Artykuły

Wiele hałasu o nic

Mało odkrywcze i niefunkcjonalne już chwyty, które absolutnie nie kojarzyły się z podjęciem dyskursu o roli płci. Na myśl przychodzą raczej kiepskie gagi rodem z amatorskiego kabaretu - o "Jak wam się podoba" w reż. Jacka Papisa w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie pisze Ewa J. Kwidzińska z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakl wystawiony w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie z okazji: 55-lecia istnienia tej instytucji i Międzynarodowego Dnia Teatru, nie nadążył za wagą i istotą tej daty. Jacek Papis, dyrektor artystyczny teatru, podjął się tym razem adaptacji szekspirowskiej komedii "Jak wam się podoba". Sztuka ta poddawana krytyce przez wielkich (niech przykładem będzie Lew Tołstoj), jakoby jej autor chciał zaspokoić jedynie gusta niewymagającego widza - jest jednocześnie jedną z najczęściej wystawianych na deskach teatralnych.

Jednak nie wybór komedii Szekspira był powodem niewielkiej ilości pozytywnych wrażeń estetycznych i natury intelektualnej tego wieczoru, absolutnie! Niestety, Jacek Papis udowodnił, że nie radzi sobie z adaptacjami klasyki; wydaje się, że nie zrozumiał dramatu, który przeniósł na scenę.

Skracając historię kluczowej intrygi opowiedzianej przez Szekspira, rzecz można uprościć tak: otóż na dworze księcia Fryderyka (gościnnie Wiesław Zanowicz) odbywa się turniej, który wygrywa niespodziewanie Orlando (Artur Poczesny) - syn oddanego sługi księcia Seniora, który przez Fryderyka został wypędzony. Młodzieniec zakochuje się z wzajemnością w Rozalindzie (Dorota Papis), która jest córką wypędzonego księcia. Nie podoba się ten obrót spraw Fryderykowi, który Rozalindę wypędza. Razem z nią dwór opuszczają wierni jej towarzysze - córka Fryderyka Celia (Beata Niedziela) i błazen Probierczyk (Leszek Żentara). W męskich przebraniach udają się w tułaczkę po Lesie Ardeńskim, gdzie spotykają pasterzy. W tym czasie nieszczęśliwy Orlando wraz ze starym służącym włóczy się po puszczy. Rzecz jasna, natrafia na wędrowców. Nie rozpoznaje w nich dam dworu, które nadal udają mężczyzn i podejmują tym samym subtelną intrygę, by sprawdzić uczucia młodzieńca. Oczywiście ta pełna podchodów komedia zostaje rozbudowana, nie- i szczęśliwie zakochanych par pojawia się więcej, a wszystko kończy się w prawdziwie idyllicznym klimacie ślubów i przyrzeczeń.

Miłosna komedia pomyłek, a przede wszystkim komedia kobiecej intrygi w wersji Papisa okazać się miała swojego rodzaju forum genderowej wypowiedzi o przewartościowaniu ról kobiecych i męskich, opowieścią o dwuznaczności gry płci. Wyraźnie i dość jednoznacznie bazuje reżyser na interpretacjach Jana Kotta, dla którego Rozalinda-Galimedes staje się kimś jawiącym się jako postać androgyniczna. Las Ardeński stać się miał również lasem podświadomości, w którym w berka bawią się postaci ze swoimi marzeniami, obsesjami i wszystkim, co w nich nieuświadomione. O koncepcjach freudowskich i jungowskich przeczytać można w programie spektaklu. Przyjmując za uzasadnione i przekonujące ścieżki interpretacji szekspirowskiej komedii, którymi chciał iść Papis (jak się rzekło, śladem Jana Kotta) - przyglądając się przedstawieniu - wyczytać, a tym bardziej przemierzyć się ich nie da. Widzowi serwuje się za to na scenie mężczyznę w sukience, księdza z odsłoniętymi slipami czy metroseksualnego młodzieńca w obcisłym ubranku.

Nie udało się uratować sytuacji nawet aktorom, którzy robili, co mogli, by spektakl obronić. Udowodnili oni jednak, że Bałtycki Teatr Dramatyczny może pochwalić się profesjonalnym, zgranym zespołem aktorskim: świetna Beata Niedziela (Celia), która do swojej kreacji nie dodała ani jednego zbędnego gestu, zbędnego ruchu, zbędnego spojrzenia, czy Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska (Febe), która poza urzekającą grą udowodniła, że śpiewać potrafi. Stworzyła ona przekomiczny duet wraz z gościnnie występującym na scenie BTD Dominikiem Stroką (który groteskową i kpiącą z konwencji romantycznej miłości konstrukcją postaci pasterza rozbawił część publiczności do łez). Niezaprzeczalnie wszystkim na scenie należą się brawa, z jednym wyjątkiem. Nie potrafiła przekonać jedynie Dorota Papis (Rozalinda), która nie stała się ani uosobieniem buntu, ani przekory, ani przewrotności, choć jednoznacznie tym cechować miała się jej postać.

Wydaje się, że to właśnie za sprawą gry aktorskiej przymknąć można było oko na mało odkrywcze i niefunkcjonalne już chwyty, które absolutnie nie kojarzyły się z podjęciem dyskursu o roli płci. Na myśl przychodzą raczej kiepskie gagi rodem z amatorskiego kabaretu.

Udało się jednak aktorom swoją grą podjąć jeden temat, o którym bohaterowie Szekspira mówią także. Szepcą oni o teatralności świata, w którym żyje człowiek, o teatrze, jaki tworzy w relacjach, o scenie, na którą człowiek wchodzi i z której musi zejść. Ten uroczy dystans, który wprowadzają aktorzy podczas tego spektaklu wobec wykreowanych przez siebie postaci mówi dość głośno o świadomości gry - człowieka, bohatera, aktora. Na scenie i w życiu. W ten sposób kiepski kolaż i nieudana próba gry z konwencjami teatralnymi Papisa okazała się być udanym przemytem refleksji o teatrze życia. Pod warunkiem, że rozczarowany zaserwowanym kiczem widz wykazał się cierpliwością i wytrwał do końca spektaklu - podczas premiery w połowie przedstawienia miejsca balkonowe opustoszały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji