Artykuły

Powrót

Jarzyna wychodzi z impasu - pisze w felietonie specjalnie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

Tydzień temu TVP Kultura przypomniała telewizyjną wersję "Bzika tropikalnego" powstałą we wrześniu 1999. Emisję przedstawienia poprzedził zaś film dokumentalny "Zajarzyć Jarzynę" z 2005 ukazujący tego reżysera w trakcie inscenizowania "Cosi fan tutte" Wolfganga Mozarta w operze poznańskiej, a także prób wznowieniowych w Warszawie spektaklu "2007: Macbeth".

Radykalnie skrócony i przetworzony telewizyjny "Bzik" to właściwie filmowe wariacje oparte na tematach ze spektaklu teatralnego, takich jak konfrontacja Europejczyków z kulturą Dalekiego Wschodu praktykującą trans i zażywanie narkotyków, traktowanie turbokapitalizmu jako ryzykownej gry lub dojrzewanie twórcy. W istocie pozostał tylko - wspaniale zagrany przez Maję Ostaszewską i Cezarego Kosińskiego - wątek związku mężczyzny z silniejszą kobietą, która popycha go do autodestrukcji. Wręcz z trudem przypominałem sobie emocje wywołane przez premierę w Rozmaitościach 18 stycznia 1997. Bynajmniej nie byłem zachwycony, gdy otrzymałem propozycję zrecenzowania debiutanckiego spektaklu nieznanego reżysera ze szkoły krakowskiej. Lecz kierujący działem kulturalnym "Życia" uczeń Leszka Kolankiewicza przekonał mnie, że warto go obejrzeć, bo aktorzy ćwiczyli rytualne tańce z Bali. Jednak już prolog mnie poruszył i oglądałem spektakl do końca niczym zahipnotyzowany. Pamiętam jak po owacji - ze słynnym ekstatycznym tańcem Jarzyny w masce Demona - odbyliśmy w pobliskim pubie naradę z Romanem Pawłowskim i Marylą Zielińską, podczas której daliśmy wyraz swym zachwytom i postanowiliśmy nagłośnić spektakl w dostępnych nam pismach, czyli "Wyborczej", "Życiu" i "Didaskaliach".

Oczywiście nie wszyscy podzielali nasze oceny. Jacek Sieradzki w "Polityce" sugerował nawet, że "euforia krytyczna sięgnęła takiej ekstazy, że zasadne zdało się podejrzenie bzika, niekoniecznie zresztą teatralnego". Wkrótce w redagowanym przez Sieradzkiego "Dialogu" pojawił się tekst nieznanej w kręgu teatrologów Joanny Rutkowskiej "Bzik z metafizyką w nawiasie". Dowodził on, raczej niedorzecznie, że Jarzyna za wszelką cenę starał się "uniknąć metafizyki" i pozbawić postaci "osobowości", a przygotował spektakl może "zabawny", który "ostatecznie znaczy niewiele". Rozważania te dały początek opinii o Jarzynie jako zręcznym prestidigitatorze niezdolnym do intelektualnej analizy czy refleksji, pomimo studiowania teologii i filozofii. Jednak szczytem kampanii mającej zdeprecjonować Jarzynę - a zarazem Krystiana Lupę i Krzysztofa Warlikowskiego - był wydrukowany w lutym 1999 paszkwil Łukasza Drewniaka "Wyreżyseruj się sam - i wygraj". Insynuował on bowiem, że Jarzyna zawdzięcza swoją pozycję nie ocenom środowiska, krytyków czy widzów, lecz wyłącznie zręcznej autopromocji w mediach. A głównym jej dowodem było zdjęcie z "Elle" Jarzyny leżącego w łóżku wraz z Magdaleną Cielecką, które na dodatek okazało się kryptoreklamą pościeli. Naruszało ono przykazanie, że "reżyserowi nie wypada ujawniać intymnych szczegółów ze swego życia". Przypomniała mi się ta teza w trakcie oglądania w "Zajarzyć Jarzynę" sekwencji ukazujących go śpiącego w łóżku, dokonującego toalety w łazience czy strzyżonego przez fryzjera. Nie wiem, czy Drewniak jako redaktor TVP Kultura miał jakikolwiek wpływ na scenariusz, bądź ostateczny kształt filmu, lecz wydaje się on oparty na formule "wyreżyseruj się sam", bo w większym stopniu prezentuje Jarzynę jako celebrytę niż twórcę teatru.

Właśnie w lutym 1999 po zrealizowaniu w Teatrze TV "Historii" Witolda Gombrowicza Jarzyna odkrywał możliwości tkwiące w filmowej narracji i montażu. W "Bziku" starał się oddać obraz rzeczywistości widzianej oczami osoby będącej pod wpływem narkotyków - przede wszystkim Jacka, ale też Sidney'a i Ellinor - jak w "Urodzonych mordercach" Olivera Stone'a i niejako zgodnie z tytułem mojej recenzji "Witkacy na prochach". Chociaż paradoksalnie w wersji telewizyjnej nie było wizyty Jacka w palarni opium i doznawanych tam halucynacji. W rezultacie scenariusz jakby napisany przez Davida Lyncha - z groteskowymi postaciami z "Nowego Wyzwolenia" wpływającymi na zachowania protagonistów "Bzika" - zrealizował Stone lub Quentin Tarantino. Dość, że wprost z ich "Urodzonych morderców" wywodzą się kadry ukazujące postaci na tle nieba dziennego z sunącymi chmurami albo nocnego pełnego gwiazd. Warto pamiętać, iż Jarzyna przymierzał się wtedy do ekranizacji "Pornografii" i pojawiał w towarzystwie Andrzeja Wajdy oraz Lwa Rywina, który miał być producentem filmu. Oglądając obecnie "Bzika" i mając w pamięci stworzoną przez innego reżysera niezbyt przekonywującą adaptację "Pornografii", żałowałem, że Jarzyna jednak zrezygnował z kręcenia owego filmu. Coś natomiast przeniknęło z "Pornografii" do powstałego wówczas "Magnetyzmu serca", bo Radost reżyserujący w scenerii dworku zbliżenia młodych kochanków zyskał pewne rysy Fryderyka.

Dzisiaj już zgodnie przyjmuje się, że "Bzik" zapoczątkował rewolucję w polskim teatrze. Ale moją uwagę teraz przyciągnęły zawarte w nim elementy kontynuacji tradycji zwłaszcza grania Witkacego. Odtwórczyni Tatiany, Maria Maj, była Zofią w "Nadobnisiach i koczkodanach" Lupy w Jeleniej Górze. A widziałem ten spektakl w 1978 we Wrocławiu i dlatego porównywałem "Bzika" do właściwie debiutanckiej inscenizacji Lupy. Scenografka Barbara Hanicka pracowała wcześniej z Jerzym Grzegorzewskim przy dwóch wersjach "Tak zwanej ludzkości w obłędzie" i realizacji "Onych". Grzegorzewski zresztą w 1969 jako pierwszy połączył w Łodzi "Mister Price'a" z "Nowym Wyzwoleniem", a potem przygotował telewizyjną wersję pierwszego dramatu zatytułowaną również "Bzik tropikalny". Nawet inspicjent Adam Marszalik, który pojawiał się jako Hindus w turbanie, występował przed trzydziestu laty w "Kurce Wodnej" Tadeusza Kantora w Cricot 2. Pewnie dlatego bez najmniejszych oporów uległem dziełu Jarzyny łączącemu współczesną stylistykę i tonację z pogłosami modernistycznego estetyzmu w rodzaju arii operowych. (Dla Jarzyny książką inicjacyjną był przecież "Doktor Faustus" Thomasa Manna, tak jak dla Warlikowskiego "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta.)

W opublikowanym rok temu na łamach "Teatru" szkicu "Dyrektora Jarzyny skoki w ciemność" komentując przedłużający się jego impas jako reżysera i rozłam w zespole Rozmaitości wywołany odejściem Warlikowskiego - na przekór opiniom, iż oznaczają one zarówno koniec indywidualnej kariery, jak i degradację sceny - sugerowałem mu powrót do odrzuconego estetyzmu pierwszych przedstawień i rezygnację z radykalnych eksperymentów. Ostatnie trzy premiery przygotowane przez Jarzynę w ciągu zaledwie kilku miesięcy - "Gracz" Siergieja Prokofiewa w Lyonie, "T.E.O.R.E.M.A.T" Piera Pasoliniego w Warszawie i "Między nami dobrze jest" Doroty Masłowskiej w Berlinie - zdają się jakby potwierdzać trafność owej diagnozy. Przy tym w ostatnim spektaklu Jarzyna nareszcie bezpośrednio zmierzył się z polską współczesnością i przeszłością. W każdym razie nie zaskoczyło mnie, że do inscenizacji dramatu Masłowskiej Jarzyna wprowadził dokumentalne zdjęcia burzonej w 1944 Warszawy, którymi dziesięć lat temu zakończył "Historię".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji