Artykuły

Samson, Dalila i śmierć

"Samson i Dalila" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Premiera w Operze Wrocławskiej: "Samson i Dalila" w inscenizacji Michała Znanieckiego mógłby być hitem sceny przy Świdnickiej. Mógłby - bo wróci do repertuaru dopiero za ponad rok

Postać tytułowego bohatera grali na zmianę Włoch Antonello Palombi (na zdjęciu) i Amerykanin Steven Harrison. Bibliją femme fatale była Edyta Kulczak Tę nieco dziwną sytuację wymusił ekonomiczny kryzys na świecie. Efektowne - a więc drogie w realizacji - dzieło powstało w koprodukcji aż czterech teatrów europejskich, które podzieliły się między sobą idącymi w setki tysięcy euro kosztami realizacji. I, naturalnie, każda z oper - we Wrocławiu, Bolonii, Liege i Trieście - chce móc jak najdłużej pokazywać ten spektakl u siebie. Na co więc będą czekać wrocławscy melomani?

Przede wszystkim na widowisko, które zachwyca wizualną urodą. Nienachalną i stonowaną, bo nawet wyjęte z filmowej popkultury "kosmiczne" stroje Filistynów są oczywistym kontrastem dla zgrzebnych ubrań Izraelitów. Plastyczność niektórych scen - początkowa bitwa, rozegrana symbolicznie jako teatr cieni, zmysłowy taniec Dalili i wstrząsające bachanalia w trzecim akcie - każe oglądać spektakl siedząc dosłownie na krawędzi krzesła.

Michał Znaniecki jest reżyserem, który uwielbia podkręcać tempo swoich spektakli, aranżować przykuwające uwagę drugie i trzecie plany, śpiewakom każe przemieszczać się nieustannie po scenie. Tym razem nic z tego. Zapowiedział, że pozostanie wierny oratoryjnemu charakterowi opery Saint-Saënsa i słowa dotrzymał. Patrzymy na statyczne, hieratyczne obrazy, doceniamy pomysłowość detali (ślubna chupa wykorzystana w scenie uwiedzenia Samsona przez Dalilę) i przewrotność myśli (Dalila oślepia bohatera za pomocą rytualnego przyrządu do obrzezania). Ale nic nie odciąga naszej uwagi od pięknej muzyki. Ta pokora reżysera idzie w parze z odwagą, z jaką Znaniecki zrezygnował z aluzji, wiążących się z miejscem akcji (Gaza) i współczesnym kontekstem (niegasnący konflikt izraelsko-palestyński). To, szczęśliwie, w ogóle nie jest spektakl o terrorystach, a Samson nie jest figurą fanatyka, grzebiącego w swoim grobie tysiące wrogów. To nieszczęsny kochanek, któremu miłość do kobiety - któż odmówi do niej prawa? - przysłoniła tzw. dobro społeczne. Paradoks, zaiste, nie do rozplątania.

Słowo o wykonawcach. W sobotnim, drugim z premierowych spektakli, partię Samsona śpiewał Amerykanin Steven Harrison. Tors młodego Marka Perepeczki, naturalny sceniczny wdzięk. Głos mocny, choć - znam go wyłącznie z relacji - nie wywołujący emocji takich, jak w przypadku Włocha Antonello Palombiego, grającego dzień wcześniej. Dalilą, legendarnym damskim czarnym charakterem, która bez najmniejszych skrupułów mści się na niegdysiejszym ukochanym była Edyta Kulczak. Przypadek tej artystki jest ciekawy: na co dzień pracuje na etacie w nowojorskiej Metropolitan Opera (co już samo w sobie jest wyróżnieniem), ale nie gra tam większych ról. We Wrocławiu błyszczała i zapewne tak samo będzie w Bolonii, Trieście i Liege. Tutaj jej mezzosopran znalazł soczystą oprawę orkiestrową. Dyrygował wrażliwie Japończyk Chikara Imamura. Maestro - brawo!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji