Na przykład Feuerbach
ŁOMNICKI - FEUERBACH - AKTOR - od początku tonem głosu, niedbałością mówienia, nonszalancką postawą stara się przekonać asystenta, ale i siebie chyba też, że stojąc na scenie jest u siebie. To pozwala Tadeuszowi Łomnickiemu na delektowanie się własnym głosem, ciałem i tym, czego można przy ich użyciu dokonać. (TANKRED DORST - "Ja, Feuerbach ", reż. Tadeusz Łomnicki, Teatr Dramatyczny w Warszawie).
Asystent staje się dla aktora widzem, którego musi zatrzymać, by trwał jego teatr. Dla niego to Feuerbach wykonuje komiczne etiudki z krzesłem, jemu wyjawia swą koncepcję aktorstwa, opowiada o swoim dojrzewaniu do teatru, przed nim odgrywa "niekończący się dramat wielkości w nędzy ludzkiej", przed nim wreszcie się zdradza.
Łomnicki jest bardzo ruchliwy, nerwowy, biega po scenie, szeroko i gwałtownie gestykulują, ciągle poprawia opadające na czoło włosy - to wyjmuje, to wkłada do kieszeni ręce, obraca guziki od marynarki, kręci obrączką. Słowa podpiera gestami. Krzyczy, zapędza się w mówieniu, momentami staje się wręcz niezrozumiały. Tym widoczniejsze są chwile, gdy przestaje się zgrywać, zapomina o robieniu widowiska dla asystenta, zaczyna być szczery, prawdziwy, wzruszający.
Na przykład w czasie opowiadania o pierwszym, dziecinnym wyobrażeniu teatru, o pragnieniu czegoś, co znajdowało się wysoko, jakby poza zasięgiem chłopięcych możliwości. Za co przyszło zapłacić całym życiem. Czy wtedy, gdy wspominając, dawnego przyjaciela, Hansa, z czarującym i przepraszającym za śmieszność tych słów uśmiechem, cytuje jego ,,kiedy bolą gnatki, trzeba napić się herbatki".
Najpiękniejsza jest radość, z jaką Łomnicki pokazuje, że zwierzęta rozumieją tego, który sam potrafi się upokorzyć. Świadome, dojrzałe aktorstwo czyni z niego czarodzieja - władcę ptaków. Świergoczące stado zdaje się krążyć nad jego głową i obsiadać jego ramiona. Potem bezbronny, bosy Feuerbach idzie w ciszę, która wciąga, każe zagłębiać się w teatr coraz dalej, dalej, aż do kresu.
Bo ona w teatrze unicestwia czas.
W takich chwilach aktor przyjmuje wobec asystenta rolę nauczyciela. Ale najczęściej atakuje go, pełen satysfakcji, że i on może wykazać czyjąś słabość. Ta agresja, nieustanna czujność, wyczekiwanie na prowokację ma swoje podstawy. Im bardziej Feuerbach chciałby ukryć pobyt w klinice psychiatrycznej, tym jawniej się zdradza. Brane za aluzje do choroby słowa asystenta wzbudzają w aktorze szaloną irytację.
Przecież on nigdy nie był obłąkany, był tylko niezdyscyplinowany. W końcu, gdy wszystko wychodzi na jaw, rozżalony i wściekły Feuerbach rzuca się na asystenta. Szarpiąc go, krzyczy, że to reżyserzy są winni dewiacji aktorów i że asystent świadomie, z premedytacją dręczył go, by teraz cieszyć się jego bólem. Cała ta sytuacja to kolejna gra Feuerbacha. Ale skaczący, wyrzucający stopy na boki, "przedstawiający" trawionego cierpieniem człowieka aktor nie jest komiczny...
Jego choroba ujawniła się w czasie kreowania roli Tassa, do której, dojrzał na tyle, że przestał zachwycać się samymi słowami - a przyszłość pokazała, jak bliska życiu może być scena. Skąd mógł przypuszczać, że słowa monologu tak szybko staną się aktualne w rzeczywistości? Wydawało mu się kiedyś, że jedynie w teatrze udaje się rozwijać życie w pełni, bez ograniczeń, a naprawdę to właśnie teatr zamknął mu świat.
Teraz Feuerbachowi pozostaje wspomnienie wspaniałych, odgrywanych dawno, jeszcze przed chorobą ról - Orestesa, Salieriego, Arturo Ui, Edypa - ról Łomnickiego.
Scena to dla aktora życie. Od roli zależy jego przyszłość - ale jest już za późno. To przed asystentem stworzył siebie od nowa, pokazał, że wielkość można rozwinąć na scenie - a teraz, w obecności reżysera, nie ma sił wygrać po raz drugi.
Rozkojarzony, zaskoczony plącze się w słowach, mówi wreszcie swojego Tassa, ale sam czuje, że to wszystko nie ma sensu. Chwila bezruchu po odejściu Lettau'a, pytanie, a może stwierdzenie: "ach tak...ach., tak...", bez zaskoczenia, i Feuerbach z odchyloną w tył głową, lekki jak ptak wybiega... z nadzieją, że gdzieś odnajdzie swój świat.