Artykuły

Tylko piękne przedstawienie

Bieżący sezon, jak dotąd, nie był niestety bogaty w autentyczne wy­darzenia teatralne. Wciąż jeszcze de facto czekamy na nie. Coraz bardziej gorączkowo i niecierpli­wie, jako że jest już bardzo późno. I nieuchronnie zbliża się już maj, miesiąc wielkich, bilansujących je­go dorobek festiwali.

Tym większe więc nadzieje i oczekiwania wzbudzić mogła marco­wa premiera "Nie-boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. I dzieło z rzędu tych, z którymi nie każdy bezkarnie zmierzyć się może i po­trafi, i reżyser, o którym mówi się i pisze zarówno z szacunkiem jak i z oczekiwaniem - Jerzy Grzego­rzewski, jeden z leaderów "młodych-zdolnych" sprzed dziesięciu lat. Wszystko więc zdawałoby się przemawiać za tym, aby nie bacząc nawet na nie zarezerwowany ho­tel, nie zwlekając dłużej, jechać jednak do Wrocławia.

Wrocławskie przedstawienie "Nie-boskiej komedii" przede wszystkim jest - i to w dobrym tego głowa znaczeniu - bardzo te­atralne. Pierwsza, otwierająca je scena, zdaje się zapowiadać rzeczy­wiście wielki spektakl. Nic nie ma w niej z teatralnej sztampy. Nic z tej wielkiej narodowej opery i de­klamacji, do jakiej w końcu mo­głoby nawet upoważniać reżysera samo to dzieło. Kiedy kurtyna unosi się, znajdujemy się w salonie. W salonie bardzo romantycznym i jak to zwykle bywa u Grzegorzewskie­go, dość mgliście zarysowanym i niekonkretnym. Z jednej strony sceny fortepian oraz parę sprzętów z epoki tworzy sugestię wnętrza

salonu, z drugiej gmatwanina roz­maitych przedmiotów działających na prawach znaku teatralnego, rekwizytu i symbolu, dopowiada nam resztę, buduje nastrój i klimat spektaklu. Przedstawienie rozpo­czyna Muza swą śpiewną inwoka­cją. Egzaltowana, rozmarzona, my­ślami prawie nieobecna. Ale nie tylko ona jest taka. Cały spektakl rozgrywa Grzegorzewski w takim właśnie na wpół somnambulicznym transie i półśnie. Wolno, statycznie, na pograniczu snu i rzeczywistości, w takt nerwowo rwącej się co chwila, wyjątkowo pięknej zresztą i sugestywnej muzyki Stanisława Radwana, która pozwala wszystko zamknąć nie tyle w słowach, co w ruchu, pauzie, w pantomimicznym geście.

To co teraz oglądamy ze sceny zdaje się znajdować pełne uzasad­nienie w zamieszczonej w programie przedstawienia wypowiedzi reżyse­ra. Grzegorzewski zdecydował się bowiem spojrzeć na nadciągającą nieuchronnie katastrofę warstw rządzących i rewolucję przez pryz­mat indywidualnych przeczuć i sennych wyobrażeń poety. W spo­sób skrajnie subiektywny, ahistoryczny i niekonkretny. Wszystko to co demonstrują nam aktorzy, rozgrywa się więc tutaj w sennej wyobraźni, w wizji snującego wąt­ki swego przyszłego dzieła, poety. Jest nieostre, nierzeczywiste. Zrodzone w tym półśnie, który pozwa­la stosować skróty, pauzy, przekła­mania i niedopowiedzenia.

Takiej koncepcji odczytania Kra­sińskiego, można oczywiście prze­ciwstawić inne racje i kontrpropo­zycje, ale można również przyjąć ją i zaakceptować dopóki wszystko to ma uzasadnienie w samym spek­taklu. Ale każdy pomysł, każda poetyka i koncepcja ma swoje ograniczenia. Kiedy bowiem pojawia się autentyczny spór dwóch racji stanu, kiedy dochodzi do bezpo­średniej konfrontacji idei oraz uo­sabiających je postaci hrabiego i rewolucjonisty, poetyka snu i swo­bodnej gry wyobraźni, przestaje nam jak gdyby wystarczać. Staje się tylko pewnego rodzaju chwy­tem formalnym, namiastką proble­mu, samą tylko teatralizacją. Dia­log hrabiego z Pankracym za­brzmiał więc we wrocławskim przedstawieniu "Nie-boskiej" wy­jątkowo pusto i głucho. Tej sceny, która stanowić powinna klucz in­terpretacji dzieła, na dobrą sprawę zabrakło w tym spektaklu. Od­twórcy obu tych postaci: Andrzej Wojaczek (hrabia Henryk) oraz Igor Przegrodzki (Pankracy) nicze­go niestety nie potrafili wnieść od siebie. Rzecz jasna winić za ten stan rzeczy należałoby aktorów, w tym jednak akurat przypadku chy­ba jednak reżysera. Powstaje tu bowiem pytanie czy przyjęta przez Grzegorzewskiego poetyka spekta­klu pozwalała im w ogóle na to.

Przedstawienie Grzegorzewskiego jest bardzo piękne teatralnie, ale pęknięte od wewnątrz. Składa się ono jak gdyby z dwóch nie zawsze przystających do siebie części. Z bardzo pięknego teatru oraz dość mglisto i nieostro zarysowanej in­terpretacji. Czegoś wyraźnie mu nie dostaje. Dzieło Krasińskiego zo­stało przez Grzegorzewskiego uteatralnione i upiększone, ale równo­cześnie w swych treściach historio­zoficznych wyraźnie zubożone. To prawda, że przywódca i polityk był równocześnie uwikłany w swój własny dramat, poetą. Ale nie był on przecież tylko poetą. Podobnie zresztą jak i sam Krasiński. I dla­tego też chyba zamiast wielkiego spektaklu powstało we Wrocławiu tylko piękne przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji