Nożem w kurę albo jak wyrwać się na wolność spod buta prostaka
,,Noże w kurach" w reż. Bogdana Toszy w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu oglądał Jacek Sieradzki.
W czarnej dziurze sceny obitej ciemną materią nie ma nic. Poza maleńkim lustrem wody metr od rampy, elipsoidalną taflą, w której można obmyć twarz i przyjrzeć się sobie. To jedna z piękniejszych - właśnie dzięki minimalistycznej skromności - scenografii Aleksandry Semenowicz. Znakomicie pasuje do opowieści Davida Harrowera rozgrywającej się w niewiadomej przestrzeni i czasie. Rzeczy o prostej kobiecie, która uczy się nazywać świat, by za pomocą słów wyrwać się na wolność ze zwierzęcej egzystencji pod butem męża prymitywa. Pomaga w tym inny mężczyzna, młodszy i mądrzejszy. Ta dziwna niewieścia emancypacja owocuje zbrodnią -w imię miłości do samopoznania.
Oryginalna, niepodobna do innych sztuka Harrowera cieszy się sporym wzięciem; inscenizacja opolska to już jej trzecie polskie wystawienie. Przygotował je Bogdan Tosza, były szef Teatru Śląskiego w Katowicach i przyszły Teatru Polskiego we Wrocławiu. Spektakl jest klarowny i logiczny, choć pozbawiony zmysłowego napięcia, którym kipi tekst; ot, taki "od pasa w górę". Mogą drażnić aktorskie fałsze, zwłaszcza w momentach sztucznej, "chłopskiej" jurności. Ale zapamiętuje się bohaterkę w wykonaniu Aleksandry Cwen - niekokietliwą, wyzbytą narcyzmu, intensywnie zapatrzoną w siebie poprzez odbicie w zwierciadle kałuży.