Wkrótce w teatrze "Popiół i diament"
Za tydzień Teatr im. Stefana Jaracza występuje z piątą premierą sezonu 1984-1985. Będzie to "Popiół i diament" Jerzego Andrzejewskiego. Rozmawiam z reżyserem przedstawienia i autorem adaptacji Romanem Kordzińskim.
- Jak przebiegają próby?
- O półtora tygodnia jestem do tyłu.
- Czy zapowiedziana na 16 marca premiera odbędzie się?
- Musi się odbyć.
- Nie boi się pan konfrontacji przedstawienia z książką uznaną za najlepszą powieść 40-leci i z legendą filmu Wajdy?
- Pierwszy strach mam za sobą, ponieważ już raz wystawiałem "Popiół i diament" w teatrze i była to w ogóle pierwsza adaptacja sceniczna powieści.
- Czyżby powtórka?
- Pierwsza realizacja doszła do skutku w 1974 roku, obecna zostanie pokazana w 1985. Te daty coś mówią. Nie może to być ten sam spektakl.
- Daleką drogę odbył pan od swoich pierwszych widowisk teatralnych do "Popiołu i diamentu". Może warto naszym czytelnikom przypomnieć pański życiorys artystyczny?
- Najpierw studiowałem polonistykę i teatrologię w Toruniu pod kierunkiem Edwarda Csato. Potem skończyłem reżyserię w Warszawie. Debiut przypadł na rok 1968.
- Też ważny moment powojennych działań.
- Razem ze mną rozpoczynali Grzegorzewski, Prus, Kajzar, Husakowski, Cywińska...
- Do pokolenia tego przylgnęło określenie: młodzi-zdolni Czym wyróżniała się ta grupa?
- Najogólniej mówiąc znajdowaliśmy się w opozycji teatru akademicko-literackiego. Bliska nam była emocja, magia, wizyjność. Preferowaliśmy głównie obraz. Sprzeciwiając się zastanemu teatrowi, tworząc opozycję artystyczną nie mieliśmy ze sobą żadnych innych związków ideowych i artystycznych.
- Wejście było jednak mocne?
- Przypominam sobie taki festiwal w Kaliszu, kiedy w trójkę - Grzegorzewski, Prus i ja - zebraliśmy wszystkie możliwe nagrody.
- Zdaje się, że to Puzyna zauważył, że pokolenie to wyróżniało się pewną szczególną konfekcję zewnętrzną, stylem bycia...
- Czego nam na początku nie zarzucano. Filler napisał o mnie, że jest Remiganim teatru. Inni doceniali formalne, warsztatowe zalety przedstawień, natomiast ganili za brak ideowości.
- Dość szybko rozeszły się wasze drogi i upodobania teatralne.
- Szybko wyrastaliśmy z krótkich portek. Wizyjni awangardziści sięgaliśmy w krótkim czasie po Czechowa. Ibsena. Po sztukach Becketta, Ionesco, Adamowa i innych przedstawicielach ówczesnej awangardy nie była to absolutna zmiana upodobań. Raczej powrót do źródła. Z czasem - w moim przypadku - zainteresowania poszły w dwóch kierunkach. Z jednej strony wielka polska klasyka romantyczna ("Kordian", "Sen srebrny Salomei", "Nie-boska komedia"...), z drugiej strony estetyka Brechta. Mniej pociąga mnie Mrożek, Gombrowicz, chociaż i tych autorów również wystawiłem.
- Czy "Popiół i diament" też będzie z doświadczeń Brechta?
- Tak. I formalnie, i ideowo.
- Ale jedenaście lat różnicy między pierwszą realizacją "Popiołu i diamentu", a obecną coś znaczy.
- Wtedy było to przedstawienie potwierdzające istniejącą rzeczywistość, różne racje ugrupowań występujących w powieści. Wajda zrobił film prawie wyłącznie o Maćku, a dzięki Zbyszkowi Cybulskiemu osiągnął efekt niezwykły. Ja staram się zachować wszystkie wątki książki i nie pominąć żadnej ważnej postaci. Tylko chodzi już zupełnie o coś innego. Chciałbym zrobić spektakl o ludziach szukających się, o trudnych drogach do siebie na przekór walce. Od dramatu plakatowego przechodzę do dramatu postaw.
- Wielowątkowa budowa powieści i przedstawienia nie ułatwia chyba zadania. Aktorom brakuje czasu, żeby się rozegrać.
- Zdaję sobie z tego sprawę i aktorzy również. Są sceny w spektaklu, kiedy trzeba, paroma słowami i krótką obecnością zaznaczyć dramat osoby, określić ją.
- Jak to będzie wyglądać technicznie, warsztatowo...
- W pierwszej realizacji zastosowałem konstrukcję symultaniczną. W różnych miejscach sceny umieszczone były miejsca akcji. Teraz stosujemy scenę obrotową. Wszystkie zdarzenia będą dziać się w hotelu. W jednym hotelu - domu rozegrają się tragedie ludzi szukających porozumienia.
- Ciekawość wzbudził ogłoszony na łamach prasy konkurs teatru mający wyłonić chłopców do ról piątki młodych konspiratorów występujących w powieści. Skąd ten pomysł? Czy teatr nie ma młodych aktorów? Czy reżyserowi chodziło o uzyskanie określonego efektu?
- Pięciu młodych aktorów znaleźlibyśmy w teatrze. Chodziło mi o to, aby grupa odznaczała się naturalną, autentyczną młodością. Dlatego szukaliśmy amatorów. Z grupą młodych amatorów pracuje aktor Jacek Lecznar, który gra przywódcę grupy Szrettera.
- Jaka jest obsada pozostałych głównych ról?
- Szczukę gra Władysław Jeżewski, Maćka - Dariusz Darewicz, Kalickiego - Ryszard Machowski, sędziego Kosseckiego - Stanisław Siekierski, Krystynę - Halina Ziembińska, Andrzeja- Zbigniew Borek, Podgórskiego - Krzysztof Bień, Puciatyckiego - Krzysztof Ziembiński, Słomkę - Stefan Kąkol. Choroby sprawiły, że w połowie pracy nad przedstawieniem musieliśmy zmieniać obsady niektórych ról.
- A główni współpracownicy reżysera?
- Scenografię projektował Jacek Zagajewski. Muzyka jest Tadeusza Woźniaka. Ruch sceniczny Jerzego Stępniaka.