Artykuły

Andrzej Turski liczy zmarłych w Oranie

Teatr im. Witkacego w lodowatej Galerii Tower Building pokazał przypowieść o trawionym dżumą Oranie.

Przed wejściem był dziki tłok, ale kto wdarł się do środka, wcale nie miał lepiej. Dopóki widzowie wraz z aktorami stali w 194. roku na placu w Oranie, po którym przechadzali się mieszkańcy, sunęły rowery i riksze, a reflektory wyodrębniały miejsca akcji - było przynajmniej spokojnie. Piekło zaczęło się z chwilą, gdy miasto zamknięto z powodu epidemii dżumy, a widzów zaproszono na widownię. Panikę powodował jednak nie alarm, tylko atak napierającego tłumu. Ci, którzy niebacznie usiedli już w pierwszych rzędach, mieli zgniecione kolana. Szczęście od Boga, że nikogo nie stratowano. Kto przetrwał, temu "Dżuma" była już niestraszna.

Inscenizacja Andrzeja Dziuka, akcentująca postać dr. Bernarda Rieux (Krzysztof Łakomik), kulała, bo obnażała niedramatyczność tekstu. Postacie chodziły i objaśniały filozoficzne poglądy autora. Podczas lektury można książkę odłożyć i nad nimi pomyśleć. W teatrze aktorów, którzy kwestia za kwestią bombardują egzystencjalizmem Alberta Camusa, o przerwę poprosić nie można.

Montaż epizodów na sposób filmowy (scena, wyciemnienie, kolejna scena) początkowo wydawał się interesujący. Zwłaszcza że wśród scenicznych obrazów znalazł się jeden wyjątkowej urody. Oto akcja toczy się w kinie. Naprzeciwko publiczności ustawiono małą kinową widownię - ledwie kilka rzędów drewnianych foteli. Na nich zasiedli aktorzy, wpatrzeni w "Casablankę" Michaela Curtiza. Film "zawisł" między dwoma audytoriami, wyświetlony na czarnej siatce o okach na tyle dużych, żeby widzowie teatralni mogli dostrzec przez nie - i przez Humphreya Bogarta - widzów kinowych. Jednak po dwóch godzinach schemat widno-ciemno-widno zmienił się w autoparodię. Przerwy trwały coraz dłużej (wypełnione chrzęstem przesuwanej scenografii i szmerem truchtających aktorów), a sceny - coraz krócej. Szczytem było dwusekundowe (tak!) ujęcie, w którym dr Rieux tłukł kieliszek.

Jedyny element spektaklu, który utkwił w pamięci, to głos Andrzeja Turskiego, donoszącego bezbłędną dykcją z "Panoramy" o rosnącej liczbie zmarłych. Wyobrażam sobie ten głos czytający całą powieść Alberta Camusa. Przejmujący, bo elegancko wyprany z wszelkiego współczucia, reportaż z ludzkiego zmagania się ze złem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji