Artykuły

Emerytka - "Kartoteka"

Niegdyś awangardowa i tak bulwersująca otwartą formą oraz prowokująca artystycznie, że okrzyknięto ją nadwiślańskim odpowiednikiem Ionescowego i Beckettowskiego teatru absurdu - od dawna już nikogo nie bulwersuje. Zasłużywszy sobie na miano klasyki literatury współczesnej, można powiedzieć przeszła na emeryturę.

I oto za sprawą Kazimierza Kutza emerytkę - "Kartotekę"" znowu oglądamy na Scenie Narodowej, co przydaje spektaklowi dodatkowej wymowy.

Wprawdzie 40 lat żywota scenicznego to znowu nie tak wiele dla utworu dramatycznego, ale w przypadku "Kartoteki" upływ czasu ma znaczenie kolosalne, albowiem mimo "awangardowej" formy Rozewia tak silnie osadził utwór w realiach historycznych wojennych i powojennych, że pokolenie Kolumbów uznało go za wypowiedź swojej generacji. Można powiedzieć: dramat pokoleniowy (dosłownie i metaforycznie).

Tak więc sensy znaczeniowe sztuki powinny się zamykać w konkretnym przedziale czasowym. I - generalnie rzecz ujmując - tak się dzieje. Mimo iż reżyser starał się ukazać dramat Różewicza jako pewne uniwersum, polskie uniwersum, które bez względu na czas i miejsce zawsze mówi językiem "tu i teraz", to jednak w spektaklu raz po raz metryka "Kartoteki" daje o sobie znać wraz z nieodłącznym jej całym dobrodziejstwem anachronicznego inwentarza. Aczkolwiek trudno nie zauważyć, iż niektóre treści utworu poddają się uniwersalizacji. Ale tylko niektóre. Ważne jest bowiem, w którym kierunku podąża myśl inscenizacyjna i które piętro wypowiedzi autorskiej reżyser eksponuje na plan pierwszy.

Kazimierz Kutz na tę sztukę o straconym pokoleniu spojrzał z perspektywy pewnego absurdu i tragikomedii. W programie do przedstawienia tak oto wyłożył własną interpretację utworu Różewicza: "Kartoteka nadal daje się przyporządkować dzisiejszej rzeczywistości; jest świeża i znacznie zabawniejsza niż onegdaj. (...) Bo kraj po pamiętnych dewaluacjach - po wojnach, po komunizmie - po stanie wojennym i po Solidarności - z których niewielu wyszło z ocalałą głową. Dlatego po dwóch wojnach i trzech pogrzebach ideologii - co prawdopodobnie jest dawką ponad pojemność człowieka - poczucie absurdu jest u nas bardziej uprawnione niż gdzie indziej. Dlatego przewartościowanie ludzkich zdarzeń i losów w struktury komediowe wydaje się być następstwem oczywistym".

I taki właśnie klimat dominuje w tym przedstawieniu, i w takim też duchu Zbigniew Zamachowski próbuje grać postać bohatera dokonującego rachunku ze swego życia, a właściwie pastiszu rachunku. Zresztą, trudno powiedzieć, ponieważ aktorowi zabrakło konsekwencji i zdecydowania co do kierunku prowadzenia postaci.

W tym przedstawieniu, zrealizowanym od strony artystycznej bez najmniejszego zarzutu, niestety, nie brak pewnych stereotypów myślenia i mocno zdewaluowanych już sensów, znaczeń. Negacja wszelkich wartości przez obśmianie wszystkiego, destrukcja osobowości, wieczne nieudacznictwo i kompletna beznadzieja, jako ogólna wymowa spektaklu - jest dla mnie nie do przyjęcia.

Unoszący zaś przedstawienie doskonały duet aktorski: Teresa Budzisz Krzyżanowska jako Matka i Jan Englert w roli Ojca - domaga się oddzielnego omówienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji