Artykuły

Więcej uczę się, będąc widzem

- Uważam, że premiera to w pewnym sensie "brudne zjawisko". Jakby coś po premierze się kończyło, a przecież to jest po prostu pierwszy pokaz przedstawienia. Spektakl jest czymś bardzo dynamicznym; rośnie, rozwija się, zmienia, nabiera innych barw - mówi RADEK KRZYŻOWSKI, aktor Teatru im. Słowackiego.

Anna Grabowska: - Z jakiego gniazda artystycznego Pan się wywodzi?

Radek Krzyżowski: - Nie pochodzę z rodziny o tradycjach aktorskich, więc nie mogę powiedzieć, że poszedłem w ślady rodziców czy dziadków. Jeszcze w liceum natomiast zafascynowany byłem produkcjami Schaeferowskimi Mikołaja Grabowskiego: "Scenariusz dla trzech aktorów", "Kwartet", "Scenariusz dla jednego aktora" Jana Peszka. To byty sztuki, które widziałem w telewizji i zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Nie identyfikuję się jednak z żadnym konkretnym językiem teatralnym, z żadnym gronem aktorów.

A.G.: - Zabiega Pan o to, aby do teatru przychodziło się "na Krzyżówskiego"?

R.K.: - Gdybym nie grał w serialu i gdyby ktoś mi mówił, że chodzi do teatru "na Krzyżowskiego", byłbym z tego dumny. To by oznaczało, że daję ludziom gwarant dobrze wykonanej pracy. A ponieważ gram w serialu, więc to nie jest takie czyste; wiele osób być może chce zobaczyć kogoś znanego z telewizji. Tak naprawdę nie wiadomo, kogo przychodzą oglądać: Krzyżowskiego czy doktora Sambora z "Na dobre i na złe". Myślę, że nie ma w tym żadnej ujmy, jeśli się chodzi do teatru "na jakiegoś aktora". To oznacza, że jego praca dociera do ludzi, przekonuje ich. To nie ma nic wspólnego z gwiazdorstwem czy próżnością.

A.G.: - Zdarza się, że rozpoznaje Pan twarze stałych bywalców teatru wśród publiczności, swoją widownię?

R.K.: - Swoją widownię to za dużo powiedziane. Rozpoznaję wierną publiczność danego teatru. I Teatr Stu w Krakowie, i Teatr im. Juliusza Słowackiego mają swoją publiczność. W obu przygotowałem po kilka sztuk, zatem mogę mówić o naszej publiczności: mojej i teatru. Tych ludzi się zapamiętuje. Teatr Stu jest jak duży pokój, aktorzy widzą publiczność doskonale. W Teatrze Słowackiego przestrzeń jest znacznie większa, ale też często rozpoznaję twarze na widowni, choć trudno powiedzieć, czy są to ludzie, którzy przychodzą regularnie, bo lubią ten teatr, czy dla gry danego aktora.

A.G.: - Czy zawód, który Pan wykonuje, może czegoś nauczyć? Można przenosić jakieś wyuczone zachowania do życia codziennego?

R.K.: - Bardziej pomagają mi spektakle, które oglądam. Sądzę, że najłatwiej jest wyciągać wnioski z przeżyć czy emocji innych. Nasze własne nie dają nam chyba tak bardzo do myślenia. Więcej uczę się, będąc widzem.

Uważam, że wybrałem bardzo ciekawy zawód. Gdybym miał drugi raz wybierać; wybrałbym tak samo. Przystąpienie do każdej pracy wiąże się z przeczytaniem określonej liczby książek, czyli wejściem w literacko-muzyczny świat, który jest związany z tematem dramatu, osobą autora albo tym, co reżyser nam daje jako inspirację. Dla mnie każda praca nad rolą to nie tylko doświadczenie przygotowania roli, ale za każdym razem ogarnięcie jakiejś nowej rzeczywistości. Tak określiłbym tę naukę.

A.G.: - Do jakiego spektaklu przygotowywał się Pan najdłużej?

R.K.: - Do "Hamleta". Graliśmy go przez 5 albo 6 sezonów.

A.G.: - Pamięta Pan przedstawienia: premierowe i ostatnie? Mógłby je Pan porównać?

R.K.: - Gdybym nadal denerwował się tak bardzo, jak dawniej podczas premier, to stres spowodowałby, że byłbym wrakiem człowieka. Tak ogromna trema była oczywiście związana z brakiem doświadczenia, ale i pewności siebie. Teraz jest inaczej. Nabrałem obycia z sytuacjami premierowymi. Przyznaję, że ich nie lubię. Uważam, że premiera to w pewnym sensie "brudne zjawisko". Wszyscy się na to strasznie nabzdyczają. Jakby coś po premierze się kończyło, a przecież to jest po prostu pierwszy pokaz przedstawienia. Na podstawie premiery kształtuje się opinię o spektaklu, ponieważ jest oceniany, recenzowany. To jest niesprawiedliwe, ponieważ to dopiero początek. Spektakl jest czymś bardzo dynamicznym; rośnie, rozwija się, zmienia, nabiera innych barw. A opinia jaka się ukuje po spektaklu, zostaje.

A.G.: - Z jakim rodzajem postaci chciałby się Pan zmierzyć?

R.K.: - Może chciałbym się teraz zmierzyć z czymś komediowym. Przez kilka ostatnich sezonów grałem postacie ciężkiego kalibru. Czasami myślę o tym, że chętnie zagrałbym coś lżejszego, ale nie marzę o konkretnej postaci. Gram co prawda lżejszą postać w spektaklu "Bliżej", ale mogłoby być takich ról więcej.

Naprawdę miałem dużo szczęścia, ponieważ zagrałem sporo ciekawych postaci. Czasami jest tak, że wpada mi do ręki jakiś tekst i już po pierwszej lekturze wiem, że chciałbym to zagrać. Tak było na przykład z "Samotnością pól bawełnianych" B. Koltesa. Biorąc do ręki scenariusz, nie miałem pojęcia, kim był autor i jakiego rodzaju to sztuka. Po przeczytaniu wiedziałem, że muszę ją zrobić, bo warto opowiedzieć o niej ludziom.

A.G.: - Aktor powinien lubić samotność, bo daje mu możliwość obcowania z własną wyobraźnią i wrażliwością?

R.K.: - Wszyscy jesteśmy w tak dużym stopniu samotni, że jeśli ktoś nie potrafi oswoić i polubić tego uczucia, to może mieć w życiu problem. Uważam, że warunkiem dobrego samopoczucia jest polubienie swojej samotności. Ja lubię swoją.

A.G.: - Kiedy jestem sam ze sobą to...

R.K.: - Rozmyślam, zastanawiam się, chodzę, biegam, obserwuję... W zależności od tego, jaki zawód uprawiamy, jesteśmy wyczuleni na różne sprawy. Inaczej swoją samotność będzie konsumował aktor, inaczej prawnik, a inaczej kucharka.

A.G.: - Oddanie się bez reszty temu zawodowi to egoizm?

R.K.: - Pewnie, że tak. O ile nie przydajemy temu jakiegoś pejoratywnego znaczenia. Jeśli ktoś podejmuje decyzję, że odda się bez reszty temu, co go fascynuje, to jest jego egoistyczna decyzja, bez względu na to, co się dzieje dookoła.

A.G.: - Jakich ról nie można zagrać z marszu?

R.K.: - Uważam, że żadnych ról nie powinno się grać z marszu, chociaż można, zależy to jedynie od czasu, jaki potrzebny jest na maksymalną koncentrację. Znam takich aktorów, którzy potrzebują na koncentrację dosłownie minuty. Ich gra nie różni się niczym od tych, którzy skupiali się przez pół godziny. Każdy ma inną konstrukcję. Sam czasem prowokuję sytuacje, które wytrącają mnie z rytuału przychodzenia do teatru 45 minut przed spektaklem. Robię to z premedytacją, aby przechytrzyć swoje przyzwyczajenia, i odnosi to zawsze dobry skutek.

A.G.: - Sztukę odbiera Pan emocjonalnie, czy wartościuje ją intelektualnie?

R.K.: -Tego się chyba nie da oddzielić, chociaż wolę dzieła, które przemawiają do mnie intelektualnie. Wynoszę z nich znacznie więcej niż z takich, które tylko i wyłącznie działają na moje emocje albo próbują moje emocje zmasakrować.

Moim zdaniem nie ma emocji bez procesu intelektualnego, podobnie jak zrozumienie czegoś zawsze wywołuje jakąś emocję. Choć pewnie byłoby zdrowiej, gdybyśmy te rzeczy potrafili oddzielać. Oczywiście zdarzało mi się oglądać spektakle porażające, które były w ogóle poza moim intelektem. Ale takie przeżycia zdarzają się rzadko. Częściej doświadczam tego w malarstwie czy w muzyce.

A.G.: - Jeśli teraz miałby mnie Pan zaprosić do teatru, to zaprosiłby mnie Pan na...?

R.K.: - Zaprosiłbym panią na wszystkie spektakle, w których gram, choć aktualnie gram ich niewiele. Poleciłbym na przykład "Biesy" w Teatrze Stu i "Bliżej" w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.

A.G.: - Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji