Artykuły

Stracone pokolenie

Oglądając znakomite przedstawienie Kazimierza Kutza, pomyślałem sobie, że "Kartoteka" Tadeusza Różewicza niepostrzeżenie stała się tym, czym od dawna jest "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego. To barometr ukazujący nastroje polskiego społeczeństwa. Według Kutza wskazówka tego barometru gwałtownie dziś opada - reżyser nie oszczędza nikogo.

Choć dramat Różewicza pierwszy raz trafił na scenę przed 40 laty, nie stracił nic ze swej aktualności. Rzecz jasna, mniej istotna jest jego formalna strona, która spowodowała, że "Kartotekę" uważano za utwór awangardowy - polską odpowiedź na teatr absurdu Samuela Becketta i Eugene'a Ionesco. Nikogo nie dziwi już otwarta konstrukcja dramatu, gdzie linearną fabułę zastąpił ciąg luźno połączonych epizodów. Łóżko, z którego uczynił Różewicz centrum opisywanego świata, stało się już symbolem. Jan Kott pisał po prapremierze, że mieści się ono gdzieś na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich.

O bohaterze "Kartoteki" wiadomo jedno - urodził się w 1920 r. W momencie prapremiery miał 38 lat. Utwór Różewicza stał się pierwszą w polskim teatrze próbą podsumowania losów pokolenia Kolumbów, walczącego podczas wojny, żyjącego w początkach Polski Ludowej.

Wydrążeni ludzie

Kazimierz Kutz w roli Bohatera obsadził Zbigniewa Zamachowskiego. On też dobiega czterdziestki, ale żyje w zupełnie innych czasach. Wciąż wspomina wojnę, mówiąc o sobie: "ja dawny polski partyzant". Kutz używa "Kartoteki" do zarysowania syntezy losów pokolenia powojennego. Ludzi, którzy żyli w PRL, potem uczestniczyli w rewolucji "Solidarności", a wreszcie w transformacji ustrojowej 1989 r.

I co z tego mają? Nic.

Bohater Zamachowskiego podkreśla, że nic już nie czuje. Najchętniej cały czas by spał, aby tylko zapomnieć. Siada na scenie, beznamiętnym wzrokiem patrzy na publiczność. Kiedyś w coś wierzył, kiedyś o coś walczył. Dziś jest pusty w środku. Nie ma przed sobą żadnych celów. Mógłby popełnić samobójstwo, nawet niezdarnie się do tego zabiera. Po chwili jednak rezygnuje, bowiem i na to brakuje mu siły.

W pierwszej części spektaklu Zamachowski gra Bohatera w sposób znany z innej inscenizacji Kutza - telewizyjnych "Emigrantów" Sławomira Mrożka, gdzie kreował prostaka wadzącego się z inteligentem. Ma chłopski spryt, refleks wystarczający, by schronić się pod łóżkiem przed detonacją na cześć księżnej Monaco.

Jego przekleństwem jest pamięć. Z niej wynika strach przed kolejnymi przybyszami. Są momenty, gdy Zamachowski przypomina bezbronne dziecko. Uciekając przed strasznymi wspomnieniami, po prostu zakrywa się cały kołdrą.

Z czasem bohater zmienia się. Nabiera pewności siebie, bo wie, że nic mu już nie grozi. Pozostanie "dyrektorem operetki" i będzie trwał na swym posłaniu ze świadomością, że nic od niego nie zależy.

Tak ustawiona główna postać każe dostrzec w "Kartotece" narzucającą się z wielką siłą metaforę. To rzecz o straconym pokoleniu. Kazimierz Kutz nikogo nie rozgrzesza. Z pomocą świetnie dysponowanych aktorów Narodowego dobitnie punktuje najmocniejsze kwestie. Jeszcze raz słyszymy więc zdania o tych, którzy najbardziej ochoczo klaskali, a teraz nie mogą pozbyć się moralnego kaca. Znowu dowiadujemy się, że cała walka o godność i wypełnienie czymś życiowej pustki to tylko walenie głową w mur.

Bohatera otaczają śmieszne, czasem żałosne indywidua. Czegoś chcą, o coś proszą, przypominają minione dzieje. Reżyser rysuje ich sylwetki ostrą kreską. Ojciec (Jan Englert) wyrzuca z siebie infantylne polecenia synowi niczym wojskowe komendy. Matka (Teresa Budzisz-Krzyżanowska) pochyla się nad nim z udawaną czułością. Tłusta kobieta (Ewa Ziętek) przychodzi do niego jak po swoje tylko dlatego, że kiedyś ich coś łączyło.

Cienie przeszłości

Inscenizacja Kutza mówi o tym, że wszyscy dźwigamy na sobie ciężar przeszłości i nie ma przed tym ucieczki. W prologu przedstawienia z głośników słychać stary przebój Mieczysława Fogga. "Dostrzegłem pierwszy siwy włos na twojej skroni" - śpiewa, a przez scenę przesuwają się ciemne sylwetki postaci, szczelnym kręgiem otaczając łóżko bohatera. Wchodzimy więc do teatru cieni, gdzie ważną rolę zagrają zjawy przywoływane przez pamięć Bohatera. Potem, gdy wypowiedzą swoje kwestie, bezszelestnie niczym cienie znikają za ciemną tiulową zasłoną. Odchodzą, a my pozostajemy z wrażeniem, że do przedstawienia niepostrzeżenie wkradła się nuta metafizyki, gdyż wszystkie zawirowania historii nie zmienią rytmu ludzkiego życia.

Sukces inscenizacji Kutza polega na umiejętnym połączeniu pozornych sprzeczności. Artysta mówił przed premierą, że "Kartoteka" jest dziś przede wszystkim komedią. Gorzką, ironiczną, ale jednak komedią. I właśnie jako utwór "do śmiechu" stwarza zupełnie nowe możliwości. Reżyser korzysta z nich skwapliwie. Są w przedstawieniu dowcipy słowne i sytuacyjne, są konsekwentnie ośmieszane postaci. Śmiejemy się, bo to silniejsze od nas. Ale ten śmiech podszyty jest rozpaczą, a cała historia nie zmierza do szczęśliwego finału.

Jak bardzo bezkompromisowy jest Kutz, pokazuje scena egzaminu dojrzałości, wywiedziona wprost z dramaturgii Witolda Gombrowicza. Gdy obłudzie staje się zadość, a Nauczyciel (Marek Barbasiewicz) rozpływa się nad "dzisiejszą młodzieżą", Bohater brutalnie wyrzuca go za drzwi. Woli pozostać sam, bo przynajmniej ma świadomość własnej małości.

Nowa Kartoteka

Niektórzy zastanawiali się, jaki sens ma realizowanie przez Kutza "Kartoteki", skoro wcześniej robił inne dramaty Różewicza - "Do piachu" oraz "Kartotekę rozrzuconą", będącą dopełnieniem tej pierwszej, napisaną ponad 30 lat później.

Przedstawieniem w Teatrze Narodowym artysta udowodnił, że miał powód. Niektórzy przestali już wierzyć w siłę scenicznego debiutu autora "Pułapki". Pomylili się. Jak z wielką dramaturgią bywa, czas dopisał "Kartotece" nowe znaczenia. Dał nową drapieżność, usytuował w nowym kontekście. Reżyser pokazał to wszystko i jeszcze więcej.

Po "Kartotece" Swinarskiego, Kieślowskiego i Łomnickiego wydawało się, że utwór jest dla polskiego teatru spalony. Kutz wykorzystał go do podsumowania swego doświadczenia i wieloletnich spotkań z Tadeuszem Różewiczem. Pozostał wierny autorowi i gdy rozległy się popremierowe oklaski, odniosłem wrażenie, że są one w takim samym stopniu dla poety, jak dla pozostałych twórców. Czasami teatr powinien wspierać literaturę, udowadniać, że się nie starzeje. Tak się właśnie stało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji