Szczuki. Roman Kordziński, już po doświadczeniach pierwszej w ogóle adaptacji książki z 1974 roku, zrobił jeszcze jeden krok w stronę ogarnięcia całości, stworzenia obrazu syntetycznego.

Z jakich składników zbudowana jest ta synteza? Jak już wspomniałem, rzecz dzieje się w jednym miejscu. Na scenie druga, mniejsza, scena obrotowa. Krąg podzielony na segmenty, z zmiennymi dekoracjami: pokój Koseckiego, recepcja hotelowa, bar, mieszkanie Staniewiczowej, pokój hotelowy Szczuki.

Początek, to jakby prezentacja. Ruchoma obrotówka ukazuje nam, jak w fotoplastykonie, głównych bohaterów, docierają do nas strzępy ich rozmów, powracają rozpoczęte wątki. Z zewnątrz do tego świata świata przybywają inni główni bohaterowie. Poza kręgiem umieszczone są nieliczne epizody, odkryć zamordowanych robotników, scenka z młodocianymi konspiratorami-faszystami, siedziba Jurgeluszki. Jest jeszcze gospodarz całej opowieści, aranżer, czasom komentator, czyli restaurator Słomka.

Wielowątkowość nie przeszkadza nam w wyodrębnianiu kilku płaszczyzn dramatu. Widowisko z wyraźnymi skłonnościami do przewagi elementów inscenizacyjnych, pozostawia przecież coś aktorom i kreowanym przez nich postaciom. A więc plan pierwszy, to spory ideowe i światopoglądowe. Jak w "Weselu" mamy układ par: Podgórski - Kossecki, Szczuka - Kalicki, Waga - Andrzej, Andrzej - Maciek, Szczuka - Podgórski...

Na drugim biegunie światek koniunkturalnej nicości: urzędnicy - karierowicze, serwilistyczni i zmienni żurnaliści, zdziwaczałe resztki arystokracji, wycierusy knajpianej estrady.

A między tymi dwoma światami coś naprawdę groźnego: deprawująca młodzież konspiracja spod faszystowskiego szyldu, której przewodzi niesamowity w wodzowskich ambicjach młody Szreter.

A wątek główny? Sprawa zamachu na sekretarza Szczukę? Jest jakby na uboczu rozwijającego się i rosnącego w karykaturalność tańca nicości. Szczuka w skupionej i poważnej interpretacji Władysława Jeżewskiego egzystuje w przedstawieniu jako partyjny święty, jego racje przyjmujemy bardziej na wiarę niż przekonani działaniem albo argumentami. Słabość jest już w samym materiale literackim. Ale i z drugiej strony też brakuje racjonalnych motywacji, jest tylko rozkaz podziemia.

Maciek Chełmicki w wykonaniu Dariusza Darewicza nie ujawnia ani odrobiny świadomości. Jest skorym do awantury i łatwej miłości chłopcem, ukształtowanym przez okupacyjne życie na niby. Na krótko, pod wpływem zrodzonego uczucia, chciałby zerwać z organizacją. Jest już jednak za późno. Wykonuje rozkaz. A za chwilę sam ginie. Zabity i zabójca osuwają się jeden na drugiego, padają sobie w ramiona. Dopiero śmierć łączy i godzi ludzi z przeciwnych stron barykady.

To straszne. Absurd tych dwóch śmierci i paru innych również, z jakimi stykamy się w przedstawieniu, to najważniejszy, przerażający tragizm "Popiołu i diamentu". Śmierć ciąży nad widowiskiem. Pod fasadą małych interesów, pijackich namiętności, zawiedzionych marzeń - kryje się zaduma nad ludzkim losem. Świat kręci się w obłędnym tańcu. Nieliczni wiedzą, ale nie znajdują zrozumienia. Życie ginie od braku idei. Kiedyś nadmiar nie przyniósł spodziewanych rezultatów. Reakcja w drugą stronę poszła za daleko. W tym także jest uniwersalizm "Popiołu i diamentu".

Realizatorzy bardzo sugestywnie i nakładem znacznych sił l pomysłów przekazali główny sens tworzywa. Przedstawienie nie jest łatwe do oglądania. Trzeba dobrze znać powieść. Trzeba zgodzić się na konwencję rwanych, przepływających małych obrazów, strzępów, sygnałów, znaków, szkiców postaci.

Padają mocne słowa. Czasem rodzi się obawa, czy padną na dobry grunt i zostaną dobrze zrozumiane. Gdzieś tam wyczuwa się przesadną erupcję ekspresjonizmu, chociażby w zakończeniu wątku sędziego Kosseckiego, czy dyskusyjnej w realizacji scenie miłosnej Krystyny i Maćka. Reszta idzie konsekwentnie. Coraz więcej osób dramatu przyłącza się, wtacza i wczołguje na ruchomy krąg. Powraca motyw muzyczny. Tylko czasem przebija się melodia partyzancka. Przypomnienie - skąd wszystko się wzięło.

Widz jest stopniowo oswajany ze sprawną scenografią Jacka Zagajewskiego. Reżyser stopniowo sygnalizuje wątki. Nad trupami zabitych robotników zatrzymują się Szczuka (Władysław Jeżewski) i Podgórski (Krzysztof Bień). - Zdaje się, że to my dwaj mieliśmy tu leżeć... - słyszymy ważną kwestię, która wprowadza w temat.

Oto rozdygotany, blady, okryty pledem sędzia Kossecki (Stanisław Siekierski). Następny ważny problem powieści.

Oto konspiracyjny polityk Waga (Tadeusz Madeja) rozwiewa wątpliwości i mobilizuje jednego z chłopców z lasu - Andrzeja Kosseckiego (Zbigniew Borek). Kilka razy powraca podstawowy w sztuce dyskurs między Podgórskim i Kosseckim.

Stefan Kąkol w roli Słomki krąży między wszystkimi, czasem głośno myśli o zawiłościach powojennych. Jacek Lecznar z grupką chłopców amatorów włączonych do przedstawienia, tworzy niesamowitą sylwetkę faszyzującego przywódcy. Tylko lekko zaznaczone są rozbieżności między dwoma działaczami lewicowymi - Szczuką i Kalickim (Ryszard Machowski). Wanda Bajerówna (Alicja Kossecka) z Haliną Lubaczewską (Rozalia) z niepokojem oddają zagrożenie rozpadu rodziny Kosseckich.

W przedstawieniu gra prawie cały zespół. Ufryzowany, podwójnie kukłowy jest światek arystokracji, tworzony przez Danutę Markiewicz, Annę Lipnicką, Krzysztofa Ziembińskiego i Piotra Szalińskiego. Trochę rozbawienia i perwersji wprowadza odwrócenie płci u pary tancerzy (Krystyna Jędrys i Jarosław Borodziuk). Halina Ziembińska gra Krystynę, Hanna Wolicka Jurgeluszkę, Ewa Nizik Lewicką.

A jest jeszcze gromadka drobnych karierowiczów - Drewnowski (Jerzy Lipnicki), Pieniążek (Andrzej Jurczak), Pawlicki (Zbigniew Kaczmarek), Jan Niemaszek, jako Wrona, z trudem dźwiga ciężar racji funkcjonariusza. Święcki Zenona Jakubca nadęty, sztuczny, oportunistyczny. Epizod małżeństwa Szreterów tworzą Joanna Biesiada i Józef Czerniawski. Artur Steranko (Janusz), Janina Szczerbowska (Stefka), Mirosław Łoszewski (Kelner) i uczniowie ze szkół olsztyńskich w rolach młodych konspiratorów zamykają listę wykonawców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji