Artykuły

Marylin Monroe i Piszczyk

Dla większości widzów Gombrowicz grany na III piętrze, czyli na Scenie Nowej (Teatru Nowego), będzie właśnie fraszką - igraszką, literackim bibelotem (i nie ma w tym nic zdrożnego). A jego część I - frywolną i dwuznaczną opowiastką o panience z dobrego domu która zaczyna tracić swą niewinność dążąc me do zwykłego spełnienia z mężczyzną, ale do jakiegoś wielkiego "świństwa", a więc współżycia miłosnego polegającego na lizaniu obrzydliwości i gryzieniu kości. Przy czyni owa kość jawi się widzom po trosze jako "freudowski" symbol. Jesteśmy raczej skłonni dostrzegać w tym wszystkim niesłychanie groteskowo wyolbrzymioną perwersyjność, niźli brak uświadomienia o istocie związków erotycznych, czy - na innym poziomie - zachłanną konsumpcję odpadków różnych wartości, tworzących zwyczajny śmietnik.

Oczywiście krytyk napompowany uczonymi komentarzami będzie usiłował ująć rzecz w wymiarze szerszym. Będzie dowodził, że włóczęga rzucając kamieniem w Alicję "gwałci" ją, że "zgwałcona" chce z kolei "zgwałcić" swego narzeczonego, wytrącić go z "dziewictwa" (w rozumieniu przenośnym), że więc ludzie urzeczywistniają się przez "gwałt", że każdy modeluje i zniekształca drugiego. "Dziewictwo" - w interpretacji napompowanego krytyka - oznaczać będzie nie tylko niewinność, i nieświadomość, ale także społeczny układ zamknięty, "zaszpuntowany", zakłamany, zastygły w formie. Alicja buntując się przeciw swemu podwójnemu "dziewictwu" jawi mu się zapewne jako kontestatorka, która zrywa z dostatnim, hermetycznym światem, zastygłym w tradycyjnych wartościach, normach i regułach, z lubością bratając się z tym, co "niskie", co jest żywiołem, z konkretem, z samą realnością, z nową ideą. Walczy o swą autentyczność, chociaż walka to beznadziejna. W istocie rzeczy bowiem jej zbratanie się - zgoła rytualne - z tym co "niskie" i pospolite to przecież parodia, maska demokratyzmu. Zamiast anachronicznych wartości - ideologia kości. Jedno i drugie śmiechu warte. Tylko czy taka piętrowa interpretacja jest tu w ogóle zasadna?

Kiedy Alicja zniknie za malowanymi kulisami z kością w zębach na murowanym ogrodzeniu siada włóczęga, ten sam, który rzucał w nią kamieniem. Okazuje się być nim Stefan Czarniecki, postać z innego opowiadania Gombrowicza, zdeklasowany ziemianin, który z konieczności zradykalizował swe poglądy. W wielkim monologu poznajemy historię jego życia i jego idee. Dla wielu widzów będzie on jakby prototypem doskonale znanego Piszczyka. Ten sam kompleks odrzucenia, ten sam rodzaj gorliwości z jaką próbuje zdobyć akceptację, przystosować się do "lepszego" otoczenia, zespolić z gromadą. To samo dręczy go pytanie: czemu zawsze mi się nie wiodło? Ta sama (lub podobna) odautorska drwina z narodowej megalomanii i głupoty, z nacjonalizmu, z narodowych snobizmów i bogoojczyźnianej egzaltacji. Ta sama parodia tradycyjnego Polaka. Te same próby zaistnienia w różnych układach: szkoła, miłość, wojsko, ideologia. Pozbawiony złudzeń bohater jawi się jako reformator. "Zdobędę się na własną tajemnicę i narzucę ją waszemu światu" - powiada - bo "czyż dla wszystkich jedno i to samo ma być smaczne i kraśne"? Nie ma więc autentycznych wartości dla wszystkich. Czy wobec tego wszelka reforma świata nie jest kolejnym "upupieniem", przyprawieniem kolejnej "gęby"? Gombrowicz objawia się więc w tym spektaklu z całą swą przekorą, prowokacyjnością, szyderczą ironią, ale przede wszystkim ze swym ambiwalentnym stosunkiem do wszelkich ruchów masowych, ze swym "zakochaniem" w nich, połączonym z nienawiścią.

Rzecz cała rozgrywa się w persyflażowych dekoracjach. Wszystko jest jak żywe: z jednej strony morska toń, z drugiej - krajobraz lesisto-górzysty, a pośrodku zasobny dom z murowanym ogrodzeniem. Dworek wujostwa Hurleckich - symbol "wyższości" i dzieciństwa samego Gombrowicza, Polska od morza do gór, świat cały w jednej pigułce. Przedstawienie - moim zdaniem - nie opowiada się za żadną konkretną interpretacją obu tekstów Gombrowicza, aczkolwiek dosyć wyraziście odwołuje się do reguł teatralnej zabawy, Gombrowicz jawi się jakby pod postacią młodego narratora, jakby aranżera (ładna rólka Marka Sikory), który bierze udział w grze i jednocześnie pozostaje poza nią (zajmuje miejsce wśród widzów), zachowując ironiczny dystans. Wszelako - przyznaję to szczerze - spektakl raczej mnie nie bawił. Może dlatego, że byłem świeżo po lekturze obu opowiadań. Oczywiście został bardzo rzetelnie - pod każdym względem - przygotowany (reżyseria, scenografia, aktorstwo Stanisława Stasiuka jako Czarnieckiego).

Wszelako prawdziwym atutem tego spektaklu (i jednocześnie odkryciem) jest młoda, debiutująca na scenie aktorka Katarzyna Chrzanowska, dla której rola Alicji jest zatem rolą "dziewiczą". Duża niespodzianka teatralna. Sceniczna Alicja jest o wiele bardziej gombrowiczowska niż literacki pierwowzór. Skrzyżowanie "pierwszej naiwnej" (takich dziś na scenach szukać ze świecą) z uosobieniem perwersji. Coś w rodzaju polskiej Marylin Monroe, którą zresztą na scenie młoda aktorka poniekąd przypomina. Warto ją zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji