Wariacje na temat Nie-Boskiej
Ci, którzy znają na wskroś oryginalny teatr Grzegorzewskiego mogą tylko udać zaskoczenie faktem, że jest to "Nie-Boska" inna niż wszystkie. Wskazywały na to dotychczasowe realizacje dzieł narodowych robione przez tego artystę, a zwłaszcza, zrywające w sposób zasadniczy z teatralną tradycją, krakowskie "Wesele".
Nie tylko jednak z powodu indywidualnej wizji świata realizacja teraźniejsza "Nie-Boskiej" musiała być odmienna, było to nieuchronne także z przyczyn obiektywnych. Sprawiły one, że przedawnieniu uległa ta warstwa problematyki dzieła, która budziła dotąd największe ożywianie zarówno u twórcy jak u widza. Szedł on do teatru jak na dyskusję o rewolucji, w pierwszym stanie wrzenia. Postawa ta przeszła w nawyk, choć w różnych punktach ziemi rewolucja rozwinęła się, w kilku - na przykład u nas - nawet się dokonała, odsłaniając swój powtarzalny mechanizm.
Przenikliwe widzenie Krasińskiego przeszło na własność powszechną, stając się niemalże komunałem, i to niezależnie od emocjonalnych zabarwień. Po trzydziestoletnim treningu tematem sztuki nastąpił przesyt i znużenie. Sytuacja, w jaką popadła "Nie-Boska" określiła jej dzisiejszą wartość literacką: nie jest to dramat, lecz dramatyczny scenariusz, który w warstwie językowej drażni nie najlepszej próby romantyzmem, co psuje smak nawet szlachetnym elementom biblijnej stylizacji.
Grzegorzewski ratował słowo Krasińskiego wracając je do miejsca urodzenia - w scenerię romantycznego salonu. Ta akustyka przydała mu dosłowności i powagi; bezbarwnie, na biało wypowiadane przez aktorów ma brzmienie przytłumiona osadem czasu, dochodzi jakby z historycznej oddali. Sposób, w jaki Grzegorzewski buduje ów romantyczny salon nie dał jednak martwej rekonstrukcji XIX-wiecznego teatru, jaka przydarzyła się niedawno Warszawie. Rozwiązanie Grzegorzewskiego przysparza jeszcze jednej satysfakcji: jest dowodem przeciw teorii przebóstwionego Gombrowicza, że po zużyciu stylów pozostał już tylko jeden możliwy - parodia stylu. Grzegorzewski pełną powagi stylizację przeniknął tonem współczesności. W warstwie muzycznej to samo uczynił Stanisław Radwan, jeden z najwybitniejszych dziś kompozytorów polskich.
Śpiewaczka przy akompaniamencie fortepianu wykonuje pieśń do słów z prologu części pierwszej. Muzyka w stylu Hugo Wolfa skojarzona jest z syntetycznym tonem poważnej pieśni współczesnej. Tę niesłychanie trudną partię muzyczną jak zawodowa wokalistka wykonuje aktorka Jadwiga Skupnik. Słuchają jej w bezruchu i milczeniu bywalcy arystokratyczni, zgromadzeni w salonie. Salon ten ma wystrój charakterystyczny dla obecnego okresu Grzegorzewskiego, począwszy od "Wesela". Składa się z elementów, których oddzielność łagodzona światłem jest jednocześnie jak najbardziej jawna, odsłonięta, uwyraźniona. Wiele z tych elementów występowało już w innych spektaklach Grzegorzewskiego.
Z przodu sceny po jej bokach dwie ramy fortepianów (m. in. "Wesele") głębiej po lewej stronie kozeta, za nią rama drzwi oklejona muzycznymi pulpitami ("Wariacje"), które w części drugiej, po rewolucji i emigracji salonu, przeniosą się, wyznaczając symbolicznie przestrzeń (wędrówka pił w "Weselu") na drzwi w głębi, tym razem na tle ściany, na której wisi domowy krzyżyk. Pomiędzy tym dwojgiem drzwi ustawiony żywy fortepian ("Wariacje"), o który wspiera się Śpiewaczka - postać przydana przez reżysera. Pośrodku sceny, na linii fortepianu, rzędy operowych foteli, w jednym z nich siedzi Hrabia Henryk (Andrzej Wojaczek), kurczowo trzymając się oparć, wychylony do przodu w skupionym napięciu. Za fotelami w prawo kareta ("Ślub"), siedlisko Mefista (Erwin Nowiaszak), rekwizyt, symbol epoki, której rozbitków kareta uwoziła na emigrację. Obok karety ciemne kształty - znów fortepiany, za karetą muzyczne szyje wiolonczel ("Ślub"), Obok Harfa z przodu - bardziej na prawo - wyraźniejszy już żywy fortepian, który w scenie chrztu Orcia (Hanna Chombakow) będzie ołtarzem. Zupełnie za tym wszystkim skrzydło potężne, pulsujące łagodnie jak wenecka gondola - była ona obecna na pierwszym planie w "Warjacjach" w Teatrze Dramatycznym. Ta powtarzalność, z przedstawienia na przedstawienie znaków scenograficznych nadaje ciągłość i spoistość wypowiedzi Grzegorzewskiego, mimo różnorodności literackiego materiału. Wiele więc mówi postępujący decollage scenografii, od zamkniętego obrazu "Bloomusalem" po rozbicie w "Nie-Boskiej" - świat tej opowieści coraz bardziej odsłania swój rozpad.
W "Nie-Boskiej" ma to swoją wykładnię fabularną w tym, że Hrabia Henryk jest artystą, który ze strzępów obrazów, zdarzeń, myśli i rozmów układa dramat. Przestrzeń sceniczna jest terenem gry jego wyobraźni (której użyczał mu Grzegorzewski), a tworzywem artystycznym elementy sztuki Krasińskiego.
Stąd nieruchomość postaci Hrabiego, w którego wnętrza wszystko się dzieje. Stąd też nieostry rytm spektaklu - wszystko co zabarwione życiem już się uprzednio dokonało. Teraz wszystko miesza się za wszystkim jak w kalejdoskopie, dając chwilami wrażenie wyciągania przypadkiem z chaosu pamięci, mimo że chronologia tekstu została uszanowana. Plany i wątki przemieszczają się na scenie w brawurowej polifonii teatralnej, w jednoczącym je żywiole sztuczności.
Trzeba mieć świeżo w pamięci tekst dramatu i znać poetykę Grzegorzewskiego, by już za pierwszym razem uchwycić całą zawartość spektaklu, jeśli chciałoby się go również przeżyć. Spektakle Grzegorzewskiego, a ten w stopniu wybitnym, wymagają kilkakrotnego obejrzenia, trzeba je wpierw dobrze poznać, by móc odbierać w pełni.
W "Nie-Boskiej" najpierw dociera piękno szybko po sobie następujących obrazów, to, co przez reżysera dodane i to co odjęte - sylwetki poszczególnych bohaterów. W pamięci zaś zachowuje się to, co działa najsilniej. Wspaniale udramatyzowana w pozach postać Żony, w wykonaniu Ewy Kamas, rola najbardziej w tym spektaklu poruszająca. Nie jest kobietą poczciwą i porzuconą, lecz piękną, szlachetnie kochającą, zachowującą godność nawet w upokarzającym cierpieniu. Obok niej Orcio Hanny Chombakow, adeptki studia przyteatralnego, druga postać bez wątpienia pozytywnie potraktowana przez reżysera. Orcio jest czysty, kruchy, anielski - ta sama aktorka występuje w roli Anioła.
Przydaną przez Grzegorzewskiego Muzę gra Danuta Kisiel-Drzewińska, znana dotychczas jako niezwykła artystka baletu i pantomimy. I tutaj tworzy postać zjawiskową, olśniewającą, która przykuwa uwagę samą obecnością. Wielokrotnie przesuwa się przez scenę jak pokusa artyzmu Hrabiego Henryka. Tańczy też, wpisany w sceny rewolucji, taniec Salome, żądającej na koniec, zgodnie z tekstem i skojarzeniem biblijnym Hrabiego, "Głowy króla Jana!". Niegroźny, oswojony operową śmiesznością jest Mefisto Erwina Nowiaszaka, będzie on też służalczym i tchórzliwym Przechrztą, Diabeł wcieli się w Przechrztę rewolucji. Obrazy samej rewolucji są zaledwie symbolicznymi okruchami tego, co zwykło się przy tej okazji oglądać na scenie. Nie wywołują grozy, lecz nieledwie nieprzyzwoitą śmieszność, jak owa rozkraczona na fortepianie arystokratka, którą wniósł na ramionach ostrzący katatonicznie brzytwę Lokaj - Ryszard Kotys.
Rewolucja jest tu mało bohaterska i raczej niemrawa, nawet jak na poetykę tego spektaklu. Nie przekonuje do niej młody Leonard z fanatyczną ekspresją grany przez Bogdana Kocę. Nie świadczy o jej racjonalnej sile nijaki Pankracy Igora Przegrodzkiego. Rumieńców dodają jej - własną krwią ostatnią - przeciwnicy, gdy godnie idąc na śmierć przez chwilę ukazują się w tylnych drzwiach. Przejmująca w swej prostocie scena, która jakoś jednak świadczy o minionej wielkości arystokracji i wspiera zdanie, że w przewrocie chodzi o wymianę plemienia - jest to zdanie Hrabiego Henryka, który w spektaklu jest, zgodnie ze słowami poety niczym więcej jak tym "przez którego płynie strumień piękności". Piękności nie zatrzymuje w biegu nawet śmierć Hrabiego. Zjawia się ona w swym najdoskonalszym wyrazie raz jeszcze na końcu, przywołana przez niespokojną, wątpiącą duszę rewolucji, Pankracego. Po jego przedśmiertnych słowach "Galilee vicisti!" pęka ściana w głębi sceny i na tle ciemnego granatu objawia się postać Ukrzyżowanego. Powstają z martwych Hrabia Henryk, Orcio, wchodzi Dziewica (Maria Czyżówna) w jasnej teraz jak oblubienica sukni, z gołębicą na dłoni, muzyka przynosi szum drzew i morza, gwar ptaków nad doliną Sądu. Z podniebnej muzyki, z mistrzowskiej prostoty tego obrazu emanuje wielkie, czyste ukojenie.
Miejsce "Nie-Boskiej" w teatrze Grzegorzewskiego, który nie zwykł robić spektakli przypadkowych, jest szczególne. Przede wszystkim wyjaśnia ona nieporozumienie narosłe wokół "Warjacji" w Teatrze Dramatycznym. Złożony z różnych fragmentów literackich utwór pisany na scenie miał ukazywać drogę duchową artysty przez młodość, wiek męski, aż po zmierzch życia.
Nie było to przedstawienie udane - pozostało po tamtej stronie rampy, jednak te fragmenty, które docierały na widownię, mówiły o intencjonalnym kształcie spektaklu. A ostatnie słowa, jakie w nim padły, gombrowiczowski monolog o piekle Dantego, który tylko Holoubek mógł w sposób sobie równy wypowiedzieć, ten właśnie monolog powinien był nasunąć niebywałe podejrzenie co do zuchwałych zamiarów Grzegorzewskiego, choć i trudno się dziwić tej niedomyślności, gdy nikt poza Pendereckim, a przy tym bez jego zamówień, najwyższych ambicji wspartych wielkim talentem u nas nie przejawiał.
Z zadaniem stworzenia własnej "Boskiej komedii" na scenie zmierzył się Grzegorzewski powtórnie w ostatniej swej realizacji. Przywrócił zapomnianą genealogię tytułowi "Nie-Boskiej", pokazał ją jako wędrówkę duchową Hrabiego Henryka - Poety. Ujęcie to odzyskało jedność sztuki i pełnię człowieka w wizji Krasińskiego. Dantejskość tej "Nie-Boskiej" sprawia też specyficzna dla Grzegorzewskiego zdolność zanurzania świata scenicznego w kolejnym nie nazwanym wymiarze, obecnym, choć niewidzialnym. Daje to spojrzenie na świat z perspektywy już nie tego świata. W tym pięknym i doniosłym dziele poety teatru jedno tylko budzi żal: że Krasiński nie jest Dantem.