Artykuły

Bliscy Nieznajomi. Streszczenie

II Europejskie Spotkania Teatralne "Bliscy Nieznajomi" podsumowuje Mateusz Tłok z Nowej Siły Krytycznej.

Zanim Anna Dymna odziana w przykuwającą wzrok czerwień, uśmiechała się wspominając czterdziestolecie swej pracy aktorskiej i rozmawiając w klubie festiwalowym o pełnosprawności i profesjonalności niepełnosprawnych i nieprofesjonalnych, zdążyła zobaczyć MultiKultiTango. Do ostatnich chwil trzymano grupę techniczną i tłumacza w napięciu. Wciąż zmieniano scenariusz, kolejność wejść i zejść, nieustannie reorganizowano przestrzeń.

W kolorowych, różnorodnych, strojach, makijażach, aktorzy liczną grupą weszli na scenę i usiedli na podłużnych ławkach perspektywicznie zbiegających się do centrum, w którym stała perkusja. Gitary, skrzypce, altówka, trąbki, saksofon, klawisze to cały asortyment, który towarzyszyć miał wystąpieniom wykonawców. Prezentacja miała formę zbioru piosenek śpiewanych solo lub w grupach, z chórkami, itp. Większość dotyczyła tematyki miłosnej, samotności, oczekiwania, relacji między zakochanymi, lecz finalny song brzmiał: "Pocałuj mnie w dupę!"

MultiKultiTango teatru RambaZamba z Berlina, w reż. Klausa Erfortha to spektakl ewoluujący. Wraz z aktorami zmienia się przedstawienie. Przybiera różne kształty, jego struktura jest ruchoma. Część tekstów piosenek pisana jest przez samych wykonawców, część tworzy się w trakcie trwania. Spektakl, który mieliśmy okazję zobaczyć w Poznaniu, był więc unikatowy. Wielonarodowościowy zespół grał, tańczył i śpiewał przekraczając granice sztuki.

Jak słusznie zauważył Bartłomiej Miernik - polskie uczelnie wyższe nie dają narzędzi do oceny przedstawień zrobionych przez niepełnosprawnych. Niemiecka propozycja festiwalowa nie była ponadto typowym spektaklem. Zbiór piosenek odróżniał od koncertu teatralny charakter kostiumów i masek (Kerstin Janewa) oraz konwencja cyrku i karnawalizacji wydarzenia.

Aktorzy wyglądali fantazyjnie, niby zbiór dziwadeł w perukach, sukniach, jaskrawych makijażach, nawet zbrojach. Jak barwne papugi, egzotyczne osobliwości ze świata queer, obce i ciekawe - nawiązali świetny kontakt z publiką, wciągając ją do zabawy, śpiewu, rytmicznych oklasków do akompaniamentu muzyki.

Szczerość i naturalna radość przebijająca przez warstwy materiałów i kosmetycznych masek zjednały sobie widownię. Groteskowe i odrealnione postaci okazały się mieć te same potrzeby i uczucia, co przeciętni ludzie. Bohater grający szczotką do czyszczenia toalety na gitarze basowej, podłączonej do efektu wzmacniającego i pogłębiającego brzmienie i śpiewający piękną i zabawną historię miłosną, fałszował, wydobywał dźwięki kakofoniczne, jazzujące, kosmiczne. A jednak wynaturzenie to świetnie oddawało i pogłębiało przekaz, wyrażając samotność w połączeniu z frywolną zalotnością. Szczotka ze świata profanum, wznoszona jak znicz olimpijski w górę i uderzająca w struny jest symbolem z pogranicza kampu i kiczu.

Zupełnie inny był "Habitat" w reż. Mariusza Grzegorzyka z Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. To historia domu dla trudnej młodzieży w bogatej dzielnicy. Nastoletnia Raine (Marieta Żukowska) traci matkę (Agnieszka Kowalska) i trafia do "eleganckiego sierocińca" Lewisa Chance (Bronisław Wrocławski). Tam przyjaźni się z Iskrą (Mariusz Ostrowski). Mieszkańcy osiedla za namową i wsparciem prawniczym dążą do przeniesienia domu. Lęk przed "zepsutą młodzieżą" i spadkiem wartości ich nieruchomości pcha ich do wydalenia sąsiadów. Odnajdują "ciemne karty z przeszłości Lewisa", posądzają o zawłaszczanie środków przeznaczonych dla dzieci. Przed rozstaniem się z nowym domem, Iskra i Raine palą go, trafiając potem za kratki.

Elegancka i spokojna dzielnica z tekstu Judith Thomson zdawałaby się odpowiednim środowiskiem dla kształtujących się, młodych osobowości. Jednak umiejscowienie tam sierocińca wprowadza chaos, poczucie zagrożenia. Zamiast asymilacji, mamy separację. Co więcej, zachowanie Iskry - kradzieże i bójki, świadczą o niereformowalności pewnych jednostek niezależnie od otoczenia. Już nabyte skłonności ciężko wykorzenić.

Idealizmu Chance'a nie podzielają mieszkańcy osiedla. Mają rację obawiając się o swoje bezpieczeństwo, o demoralizujący wpływ zepsutej młodzieży na ich własne pociechy, lecz to właśnie ten lęk potęguje jeszcze bardziej różnice i wzajemną niechęć, prowadzącą do wykluczenia. Separacja bogatych od biednych jest wątpliwa etycznie - może prowadzić do nasilania się antagonizmów, ale Thomson demitologizuje amerykański sen o homogenizacji. Pokazuje, że wymieszanie "klas" również powoduje napięcia i nieporozumienia. Lecz najbardziej uderzająca jest niezdolność do konsensu, adaptacji społecznej i zamknięcia na inność. Otwarcie na drugiego człowieka jest możliwe, lecz otwarcie się na całą społeczność spowodowałaby zaburzenie i zburzenie wygodnego i bezpiecznego systemu i habitatu, który jest domem, gwarancją prywatności i bezpieczeństwa.

Jak dowodzi łódzki spektakl - różnice między habitatem, otoczeniem, w którym żyjemy, a habitusem, czyli przyzwyczajeniami, skłonnościami, horyzontem określonych przez osobowość możliwości - są nie do przekroczenia, właśnie przez wzgląd na indywidualne predyspozycje. Z drugiej strony berlińska prezentacja wskazuje na możliwość integracji ponad granicami kultury i pełnosprawności. Czy istnieje możliwość pogodzenia tych dwóch poglądów?

"Chcę należeć do klasy średniej", żali się dresiarz w "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł", a Paweł Demirski wyśmiewa przewidywalność i mierność ludzkich pragnień. "Chcę należeć do klasy średniej, a jestem z Łodzi" - i już wiadomo - Łódź pada ofiarą ciętego, makabrycznego na swój sposób dowcipu "no future". Autor poprzez świetny tekst zbudowany na powiedzonkach, gagach, wulgaryzmach dobiera się do nienawiści, zazdrości, małostkowości, osobliwości Polaka. Dresiarz chce tylko, by jego dziewczyna nie musiała robić wszystkim laski (oprócz niego samego), by rodzice oddali mu kasę z odszkodowania. Panna młoda chce faceta o szerokich horyzontach i "Trzech sióstr" w Warszawie. Pod ostrze komentatorów rzeczywistości wpada każdy. Nawet wielcy artyści rodem z formaliny.

Powielając i potęgując stereotypy, Monika Strzępka mierzy się z wypaczoną polskością, uproszczonymi wyobrażeniami i światopoglądami, wadami i demonami. Osiem ikonicznych postaci w osobach dresiarza/kibica, panny młodej/księżniczki, arcybiskupa/pedofila, Niemca/nacjonalisty, chłopki/dziwki, kobiety/ofiary, chłopca/samobójcy, rusofila/generała wyłania się z ciemności, z plastikowych worków, by bronić się przed publiką, przed wizytą w niebie. Postmodernistyczny, barwny kolaż charakterów ubranych w groteskowe aktorstwo i zderzonych z małostkowością przywar i powagą tematu, daje zaskakujący efekt.

Zmniejszając dystans między widownią a aktorami poprzez umieszczenie krzeseł przy scenie, a zwiększając dystans od tematów pedofilii, holocaustu, prostytuowania się, ksenofobii, stanu wojennego, konsumpcjonizmu, pijaństwa i ulicznej przemocy poprzez konwencje gagu i dowcipu, mamy okazję wejść w spektakl bez pruderii. I tak oto okazuje się, że publiczność świetnie się bawi, reagując śmiechem na opowieści księdza o swojej słabości do dzieci, historie obozowej więźniarki, która stała się dziwką, że dupa wcale tak nie boli, gdy chce się dostać wyższą gażę w teatrze, itp.

Mocno, bez pardonu, z premedytacją wystosowana zostaje w stronę publiczności prowokacja. Jeśli parafrazować Freuda, to właśnie owe niechciane i ukrywane, aczkolwiek ciekawe wyrwy w mentalności i psychice stanowią o osobliwości, kształtują tożsamość. Pozostaje pytanie: czy obśmiewanie tych "brzydkich myśli" jest rozwiązaniem kryzysu? I do jakiego stopnia można w tak upraszczający sposób budować wizerunek Polaka (pomijam już kwestię, czy istnieje coś takiego jak społeczeństwo i jego monolityczny obraz)? Jest on smutny, nie daje alternatyw. Chciałbym się pocieszyć, że to patent na rozliczenie się z przeszłością. Świadczy o tym choćby osadzenie spektaklu w czasie przeszłym, pośmiertnym. Żywe reakcje publiczności pokazują jednak jak bardzo aktualne są te problemy.

Spektakl przypomina dobrze opowiedziany, zły kawał o niewygodnej tematyce. Brudy wyciągane w ten sposób i reakcje na nie świadczą o autoironii i umiejętności zdystansowania się, lecz także o wyparciu i braku czy zniekształceniu pamięci. Terapia przez śmiech, który może być świadectwem specyficznego poczucia humoru, reakcji obronnej czy też potwornej pustki jest też pretekstem do refleksji. Wobec tego spektaklu nie można przejść obojętnie.

Stages on the Sound z Nowego Jorku zaprezentowało spektakl "Crossings". Traktujący o imigrantach w Stanach Zjednoczonych, nadziejach związanych z nowym krajem, obawach, przeszkodach, granicach i różnicach w sposób prosty, zrozumiały, nie zachwycił, choć zainteresował.

Zdesperowane lub przynajmniej zniecierpliwione i zdeterminowane osoby opowiadają historie, które w zestawieniu ukazują, że podróż do raju zależeć może od pieczątki celnika, lub szczęścia w przemycie, w pełnej śmierdzących śmieci ciężarówce. Opowieści przeplatane są z konkursem wiedzy o USA, w którym nagrodą jest zielona karta oraz projekcjami video, które pokazują osoby już żyjące i pracujące w omawianym kraju.

Wieńczący spektakl film jest wypowiedzią jednej z aktorek, która nie mogła przylecieć do Polski w obawie przed tzw. "miśkiem", zakazem powrotu do USA. Uwięziona we własnym, wymarzonym raju. Pomimo ukazania zderzenia wybujałych oczekiwań z trudami życia na miejscu, językiem, niewolniczą często pracą, bohaterowie nie tracą nadziei, optymizmu. Nie następuje demitologizacja. Pełni wiary patrzą w przyszłość.

Zbudowane na imigrantach państwo, które broni swych granic przed napływem imigrantów - to główny zarzut padający pod adresem rządu. Przebijający w prezentacji brak krytycyzmu przełamany zostaje jeszcze w scenach z wyścigu szczurów o kartę. Dzięki show dowiadujemy się, że Polacy to alkoholicy, a Meksykanie sprzątają, są opiekunami dzieci etc. Kraj równych szans nie do końca taki się okazuje - choć kraj ten wciąż jest jak raj. Metafora nieba/raju kilkakrotnie pojawia się w odniesieniu do USA.

Klamrowa konstrukcja splatających się i współbrzmiących pieśni w półmroku stwarza nastrój pojednania i współczucia. Ludzkie losy wybrzmiewające i poruszające stają się muzyką tradycyjną, internacjonalną, mieszającą się, zbliżającą, wzruszającą.

Spektakl swobodnie mógłby stawać w szranki z teatrami szkolnymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji