Artykuły

Ja, aktor

O aktorskim kunszcie Tadeusza Łomnickiego napisano już bardzo wiele. Zwłaszcza osiągnięcia scenicz­ne aktora w głośnym spektaklu Ro­mana Polańskiego "Amadeusz", w którym dał niezwykłą kreację Salieriego czy późniejsze wybitne kre­acje beckettowskie ugruntowały po­zycję Łomnickiego jako jednego z najwybitniejszych artystów sceny w Europie. Pod koniec sezonu na de­skach Teatru Dramatycznego Łom­nicki wystąpił z prapremierą polską sztuki Tankreda Dorsta "Ja, Feuer­bach". Tak właśnie należy rzecz ująć: wystąpił, ponieważ mamy do czynienia z pracą Tadeusza Łomnic­kiego w podwójnej roli - aktora i reżysera.

Sztuka Dorsta nie jest sztuką wy­bitną. Dopełnia obszerną listę utwo­rów, zajmujących się fenomenem teatru a w szczególności fenomenem aktora. Tajemnica aktorstwa, nakła­dania masek, gry w cudzej skórze, umiejętności metamorfozy fascynowała od lat ludzi po dwóch stronach rampy. Z dramatów podejmujących ten wątek można by złożyć wcale pokaźną bibliotekę. Dorst, jak się zdaje, niewiele nowego potrafi wnieść do tej tradycji. Niewiele, co nie znaczy, że zgoła nic. Jego sztuka osadzona została w realiach teatru i aktorstwa niemieckiego, odwołuje się do charakterystycznych dla re­pertuaru teatrów niemieckich, wzo­rów, przynosi aluzje do konkretnych postaci życia teatralnego. To, co być może, stanowi o dodatkowym smaku sztuki Dorsta, siłą rzeczy mniej przemawia do polskiego widza. Po­zostaje jednak do wypełnienia oso­bowością artysty scenariusz, traktu- jacy o starym aktorze znajdującym się na granicy psychopatii, stanów pomiędzy jawą i zmyśleniem, szu­kającym gwałtownie możliwości po­nownego ujścia dla swych ekshibicjonistycznych skłonności w teat­rze.

Rzecz zatem banalna, nieodkrywcza, bo ukazująca znane mechanizmy psychologiczne rządzące psychiką aktora, odsłaniająca raz jeszcze "ha­szysz" sceny, jest przede wszystkim materiałem, który może zaistnieć lub zginąć na scenie. Tak jak niegdyś zaistniał dzięki wybitnej kreacji Ja­nusza Warneckiego "Mistrz" Zdzi­sława Skowrońskiego, rzecz pod względem literackim przeciętna, ale z pomysłem.

Dorst również miał pomysł. Stary aktor przychodzi na spotkanie prób­ne ze słynnym reżyserem. Raz jeszcze (który to raz w życiu?) ma pod­dać się weryfikacji, sprawdzianowi umiejętności. Reżysera jednak nie ma. Jest jego młody, arogancki, a w każdym razie na pewno słabo do swego zawodu przygotowany asy­stent reżysera. Stary aktor wie, że jedyną jego szansą będzie "uwieść" reżysera, a skoro reżysera, nie, to asystenta. Uwieść w sensie nie do­słownym, oczywiście. Uwieść swoją sztuką, zaczarować magią teatru. Aktor zawsze o tym musi myśleć: o powaleniu wrażeniami przeciwni­ka, czyli widza, i aktor uwodzi. Czyli Łomnicki uwodzi.

Zrazu widzimy starego, człapiące­go byle jak człowieka, po którym niewiele można się spodziewać. Sta­ry aktor jest zdenerwowany, odcho­dzi, potem wraca i zaczyna popis. Od czego zacząć? Od krzesła. Łomnicki ogrywa krzesło. Pokazuje różne sposoby siadania, robi miny, aktorstkie miny (świadomie!), kusi dźwiękiem. Kiedy mówi o opadają­cych liściach jesiennych w samym brzmieniu słowa "liść" słyszy się szelest, opadania. Pierwsze lody się kruszą. Aktor przystępuje do ataku. Opowiada wiec o sobie, o swoich rolach, robi etiudy aż do zatraty sa­mego siebie w tych powtarzanych wprawkach, aż do pozbawienia się ciężaru ciała. Już nie jest starym, zmęczonym człowiekiem. Scena rodzi go na nowo. Kiedy zaprezentuje grę z latającymi ptakami, asystent, a my wraz z nim, wodzimy oczami, gdzie się podziały te niewidzialne ptaki. Magia.

Ale magia pęka. Stary aktor nie wytrzymuje napięcia. Wyznaje omyłkowo prawdę o swojej pauzie scenicznej; już nie jest artystą, ale pacjentem psychiatry na urlopie, jego los jest przegrany.

Piękny to popis, niekiedy, graniczący z brawurą, aktorstwa Łomnic­kiego. Ale też popis reżyserski. Łom­nicki potrafił stworzyć atmosferę specyficzną.: sceny, jej magii zderzanej i prozaizmem kulis. Co jakiś czas pojawiają się na scenie maszy­niści, ktoś przenosi dekoracje, ktoś inny przychodzi w sprawie psa (Ry­szarda Hanin, nieodparcie komiczna w tym epizodzie), ktoś zmienia światła. Ot, proza. Z drugiej strony rampy, w pierwszych rzędach wi­downi (część włączonej integralnie do przestrzeni scenicznej) nudzi się najpierw śmiertelnie, potem ekscy­tuje, a wreszcie przeraża asystent (Krzysztof Stelmaszyk)

W sztuce Dorsta jest coś z atmo­sfery okrucieństwa Ghelderode`a. Egzaminowany czy raczej wobec nieobecności reżysera samoegzaminowany aktor obnaża się tak dalece, że dociera do zatracenia swojego "ja". Aktor okazuje się katalogiem ról, chwytów, sposobów czarowania, ale pod maskami nie ma już nikogo, jest tylko niejasna autodefinicja "Ja to ja". Ja czyli nikt.

Mówi Dorst: "W teatrze zawsze fascynowało mnie i zarazem odpy­chało egzaminowanie aktora z jego umiejętności. Kilka razy mog­łem się przekonać, jak to wygląda, kiedy aktorzy wystawiają się na po­kaz. Jest to z jednej strony sytuacja fascynująca, bo oto ktoś przychodzi i mówi: taki jestem, to a to potrafię. Z drugiej strony jednak w takich prezentacjach jest coś z sadyzmu. O tym właśnie chciałem napisać sztukę".

Janusz Warnecki w "Mistrzu" Skowrońskiego walczył o swoją śmierć i cudze życie, wygłaszając monolog Szekspirowski o sztylecie. Egzaminowany przez hitlerowca. Ta­deusz Łomnicki w sztuce Dorsta walczy o życie, wygłaszając monolog - fragment "Kwiatków" świętego Franciszka z Asyżu. Obaj artyści, odwołując się do wspólnych tekstów kultury europejskiej walczą o wartości najwyższe, o potwierdzenie swojej godności artysty, o pomyślny wynik egzaminu. Rzecz ciekawa, jak wiele wspólnych nici wiąże myślenie o teatrze i świecie, których punktem wyjścia są skrajnie odmienne sytuacje.

Jerzy Andrzejewski, bez pamięci w teatrze i aktorstwie zakochany pisał w swojej " Grze z cieniem": "Z chwilą gdy przysłanianie własnej twarzy maskami przestaje mnie bawić i w ogóle interesować - wygasa we mnie potrzeba literackiej fikcji. Zamiera potrzeba literatury. Agonia komedianctwa usmierca pisarza. Koniec. Reszta staje się rzeczywiście milczeniem".

Podobna myśl przenika sztuke Dorsta i sposób jej przedstawienia przez Tadeusza Łomnickiego. Odarcie z maski oznacza kres aktorstwa. Pozostaje bezbronne ja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji