Artykuły

Czuj duch! - słowem - chciałaby dusza do raju!..

"Przyjazne dusze" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Pisze Krzysztof Rozner w portalu Kulturalna Warszawa.

A tu św. Pieter mówi: - Tych przepuszczamy, a ci niechże wracają skąd przyszli, bo w naszym niebie nie mają czego szukać. "Stąd się sytuacja stwarza..."

Podlondyńskie, z dala od natrętnych sąsiadów, stylowe domostwo Jacka i Susie Cameronów. On - popularny i wydawany twórca poczytnych kryminałów. Ona - żona, przy nim. On próbuje zdrzemnąć się na sofie. Bez skutku. Ona, kwintesencja (typowej?) kobiecości - trajkocze, smędzi, nęka.... Jak to w stadle: "ktoś nie śpi...", by mógł wygadać się ktoś - "to są zwyczajne dzieje..." Zwyczajny Jack, zwyczajna Susi. No, niezupełnie...

Widz nie wie nic, niczego nie podejrzewa, widz się niczego nie spodziewa. Aż tu nagle bum (a raczej - plum!) i okazuje się, że Susi i Jack to duchy. Poczciwe (wcale nie zabłąkane, gdyż ciągle "na swoim") dusze właścicieli podmiejskiego domu. Niedawno utonęli oboje podczas wakacyjnego rejsu jachtem. Bezdzietne duchy w wieku średnim. Zawrócone od bram raju (ateista Jack nie spełniał niebiańskich norm). Nadal zamieszkują, nadal wspominają, nadal obmawiają przyjaciół i znajomych. Nie straszą. Delikatnie podstraszają. Głównie pośrednika obrotu nieruchomościami (zabawnego w prostocie myślenia i odruchów, niemal jowialnego Marka Webstera - w tej sympatyczne naszkicowanej roli Andrzej Szopa). Kolejni chętni do objęcia własności domu jakoś się (nie bez udziału Susi i Jacka) wykruszają, aż na wynajem decydują się Willisowie - para nowożeńców - niewydarzony, początkujący pisarczyk Simon (jak się okazuje, wielbiciel Camerona) i jego żona Marry. Simon (próbujący, na wzór mistrza Camerona, praktykować w literaturze kryminalnej) przeżywa męki twórcze, nie jest w stanie sklecić powyżej zdania prostego (pokłada nadzieję w genius loci domostwa Cameronów!), Mary jest w stanie błogosławionym, czyli również przy nadziei.

Ilona Chojnowska i Andrzej Nejman (tę aktorską parą oglądałem jako Willisów) grają naturalnie i z wdziękiem młodości przynależnym. Pani Ilona jest młódką milutką, ufną w pisarskie talenta swego scenicznego partnera i wdzięcznie "podtrzymującą go na duchu". Pan Andrzej, miękko miotający się w intelektualnej niemocy swego bohatera, ładnie kreśli jego bezradność i myślowe zapętlenie, jak też szarmancki, za to absolutnie i zdecydowanie beztroski stosunek do krytycznej teściowej - Marty Bradshaw (matki Marry), która seriami niewygodnych pytań i pouczeń próbuje "postawić go do pionu".

Teściowa w ujęciu Ewy Wencel (w zdecydowanej opozycji do jej znanych bohaterek - zahukanej Janeczki z "M jak miłość" czy rozgoryczonej, toksycznej matki z "Placu Zbawiciela") wymaga rozprawy osobnej! Wencel pojawia się w czerni na podobieństwo Czarnej Tarantuli (z upodobaniem kąsającej swego zięcia), by niespodziewanie (znów maczają w tym palce nasze duchy Susi i Jack) zakwitnąć Czarną Orchideą i stać się zarazem pełną ognistych żądz Czarną Modliszką - w namiętnej scenie z Websterem! Wencel przeistacza w niej kostyczną początkowo i zasadniczą wdowę Brandshaw w wulkan namiętności, tsunami pożądania, nieprzewidywalne tąpnięcie o sile wstrząsów dalece przekraczającej skalę Richtera! Jest uwodzicielskim ogniem, trawiącym bariery oporu pożarem. Najdzikszą z dzikich panter - rozjuszoną kipligową Bagherą z ostępów erotycznej dżunglii. Zniewala ofiarę (osłupiałego Webstera), by - gdy opadną "odduchowione" emocje warknąć w odpowiedzi na pytania zdezorientowanego zięcia: (- Mamo, może whisky?-) - Whisky! - (Bez lodu?) - Bez lodu!! - (- Bez wody?) - Bez wody!!! - Marta Bradshaw w interpretacji Ewy Wencel ogarnia parę emocjonalnych oktaw: od klasycznie zjadliwej, niemej obserwacji po frontalny atak (i to z każdej flanki!). Cudownie poprowadzona przez aktorkę postać. (Gdzież takie "płomienne" teściowe buszują? - chciałoby się panią Ewę spytać).

Pam Valentine, autorka "Przyjaznych dusz" (Spirit Level) sugeruje, że duchy wcale nie muszą być uprzykrzeniem i gdzieś w podtekście zdaje się widzom podpowiadać, że od obecności duchów (zwłaszcza niekłopotliwych, a niekiedy przyjaznych) częstokroć i po stokroć gorsza jest ludzka "bezduszność". Gorsza niż brak lub zanik ludzkich reakcji, reakcji przyjaznych. W osiągnięciu coraz bardziej ludzkich (niejednemu człowiekowi obcych) zachowań dopomaga Susi i Jackowi dyskretny i bardzo konkretny Anioł Stróż (nie widziałem w tej roli Jana Kobuszewskiego, a Wojciech Pokora był, jak na swoje możliwości komediowe, niezbyt wyrazisty). Zaciekawionym dość powiedzieć, że Cameronowie poczuli odpowiedzialność za dalszy los swoich nowych domowników: Susi z wyczuciem kibicuje przybliżającym się narodzinom dziecka Willisów, Jack ulega namowom i telepatycznie "podrzuca" Simonowi parę pomysłów.

Obserwowanie Grzegorza Wonsa jako Jacka Camerona to duża przyjemność. Jego iście angielskie, flegmatyczne podawanie kwestii, spowolniony "tweedowy" gest przeplata się z żywszym wyrażaniem ocen, podszytych - bywa - lekką irytacją. Prezentuje też aktor małe emocjonalne gejzerki humoru, jak choćby w relacji Jacka o bankietowych monologach pewnego namolnego, podchmielonego gentlemana bądź komentując z wyspiarskim dystansem umysłowy poziom konwersacji londyńskich celebrytów. Susi Cameron Ewy Malec (jednocześnie asystującej reżyserowi Marcinowi Sławińskiemu) ujmuje duchowym ciepłem i wiarą w człowieka. Ta wiara może nie czyni cudów, ale - co aktorka bezsprzecznie osiąga - cudownie rozplątuje scenicznym postaciom spleciony warkocz błahostek i problemów codziennych.

Mijają dni i Anioł przedkłada Cameronom realną propozycję zamieszkania w Edenie. Czy skorzystają z niej bez wahania? Czy będą tam - bez swych "podopiecznych" - szczęśliwi? "Szczęście to sztuka bycia zadowolonym" - zanotował Ingmar Bergman. Susie i Jack takie szczęście osiągają, mogąc pozostawić w swym ziemskim domu (w pastelowym wnętrzu zaprojektowanym przez Wojciecha Stefaniaka większość z nas, jak sądzę, "zainstalowałaby się" z ochotą) szczęśliwych Mary i Simona.

W "Raju dusznym" (Hortulus Animae, polonice) pierwszej książce wydrukowanej (1513 r.) w języku polskim (napisanej przez Biernata z Lublina przeróbce popularnego modlitewnika) czytamy: "Miły Panie, seśli jim anjoła swego, ktory jich niechaj strzeże i przewiedzie do krolestwa niebieskiego. Amen." Czy Susi i Jack powinni skusić się na anielską propozycję, musi osądzić publiczność. Ze swej strony sugerowałbym, byśmy zbyt łatwo nie pozbywali się przyjaznych dusz...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji