Artykuły

Jasem Szwejk

"Szwejk" w reż. Petra Nosalka w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Jak wygląda filozofia przebiegłej uległości - czyli o tym, dlaczego jednym na widok Szwejka gęba się śmieje, a innym piana występuje na usta. Tego dowiedzieć się można u lalkarzy, którzy przenieśli kultowego wojaka na scenę

Choć spektakl na podstawie słynnej powieści Jaroslava Haska wyszedł im nieco przydługi, to i tak udał się bardzo. Czy dlatego, że czeskiego Szwejka reżyserował Czech (Petr Nosalek) i ziomka miał za scenografa (Pavel Hubicka)? Czy dlatego, że główną rolę dostał aktor szwejkowski z anturażu i charakteru (świetny Andrzej Beya-Zaborski)? Czy też dlatego, że klimat rubaszno-liryczny, tak charakterystyczny dla książki Haska, tworzy tu zespół białostockich lalkarzy, którzy zbiorowo są taką właśnie - przaśno-liryczną kompanią? Czy wreszcie dlatego, że spektakl ma świetny rytm, piwiarniany klimat i muzykę (Krzysztof Dzierma) wygrywaną na żywo, tak miłą dla ucha, że się przy niej siedziałoby i siedziałoby, kiwało przy kuflu i kiwało? Pewnie wszystko naraz.

Spektakl o Szwejku - historię o pogodzie ducha i stoickim spokoju głównego bohatera niezależnie od okoliczności, o I wojnie światowej, wesołym życiu wojaków, panienkach, piciu piwa i realiach upadającej monarchii austro-węgierskiej - ogląda się dobrze. Nawet jeśli to tylko opowieść o zmierzchu pewnej epoki, a odniesień do współczesności w niej niewiele.

Rzecz zaczyna się i kończy w karczmie, która -jak rzecze wyśpiewywana przez aktorów piosenka (słowa - Marta Guśniowska) - jest całym światem. Trwa więc w najlepsze stukanie się kuflami, lecą żarciki, są obowiązkowo panie lekkich obyczajów, gdzieś w kącie leży pijany pan Havranek. Przychodzi korpulentny jegomość o roześmianej facjacie, uchyla melonika, wygłasza zdanie: Ja sem Szwejk... I wszystko jasne. Karczmarz wita go z radością, bo ze Szwejkiem jest weselej; szpieg siedzący w kącie nadstawia uszy (siły specjalne się uaktywniły, bo właśnie zamordowano księcia Ferdynanda); zaczyna się wymiana zdań na temat różnych -izmów (m.in. kulturowych i narodowościowych, w końcu Austro-Węgry to narodowościowy tygiel); zaraz Szwejk chlapnie na wesoło coś, co służbom się nie spodoba... Trafia na przesłuchanie, swoją pogodną postawą ni to klowna, ni to imbecyla doprowadza wyższych rangą do furii, bo Szwejk w całej swej dobroci gotów jest przyznać się nawet do zamordowania arcyksięcia, jeśli tylko sprawi to przyjemność przesłuchującemu. Dorabia się etykiety notorycznego matoła, ale sam się nią jakoś specjalnie nie przejmuje, wręcz z "urzędowo uznanego zidiocenia" tworzy życiową maksymę i w sumie nie najgorzej na takiej postawie wychodzi (zupełnie niechcący np. zostanie ordynansem pewnego kapelana).

Beya-Zaborski w tytułowej roli odnajduje się znakomicie. Trudno już właściwie ustalić, gdzie kończy się Szwejk, a zaczyna Beya-Zaborski, tak postać Haska zlewa się w jedno z tym białostockim charakterystycznym aktorem. Ale wokół siebie też ma niezłą

Zespół białostockich lalkarzy tworzy przaśno-liryczną kompanię galerię postaci, dopracowanych w każdym szczególe. Jedni mówią miękko, inni szwargocą z niemiecka, jeszcze inni grasejują - wszak czasy Austro-Węgier to konglomerat nacji i kultur. Prawdziwy majstersztyk to kapelan pijak i kobieciarz w wykonaniu Ryszarda Dolińskiego. Już dla samej sceny, w której na kacu (właśnie przepił mobilny ołtarz połowy), miotając się po niebezpiecznie chwiejącej się ambonie wygłasza wściekle kazanie dla wojaków - warto przyjść na spektakl. Spojrzenia zbolałego psa, przeplatane diabolicznymi minami, są znakomite.

Scen wartych uwagi i inscenizacyjnych chwytów jest w spektaklu zresztą dużo więcej. Epizod z lekarzami, którzy badając stan umysłu Szwejka powtarzają jak mantrę "dureń, idiota, normalny". Moment, w którym inny księżulo, kostyczny i zasadniczy (Wiesław Czołpiński), przychodzi nawracać kolegę po fachu - wspomnianego wyżej luzaka, ale koniec końców polegnie z kretesem i odda się alkoholowym przyjemnościom. Czy choćby scena wyjątkowo autotematyczna - gdy radca policyjny (Krzysztof Dzierma), grozi poczciwie, ale i kaznodziejsko palcem Szwejkowi (Zaborski), a ten tłumaczy się, przestępując z nogi na nogę. Gdyby tylko pierwszego przebrać w sutannę, a drugiego w mundur policjanta, scena z "U Pana Boga za piecem" stanie nam przed oczami jak żywa.

Jeszcze słowo o scenografii, którą przygotował Hubicka, od wielu lat, podobnie jak reżyser, współpracujący z BTL-em. Niby to tylko zwyczajna, sympatyczna piwiarnia ze stoliczkami (przy paru z nich usadzona jest też część widzów). Choć to przestrzeń mikra, serwuje wiele niespodzianek. Obrazki na ścianach nie do końca pełnić będą rolę obrazków, znikąd pojawią się lalki-miniaturki bohaterów żywego planu, piwiarnia w jednej chwili zamienić się może w kościół, sunący pociąg albo pole bitwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji