Nie-Boska komedia w krainie mistyki
Trudno o trafniejszy wybór: Nie-boska komedia Zygmunta Krasińskiego rozpoczęła sezon w Teatrze Dramatycznym. Maciej Prus, nowy dyrektor zniszczonej w stanie wojennym arbitralno-represyjnymi decyzjami urzędników sceny wiedział, że tylko pozycja poważna mogła zdopingować zdezintegrowany zespół do ogromnego wysiłku. Zwłaszcza dziś, w tak trudnych dla kultury czasach, gdy wielki repertuar został praktycznie wyeliminowany przez sztuki błahe i musicale, Nie-boska jako fragment większej całości, czyli przemyślanego programu teatru bazującego na wybitnej literaturze, sukces miała właściwie zapewniony. Słuszność rozumowania potwierdziła premiera: na widowni zjawili się tłumnie ci, którzy decydują o losach naszego teatru tak w sensie opiniotwórczym jak i artystycznym.
Trudno o większe ambicje: Maciej Prus jako pierwszy wystawił Nie-boską komedię wraz z Niedokończonym poematem, co dla przewartościowania znaczeń utworu posiada znaczenie kapitalne. Arcydramat wystawiany był do tej pory w wersji napisanej w roku 1833 przez dwudziestoletniego poetę. Niedokończony poemat powstawał długo (1838-52) jako dzieło dojrzałego już pisarza. Ze względu na swą odrębność stylistyczną, filozoficzną i wizyjny charakter był przez teatr pomijany. Sam Krasiński, przedstawiając młodość bohatera, jego sny i rozważania mistyczne, traktował Niedokończony poemat jako część pierwszą Nie-boskiej, planując jeszcze dopisanie części trzeciej, przedstawiającej starość hrabiego Henryka upływającą w harmonii ze światem po przezwyciężeniu rozterek wieku dojrzałego. Harmonii wpisanej w boski porządek świata, ustanawiający dla rozwoju jednostek i narodów analogiczne prawa rozwoju i trwania. "Ten pomysł pisał w liście do Delfiny Potockiej - obejmuje świat cały zdarzeń, czynów i uczuć, walk i namiętności. Jest to ludzkość w rozwijaniach się swoich historycznych i uczuciowych. Jest to byt poetyczny ludzkości."
Niedokończony poemat nawet w wydaniach krytycznych drukowany po właściwym tekście Nie-boskiej traktowany jest przez badaczy i historyków idei jako swoiste dokończenie i komentarz młodzieńczego utworu. Wywiedzione z genialnej intuicji obserwacje zmieniającego się świata, Krasiński jako dojrzały pisarz i myśliciel próbował dopełnić ujmując jego wieloznaczność w formę mistycznych wizji wzorowanych na Apokalipsie św. Jana, która była ważną lekturą generacji romantyków. Norwid, wielki admirator twórczości hrabiego Zygmunta, Niedokończony poemat uważał za dzieło genialne, pisał, iż jest to poemat niemożliwy do dokończenia, w tym zresztą upatrując jego doskonałość. Niewykluczone, że podobny pogląd żywił sam autor rezygnując z napisania ostatniej części zamierzonej trylogii.
Trudno o boleśniejszą porażkę: przedstawienie przygotowane przez reżysera z pietyzmem i najwyższym zaangażowaniem, zawierające niewątpliwie nową interpretację narodowego arcydzieła, skupiające siły zespołu aktorskiego wokół wielkiej sprawy, pozostaje chybione artystycznie. Zarówno w warstwie estetycznej jak i myślowej, co zresztą wynika wprost, a co Bertolt Brecht ujął w znaną maksymę: metoda reżyserowania podlega prawom myślenia, jako ich funkcja. Dlaczego rzecz wydawałoby się doskonale przemyślana zamienia się na scenie w swe przeciwieństwo, niezamierzone przecież? Przyczyny porażki Prusa wykraczają poza to konkretne przedstawienie, choć na jego przykładzie stają się wyraźnie widoczne. W teatrze, przede wszystkim w teatrze, spiritus flat ubi vult.
Nie-boska komedia napisana niedługo po klęsce powstania listopadowego ukształtowała wizerunek Krasińskiego-wieszcza, przyćmiewając w świadomości powszechnej jego zasługi dla filozofii, myśli politycznej i chrześcijańskiej położone w późniejszych utworach i w bardzo obfitej korespondencji. Do dziś wielością możliwych interpretacji Nie-boska pozostaje jednym z najbardziej zdumiewających utworów naszego romantyzmu. Jej autor, romantyk i arystokrata, całkiem trzeźwo dostrzegł, że luksus pańskich salonów pochodzi z pracy i zniewolenia poddanych, zatem zgodnie z formułą de Maistre'a - "pewne nagromadzenie występków czyni rewolucję konieczną" - dostrzegł jej nieuchronność.
Kafka, który w cieple mieszczańskiego salonu dostrzegł truciznę, a w solidnych jak meble ideałach tamtego świata przyczynę uformowania tysięcy petits bourgeois w zdyscyplinowane formacje, wymyślił wiek XX. Podobnie młody Krasiński dysponując wiedzą o przebiegu rewolucji francuskiej, a później będąc świadkiem buntów lyońskich tkaczy, przewidział konsekwencje, jakie dla Polski położonej na krańcach ówczesnej Europy, będzie miała nieunikniona rewolucja. Na pewno rację ma Miłosz, cytowany w programie przedstawienia, iż w obu przypadkach zadecydowała neuroza autorów, poczucie wyobcowania i kompleksy wobec ojców, obydwaj bowiem dominowali osobowości synów. Faktem jest, że Krasiński, wiedziony poetycką intuicją żywioną nie bez powodu osobistymi urazami (jakże wymowne tu autobiograficzne fragmenty Niedokończonego poematu opisujące nienawiść szkolnych kolegów do panicza!), skonstruował w Nie-boskiej model rewolucji, który potwierdziła historia, w każdym razie w tej części Europy.
Polski poeta podobnie jak Chateaubriand uważał, że rewolucja francuska nie była dziełem człowieka czy książki, ani też wynikiem szatańskiego spisku, lecz koniecznością. Nie demonizował jej więc, lecz próbował racjonalizować. Więcej nawet, wolność narodu ściśle wiązał z wolnością jednostek, towarzyszyło mu bowiem przekonanie, iż indywidualność człowieka osiągnąć może pełnię realizacji w obrębie indywidualności narodu.
Konserwatyzm Krasińskiego rozumiany jako obrona wiary i honoru przodków oraz zagrożonych interesów klasowych okazuje się nie tyle przywiązaniem do istniejącego porządku społecznego, co obroną wartości moralnych i religii. W zachowaniu religii (wszak był człowiekiem wierzącym) i ustanowionego przez nią ładu moralnego poszukiwał Krasiński sposobów łagodzenia skutków rewolucji. Jak mało kto z jemu współczesnych świadom był jej okrucieństwa, barbaryzacji obyczajów, przemocy i upadku duchowego ludzi uwikłanych w tę wielką przemianę. Dlatego tak konsekwentnie bronił praw jednostki i kulturalnego dziedzictwa przodków przed niszczącą siłą wybuchu stawiającego nowy porządek społeczny, pragmatyzm działania nad etyczny i metafizyczny ład świata.
Tradycja Nie-boskiej, na naszych przynajmniej scenach, dowiodła, iż zasadniczymi kwestiami do rozwiązania w teatrze pozostały: rewolucja i słynne zakończenie, kwestia Pankracego - "Galilaee vicisti" stwarzające realizatorom niemało kłopotów. Choć utwór Krasińskiego od chwili krakowskiej prapremiery w 1902 roku Józefa Kotarbińskiego pojawił się na scenach parokrotnie, to początek tej tradycji dał w zasadzie Leon Schiller, który funkcję inspicjenta zastąpił świadomymi działaniami scenicznymi zwanymi dziś reżyserią.
W interpretacji Schillera Nie-boska (Warszawa 1926 i Łódź 1938) była utworem o rewolucji, która nadejdzie. Skórzane kurtki bolszewików, jakie nosili zwolennicy Pankracego budziły na widowni lęk, odbierając jednocześnie wszelkie złudzenia. Na tych sławnych przedstawieniach odbywały się regularne demonstracje polityczne, uważnie obserwowane przez agentów dwójki. Reżyser ukazując wyraźnie swe komunistyczne sympatie nie zapomniał jednocześnie o mistyce: Pankracemu w chwili śmierci ukazywał się świetlisty krzyż.
Siła artystycznej wizji Schillera, poparta ogromną pasją społeczną, oraz przemiany ustroju w Polsce przesądziły sprawę podstawowych sensów utworu, których - rzecz wystawiając - nie kwestionowano, choć, co oczywiste, zmieniano akcenty. Pierwsza po wojnie Nie-boska Bohdana Korzeniewskiego (Łódź 1959) była przedstawieniem o rewolucji, która się dokonała. Wyraźnie przeciwstawiało się ono literackiej tradycji, która "wywoływała olbrzymią postać w koronie ze splecionych piorunów, aby zagrodziła drogę idącym tłumom głodnych i skrzywdzonych. [...] Rewolucja, która się już dokonała na obszarach połowy świata, może chyba ten rachunek wciągnąć do swoich poetyckich i politycznych doświadczeń" - pisał reżyser w programie. Pankracy w jego spektaklu nosił lokajski frak i białe rękawiczki, konał w objęciach Leonarda, czemu towarzyszył, zamiast krzyża, narastający rytm muzyki, co łagodnie znosiło problem metafizyczny. Zakończenie mistyczne Korzeniewski uważał za "groźną zjawę mściciela, pojawiającą się, aby za historię i również przeciw historii rozstrzygać zawiłe sprawy ludzkie".
Heglowska interpretacja dziejów nie nazywała się jak dziś "ukąszeniem" i pewnie dlatego historia stała się głównym bohaterem Nie-boskiej Jerzego Kreczmara (Poznań 1964). Reżyser odczytał ten dramat przez listy Krasińskiego, czyli jego racjonalizm i niezwykły dar trzeźwej obserwacji świata. Pankracy, przekonany, że "czas szydzi z nas obu" staczał się w przepaść zapadni po wielkich schodach, oczywiście po schodach wielkiego mechanizmu historii, jak wówczas robili to bohaterowie Szekspira. Rzecz jasna ten wszechwładny mechanizm wykluczał ingerencję sił nadprzyrodzonych.
I Nie-boska Konrada Swinarskiego (Kraków 1965), fascynująca tyleż formą teatralną jak i przewrotną interpretacją. Swinarski wydobył bowiem podstawową antynomię myśli Krasińskiego zawierającą się między Bogiem a historią i pozostawił ją na scenie jako antynomię właśnie, używając ironii i teatralnych cudzysłowów. Na scenie-ołtarzu, nad którym górowało trójkątne oko opatrzności, działały jasełkowe diabły i anioł, walczące jak w moralitecie o duszę hrabiego Henryka i jednocześnie działa się na tym ołtarzu orgia rewolucji. Pankracy był jednocześnie Chrystusem odciskającym twarz na chuście Św. Weroniki i Antychrystem chlustającym winem-krwią na ołtarz. Rewolucja oglądana oczami hrabiego Henryka stawała się orgiastycznym obrzędem nowej wiary i bluźnierstwem, Pankracy natomiast projekcją lęków, myśli, obsesji i kompleksów arystokraty. W zakończeniu spektaklu oko opatrzności zapalało się zjeżdżając do zapadni podkreślając ironiczną teatralność. Swinarski otwierał polski romantyzm kluczem brechtowskiej dialektyki ukazując relatywizm ludzkiego i boskiego porządku świata.
Kolejne ważne Nie-boskie należały do Jerzego Grzegorzewskiego (Wrocław 1979) i Zygmunta Hubnera (Teatr Telewizji 1981). Pierwsza była dramatem egzystencji hrabiego Henryka, profetycznego wizjonera przeczuwającego rewolucję artystyczną wyobraźnią. Zygmunt Hubner natomiast po raz pierwszy umieścił Nie-boską na ziemi, w romantycznym pejzażu, na co pozwalały środki filmowe. Zamglone rannymi oparami skały, bohaterowie na tle mrocznego nieba, wycia wichrów i błysku piorunów ukazywali rozdwojenie romantycznej świadomości. Człowiek wśród tajemniczej nieprzeniknionej natury, niebo rozświetlone intensywnym promieniem słońca traktował jako oślepienie łaską boską. To przypadek Pankracego. Nie-boska Hubnera, oprócz tego, że Boga utożsamiała z naturą wydobywała wewnętrzny dramat rewolucji, potrzebę jej samoograniczania się, jakbyśmy powiedzieli używając niedawnej terminologii. Zarówno hrabia Henryk jak i Pankracy zostali w jego ujęciu intelektualistami reprezentującymi godnie równorzędne racje, stąd ich doskonałe porozumienie i wzajemna fascynacja. Rewolucja, jako przede wszystkim doświadczenie intelektualne, działa się daleko w tle rozmów obu protagonistów. Hrabia Henryk reprezentował tu świadomość, której od czasów romantycznych towarzyszył diaboliczny sobowtór, a Pankracy świadom praw i siły ludu był mózgiem rewolucji, a nie jej ślepą siłą.
Przywołuję tu, w największym skrócie, teatralną tradycję Nie-boskiej, ponieważ ujmuje ona doświadczenia paru pokoleń twórców i widzów, którzy w tekst poety wpisywali swe doświadczenia od egzystencjalnych po polityczne. Przy pomocy tego tekstu określali swe miejsce w świecie, historii oraz określali swój stosunek do transcendentalnego porządku świata. Przywołuję, ponieważ można ją zaakceptować albo odrzucić, nie można jej wyminąć i traktować tego utworu jedynie w kategoriach estetycznych. Z punktu widzenia Nie-boskiej Macieja Prusa jest to tradycja kłopotliwa, jeśli oczywiście przyjąć jego stanowisko. Artysta może tę tradycję, jak każdą zresztą, odrzucić lub poddać rewizji, to jego dobre i niekwestionowane prawo. Ale tak samo niekwestionowanym prawem widza pozostaje pamięć owej tradycji nie tylko jako pamięć znanych ujęć i rozwiązań, ale też jako pamięć własnych doświadczeń. Kwestionując ją, trzeba byłoby się ich wyrzec lub zaprzeczyć, co niezupełnie jest tylko sprawą gustu i przyzwyczajeń.
* * *
Cóż bowiem proponuje Maciej Prus jako autor adaptacji tekstu i reżyser? Otóż zgodnie z cytowanym wyżej zamiarem Krasińskiego wyjawionym ukochanej Delfinie traktuje Niedokończony poemat jako pierwszą część Nie-boskiej komedii. Spektakl zaczyna się więc modlitwą Aligiera: "Ojcze niebieski! onych dni zaciemniły się Twoje drogi na tej kuli ziemskiej. Twarz Twoja zakryła się obłokiem. Znów Cię ludzie szukają i znaleźć nie mogą". Aligier (Henryk Machalica) w białym habicie, romantyczna postać na poły świętego, na poły największego poety wszechczasów, Dantego, staje się w tej części opiekunem młodego Henryka, który zaczyna właśnie swą trudną wędrówkę przez życie. Będzie za chwilę przewodnikiem jego wyobraźni, gdy ten, w trakcie sennych wizji, ujrzy przed sobą "piekło dni teraźniejszych", tę ziemską otchłań zła, doczesne cierpienia dusz pozbawionych "prawdy wiekuistej".
W przestrzeni uformowanej cylindrycznym układem czarnych wysokich kolumn, przez które z góry przenika mleczne, rozproszone światło pojawić się miała ludzkość potępiona za oddanie ciał we władanie zmysłów i sprzedanie dusz. Ceną takiego życia są rządy Antychrysta, nie bez powodu więc nad sceną góruje postać szatana (Jarosław Gajewski), i odstępstwo od nauki Chrystusa. Wyobraźnia poety pozostaje niczym nieograniczona, więc w apokaliptycznej wizji Krasińskiego świat pełen jest deszczu i potoków krwi, burz i potopów, wojen i zbrodni. Wyobraźnia reżysera musi się zrealizować w określonych wymiarach sceny, jej technicznych możliwościach i poprzez konkretnych aktorów. Nic więc dziwnego, iż obraz widoczny na scenie jest karykaturą pierwowzoru: z kulis wysuwają się postacie nagich aktorek i aktorów, niestety kiepsko przypominając figury potępionych. Panie skupione zasłanianiem włosami twarzy, panowie estetycznie niepoważnych części ciała, siadają wstydliwie wśród kolumn. Kilku aktorów formuje po chwili krąg taneczny i za kolejnym obrotem wydają z siebie westchnienie "łaaa", co wydaje się obrazem piekła na tyle przyjemnym, że widzowi przychodzi do głowy jedno skojarzenie - hulaj dusza. To, o czym się mówi w tej scenie, nie bardzo daje się słyszeć, a tym bardziej rozumieć, nawet gdy jakaś postać już cokolwiek przyodziana przez szczeliny między kolumnami próbuje przekrzyczeć muzykę. Pozostaje w pamięci jedynie wstydliwa pantomima nagich artystów.
Następna scena rozgrywa się w weneckich podziemiach powstających za ruchem obrotówki zmieniającej układ strzelistych filarów. Henrykowi w Wenecji, mitycznym mieście, gdzie spotyka się czas teraźniejszy z wiecznością, a poezja z rozkoszą, wśród ruin i gnijących pałaców towarzyszy szatan w przebraniu patrycjusza. Tam, gdzie czyhają na człowieka zmysłowe rozkosze, postacie karnawałowo przebranych Wenecjanek nie pozostawiają co do tego wątpliwości, ma szansę na zwycięstwo. Młody hrabia nie łatwo odda mu swą duszę, gdyż do Wenecji przyjechał nie na karnawał, lecz by zobaczyć wcielony ideał republiki, romantyczny ideał państwa w ogóle. Losy tego mitycznego, wolnego miasta porównuje z dziejami swojej północnej ojczyzny, rządzonej podobnie jak Wenecja przez arystokrację i szlachtę. Konfrontacja marzeń i ideałów z rzeczywistością ruin jest tyleż przygnębiająca co budująca, Polska wiele może ze wzorów skorzystać. Henryk z weneckiej próby wychodzi zwycięsko, ale i szatan nie całkiem przegrany, jedna z pięknych Wenecjanek stanie się muzą poety, Dziewicą rujnującą jego życie osobiste, trupią, złudną marą wreszcie.
Aligier wraca, gdy w lochach, być może słynnych lochach Pałacu Dożów, odbywa się walka rządzących światem kupców, o duszę Henryka. Pojawi się tu także Pankracy jako rewolucjonista i zbuntowany anioł jednocześnie, odtrącony przez Prezesa - władcę świata i ludzi. Pankracy wychodzi z lochów żyw na ciele, ale jako umarły dla świata. Zerwanie z Bogiem jest bowiem najgorszą śmiercią, śmiercią duszy.
Nietrudno już dalej przewidzieć konsekwencje interpretacyjne Nie-boskiej komedii. Rewolucja okaże się spiskiem diabelskim, co na scenie realizuje pięciu artystów przebranych w czerwone spodnie, najpierw szpiegując i podsłuchując Henryka i Pankracego, później - czyniąc rewolucję. Polega ona wyłącznie na seksualnej orgii, gwałceniu arystokratek i dziko-pogańskich wrzaskach.
Także spór Hrabiego Henryka z Pankracym właściwie staje się niepotrzebny, nie bardzo widać, o co konkretnie mieliby się spierać, w czyim interesie i po co. Jeśli się różnią to temperamentem, postawą intelektualną i modelem życia jaki realizują, ale nie są antagonistami. Mariusz Bonaszewski (Henryk) i Dariusz Siatkowski (Pankracy) padają sobie nawet w objęcia, więc wiadomo, że nie są prawdziwymi wrogami. Całe zło świata, wszystkie wojny, rewolucje, mordy i spiski zostały jako wynik panowania Antychrysta już dawno objawione w Apokalipsie św. Jana z Patmos i wpisane jako część boskiego planu zbawienia ludzkości. Ezoteryczna mistyka chrześcijańska dopuszczająca ustanowienie ludzkiego porządku na ziemi została wpisana w plan ostatecznego zwycięstwa Galilejczyka.
Nie sposób oceniać słuszności przesłania tego przedstawienia, ponieważ wykracza poza racjonalne kategorie myślenia w sferę wiary i przekonań religijnych, z którymi dyskusja nie wydaje się możliwa. Natomiast Nie-boska jako utwór teatralny w nowym ujęciu takiej ocenie podlega i niestety wypada ona fatalnie.
Nie jestem, przyznaję, admiratorką stylu reżyserii Macieja Prusa, którego nazwisko, ilekroć przystępuje on do kolejnej pracy, budzi duże nadzieje, lecz efekty je niweczą. Skądinąd jest to zastanawiające, ponieważ jest reżyserem z poważnym dorobkiem, ustaloną pozycją i gdy na przykład zabiera publicznie głos, robi to w sposób rozsądny, odpowiedzialny, więcej, jest w jego wypowiedziach ton szlachetnego namysłu nad sprawami sztuki i rzeczywistości. Jest ponadto dojrzałym artystą o własnym rozpoznawalnym stylu, oszczędnie używa znaków plastycznych często po prostu czarnej okotarowanej sceny, a właściwie pustej przestrzeni, w której aktorzy zmagają się z poważną literaturą dramatyczną. Nie stosuje natomiast prawie zupełnie kontrapunktu, ironii, reżyserskiego dystansu, bez których trudno wyobrazić sobie współczesną sztukę, nie tylko teatr. Jego przedstawienia charakteryzują się estetyką piękna, sceny i sytuacje komponowane są w ładne obrazy, a całość spektaklu zostaje zamknięta, jakby zaokrąglona estetycznie, nie pozwalając na pojawienie się dysonansów, brudnej faktury tak przecież zbliżającej piękno do prawdy.
W przypadku ostatniego przedstawienia maszynka estetycznego patosu działa wyjątkowo sprawnie: jest strzelisto metafizyczna przestrzeń, muzyka na "poważną okoliczność", przy której Wagner wydaje się mało wyrazisty, piękne, wysmakowane damskie stroje i egzaltowane aktorstwo. Słowa romantycznego wiersza nie potwierdzone aktorskim działaniem pompują balon szlachetnej wzniosłości; unosi się wysoko nad sceną w sferę abstrakcji. Zagrać potępioną ludzkość w stroju Ewy na pustej scenie to tak jakby przez nią przejść niepostrzeżenie. Niestety, z natury teatru zadanie niewykonalne. Niestety, teatr jest sztuką i zmysłową, i konkretną, bardzo momentami przyziemną, o czym musi pamiętać każdy reżyser. Mistyka czy wiara operują symbolem, abstrakcją i pewnie dlatego do dziś nie wymyślono aktorstwa-abstrakcyjnego, symbolicznego, mistycznego itd. Nie wszystko na szczęście musi być na sprzedaż i nie wszystko można zagrać, choćby z szacunku dla intymnych przeżyć nie należących do porządku sztuki.
Można oczywiście długo jeszcze opisywać powody, dla których to przedstawienie osuwa się co chwila w pretensjonalność i pustą egzaltację, obarczać winą reżysera czy aktorów. Nie doprowadzi to jednak do konstruktywnych wniosków, gdyż w estetykę spektaklu zostały wpisane doznania nie wszystkim dostępne, i to po obu stronach rampy. Tradycja sceniczna arcydramatu, stworzona przez najwybitniejszych artystów polskiego teatru, dowiodła, że jest to utwór o trudnych sprawach ludzi żyjących na tej ziemi. Prus ukazując wizerunek Krasińskiego mistyka, obrońcy boskiego porządku, poniósł artystyczną porażkę pozostawiając otwartym pytanie o stosunek do tradycji teatralnej, ujmującej doświadczenia paru pokoleń widzów.