Artykuły

Chcą zamknąć mi usta

- Siedzę sobie z boku w pierwszym rzędzie, spektakl powinien się już rozpocząć, a tu nagle podchodzi do mnie pracownica teatru i bardzo uprzejmie prosi mnie, abym przesiadła się do dalszych rzędów, bo aktorzy wiedzą, że jestem w teatrze i gdy mnie zobaczą, nie będą mogli grać z powodu tremy. Próbowałam przekonać miłą panią, że to dziecinada, w końcu przesiadłam się - mówi krytyczka teatralna TEMIDA STANKIWICZ-PODHORECKA.

Z Temidą Stankiewicz-Podhorecką, krytykiem teatralnym, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Podobno dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie skreślił Panią z listy krytyków teatralnych. Czy Pani ostre recenzje teatralne, piętnujące wszelkie dewiacje i godzenie w uczucia religijne i narodowe w licznych spektaklach, stały się dla dyrekcji niewygodne?

- Tak właśnie to odbieram. Kilka dni temu zadzwoniłam do Teatru Dramatycznego, żeby zapytać, dlaczego dotąd nie otrzymałam zaproszenia na sobotnią premierę spektaklu "Persona. Tryptyk/Marylin" Krystiana Lupy. Uprzejma pani Patrycja Sitarska sprawdziła listę krytyków i powiedziała, że nie ma mojego nazwiska na niej. Pomyślałam, że to na pewno jakaś pomyłka, zatelefonowałam więc do dyrektora teatru - pana Pawła Miśkiewicza, lecz go nie zastałam. Powiedziano mi, że mogę uzyskać wiadomość u pani Katarzyny Szustow z Teatru Dramatycznego. Zadzwoniłam i usłyszałam taką oto wiadomość: "Dyrektor skreślił panią z listy zaproszeń, ponieważ podczas spektaklu 'Fragmenty dyskursu miłosnego' rozmawiała pani, co przeszkadzało aktorom".

Jak zareagowała Pani na te dziwne oskarżenia?

- Najpierw chciało mi się śmiać, uznałam to za dowcip, bo zostałam ukarana prawie jak dzieci w przedszkolu. Po chwili jednak zrozumiałam, że to tylko pretekst, że tak naprawdę chodzi tu o coś zupełnie innego i ważnego. To sprawa wyznawanych i bronionych przeze mnie wartości chrześcijańskich, polskich, narodowych, a także wartości artystycznych. Prowadzony przez pana Pawła Miśkiewicza Teatr Dramatyczny jest typowym przykładem artystycznego, i nie tylko, upadku teatru. Pojawiają się tu przedstawienia, które osiągają poziom wręcz żenujący. Czasem zdarzy się wyjątek, co jednak nie zmienia postaci rzeczy. Toteż, aby być w zgodzie z własnym sumieniem, nie mogę pisać pozytywnie o czymś, co jest ewidentnie marne.

Czy taki też jest wspomniany przez Panią spektakl "Fragmenty dyskursu miłosnego"?

- To rzecz nie tylko całkowicie nieudana, ale jakże nieudolnie przysposobiona na scenę. Nudne to i nie wiadomo o czym. Gimnastykujący się aktorzy, raz po raz padający na podłogę w jakichś nerwowych, epileptycznych drgawkach, moczący się w wannie, potem zdejmujący garderobę i prezentujący się nago, nie wiadomo po co. Żal mi tylko posiniaczonej aktorki i w ogóle wszystkich wykonawców, którzy wykonując polecenia reżysera, z takim oddaniem katują swoje ciało, rzucają się na ziemię, tarzają się, rzężą itd. Ponadto rzecz rozciągnięta ponad miarę spowodowała, że niektórzy widzowie nie wytrzymali do końca i wyszli w trakcie. Z obowiązku zawodowego pozostałam do finału i rzeczywiście kilka razy podzieliłam się swoimi uwagami z towarzyszącą mi osobą. Mówiłam m.in. o tym, że młody reżyser Radosław Rychcik ma prawo do błędu, ale takiego prawa nie ma już szef artystyczny teatru, który odpowiada za całość i przecież ogląda spektakl przed premierą, na próbach. Może rzecz wstrzymać, zachęcić do poprawy itd., itd. Ale, jak powiadam, to nie o tę moją rozmowę chodzi, bo przecież mówiłam szeptem, lecz o wyznawane przeze mnie poglądy, które - jak widać - bardzo uwierają pana Pawła Miśkiewicza. Zresztą nie tylko jego.

No właśnie, podobno także Teatr na Woli włączył się do "akcji" przeciwko Pani...

- Wyznam szczerze, że wiadomość ta wprawiła mnie w osłupienie. Otóż parę dni temu zadzwoniłam do Teatru na Woli, wyraziwszy ochotę obejrzenia przedstawienia "Żydówek nie obsługujemy". To gościnny spektakl z Teatru Jaracza w Olsztynie, tego samego teatru, który trzy lata temu niemalże w rocznicę śmierci Jana Pawła II wystawił sztukę "Podróż do wnętrza pokoju" Michała Walczaka ośmieszającą, drwiącą z Papieża i raniącą uczucia wiernych. Ówczesny radny Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego Bogdan Nowacki żywo interweniował w tej sprawie interpelacją u wojewody Andrzeja Ryńskiego, ale SLD-owski wojewoda w odpowiedzi wyśmiał zarzuty pana Bogdana Nowackiego. Trudno w to uwierzyć, ale tak właśnie było. Wracając zaś do Teatru Na Woli, w rozmowie telefonicznej pani Blanka Zawada uprzejmie poinformowała mnie, że zaproszenie będzie czekało w kasie. Ale już następnego dnia otrzymałam taką oto wiadomość, pozwolę sobie w całości przytoczyć: "Witam, Pani Temido. Zajmuję się promocją Teatru Na Woli od niedawna i nie wiedziałam, że według rozporządzenia Dyrekcji Teatru Na Woli nie dysponujemy zaproszeniami dla Pani. W związku z tym muszę odmówić wydania zaproszenia na spektakl 'Żydówek nie obsługujemy'. Pozdrawiam. Blanka Zawada".

Właściwie to powinna Pani czuć się wyróżniona...

- No tak, że sam dyrektor naczelny i artystyczny Maciej Kowalewski w sprawie pani Temidy wydał nawet specjalne rozporządzenie. Tylko w przeciwieństwie do Teatru Dramatycznego tutaj nie podano nawet powodu skreślenia mnie z listy krytyków. Czyżby pan Maciej Kowalewski nie mógł mi darować bardzo krytycznej recenzji przedstawienia "Siostry przytulanki" w Teatrze Na Woli? Przecież sam chyba zdaje sobie sprawę z tego, że tak marnego pod każdym względem spektaklu, którego jedyną "atrakcją" są bluźniercze obsceny, orgie erotyczne zakonników ze sprowadzonymi prostytutkami w miejscu przedstawiającym kaplicę nie mogłam ocenić pozytywnie. Nawet gdyby pan Kowalewski był mi osobą najbliższą, ale na szczęście nie jest. Zresztą - jak widać - pomysł pana Macieja Kowalewskiego na prowadzenie teatru zasadza się głównie na szokowaniu widza, czy to już samym tytułem sztuki własnego autorstwa "Wyścig spermy", czy uderzaniem w Kościół, czy upokarzaniem ludzi wierzących, czy też nachalną propagandą rzekomego polskiego antysemityzmu etc., etc. O innych już nie wspomnę. Wyznam szczerze, że zdumiewa mnie ta "akcja" panów dyrektorów teatralnych ukarania mnie. Przecież to nie jest ich prywatny teatr, lecz finansowany także z naszych podatków, więc i z mojego grosza również.

Czy takie sytuacje, jak w Pani przypadku, zdarzają się często? Bo przecież sprawą oczywistą jest, że między teatrem a krytykiem zachodzi różnica interesów. Teatry nie kochają krytyków. No, chyba że są z nimi zaprzyjaźnieni...

- Ale wtedy trudno mówić o obiektywnej ocenie przedstawienia. Pomijam tu tzw. lanserów medialnych, którzy promują teatr niosący rozmaite nurty nihilistyczne atakujące wartości chrześcijańskie, narodowe, wyniszczające nie tylko teatr, ale wręcz całą kulturę. W takich przedstawieniach zdegradowany do przedmiotu człowiek ma taką samą wartość jak byle rekwizyt. Na Zachodzie nurty postmoderny właściwie już ledwo dyszą. Ludzie tęsknią dziś za teatrem i w ogóle sztuką, w której upodmiotowiony człowiek jest postacią centralną z zachowaniem godności osoby ludzkiej.

Nie uważa Pani, że jest to chora sytuacja?

- Oczywiście, że tak. Żeby zakończyć weselej, opowiem, co mi się ostatnio przydarzyło w Teatrze Rozmaitości podczas premiery "Między nami dobrze jest" Doroty Masłowskiej w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Premiera prawdziwa odbyła się wcześniej w Berlinie, a tzw. druga premiera niedawno w siedzibie teatru. Siedzę sobie z boku w pierwszym rzędzie, spektakl powinien się już rozpocząć, a tu nagle podchodzi do mnie pracownica teatru i bardzo uprzejmie prosi mnie, abym przesiadła się do dalszych rzędów, bo aktorzy wiedzą, że jestem w teatrze i gdy mnie zobaczą, nie będą mogli grać z powodu tremy. Próbowałam przekonać miłą panią, że to dziecinada, w końcu przesiadłam się.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji