Artykuły

Słowacki wielkiej sceny

Pomyślny przypadek, i śmiałość inscenizatorów sprawiły, że wi­dzieliśmy w ostatnim warszaw­skim sezonie trzy wielkie dzieła Słowackiego. Tak, wiele trzeba od­wagi i ambicji, by grać. "Zborow­skiego", "Sen srebrny", "Księdza Mar­ka". Cóż mówić! Inscenizatorom wy­padło formować tekst do grania, wypadło forsować te wszystkie pro­gi trudności, które dzielą dzisiej­szy teatr od patosu wielkiej poe­zji. Potem trzeba znaleźć styl, tak samo odległy od realizmu jak od awangardyzmu, styl monumental­ny, trzeba znaleźć w sobie tę wspa­niałą naiwność, by konkretnie, je­dnoznacznie pokazywać na kilku­nastu metrach sceny sny o histo­rii i wizje przyszłości, proroctwa, cuda i rewolucje. Taką robota wy­maga serca, wyobraźnia żelaznego opanowania techniki teatralnej. "Zborowski" w Teatrze Klasycznym - Jerzy Kreczmar. "Sen srebrny" z Nowej Huty przeniesiony na de­ski Teatru Polskiego - Krystyna Skuszanka. A teraz "Ksiądz Marek" w Dramatycznym - Adam Ha­nuszkiewicz. Nie ma kwestii, trzy prace wybitne, trzy batalie o re­pertuar narodowy, o wielki styl narodowy polskiego teatru.

Dzieła trudne do wystawienia źle przystają do nawyków teatral­nych dzisiejszego aktora, reżysera i widza. Dlatego pewnie panuje opi­nia, że są zawikłane intelektualnie i ideowo, że to wymagające spe­cjalnego wtajemniczenia łamigłów­ki. Pospolite złudzenie: w dziełach tych powtarza się do znudzenia kil­ka prostych myśli o ojczyźnie i ciągłości procesu historycznego. Że przez klęski i konwulsje dziejowe postępuje naprzód duch ludzki, i że postępuje ku wolności. Dialektyka tak samo prosta, jak nieskompliko­wana symbolika wiecznego odra­dzania się ku formom wyższym by­towania. Nie przesadzajmy z trud­nościami intelektualnymi... trzeba tylko uchwycić rytm tego napię­tego do granic szaleństwa myśle­nia o Polsce i przyszłości, myśle­nia wizyjnego, roztopionego w ty­siące słów, w poezję, często w poe­zję skończenie genialną. Jerzy Kreczmar pokazał "Zborowskiego" przez jedną kolosalną rolę, przez jakże "adwokackie" procesowanie się o ideę ojczyzny. Inne trudnoś­ci, inny kształt "Snu srebrnego": inscenizator miał tu do czynienia z wybuchową, do dziś szokującą mieszaniną tragedii i sielanki, pa­tosu i groteski, chłopskiej rewolu­cji i szlacheckiego konceptu. I oto finał, taneczne koło figurynek po­ruszanych zegarem historii tłuma­czy nam wszystko. Podobnie w inscenizacji "Księdza Marka". Całkowicie różna od poprzednich, w tra­dycji teatru monumentalnego naj­wyraźniej utrzymana, tłumaczy się dobitnie przez obraz końcowy, przez ogromną panoramę cierpią­cych ciał, upiorne prorokowanie ks. Marka, przez dystans wobec tej makabry, współczujący i osądzają­cy dystans, ostatnich słów Puła­skiego.

Wspólne - na szczęście - dla wszystkich wspomnianych insceni­zacji, że nie zboczyły na manowce prawdy obrazu historycznego. Jak­że bowiem z podręcznikiem histo­rii w ręku przedstawić księdza cu­dotwórcę i proroka w oblężonym Barze? On jest tak właśnie strze­liście pokorny i zawrotnie w swym prowadzeniu dusz dumny, jak go zrozumiał reżyser i Józef Duriasz. Wielka, tragiczna rola świętego wodza nad umierającymi i umarły­mi. Bo, oczywiście, jest w tych sztukach Słowackiego prawda hi­storii, ale taka, że i w końcu XVI wieku ("Zborowski") i w poża­rach wojny domowej w wieku XVIII ("Sen", "Ksiądz Marek") prze­silały się losy kraju, że z kłębowi­ska namiętności i trupów rodziły się wieki następne. W ten sposób prawdziwy jest w sztuce o Barze Kosakowski, diabeł w ludzkim cie­le i łotr, też przecież konieczny, na coś w planie wiecznego postępu wolności potrzebny. Gdy oglądamy tę osobę wiecznego warchoła przez medium roli Jana Świderskiego to rozumiemy, jak łagodną wersją te­go samego żywiołu naszej prze­szłości jest Kmicic z pierwszego tomu "Potopu" - Słowacki nie dbał o osobę historyczną, ani o wierne podmalowanie psychologii. Z ge­nialną intuicją obnażył idący przez wieki tradycji typ zbuntowanego, śmiałego do szaleństwa sobiepań­stwa, dumy, dzikiego prymitywizmu odruchów. I tę to kombinację zło­dzieja, łobuza i rycerza bez strachu Świderski odtworzył tak właśnie dynamicznie, by wielkość i małość figury biła w oczy. Prawda? Jaką skalę prawdziwości przyłożyć do córki rabina z Baru? Ta z Baru Słowackiego jest tak prawdziwa, jak wiekowa tragedia ludu Izraela, tragedia tak raz na zawsze przed Słowackim i po Słowackim połą­czona z losami naszej ziemi. Im­ponująca, krzycząca krzywdą i peł­na łez jest rola Zofii Rysiówny Judyty.

"Księdza Marka" pisał poeta wizjo­ner, czekając na wiosnę ojczyzny i ludów, człowiek niecierpliwy. Sto lat minęło. Oczyma świadków get­ta i Hiroszimy cenimy tę jego nie­cierpliwość z pobłażaniem, miłoś­cią i szacunkiem. Adam Hanusz­kiewicz reżyser i Jan Kosiński pla­styk wiele nam swym spektaklem powiedzieli o Słowackim, wiele o tym, że naiwnością wobec historii bywa też brak naiwności i brak wiary w zbawienie ciał i dusz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji