Artykuły

Kurier Warszawski

Przez cały czerwiec rzadko opuszczałem potężną budowlę przy placu Teatralnym, a przeżyłem tyle wspaniałych wrażeń, jakich czasem nie zazna człowiek przez cały sezon we wszystkich warszawskich teatrach. Wystarczyło jedynie zmieniać sale - z Opery Narodowej przebiec do Teatru Narodowego i szybko z powrotem... Zacząłem oglądanie i słuchanie od rzeczy dobrze znanej, a raczej od takiej, o której sądziłem, że znam ją nieźle, bo kiedy poszedłem na "Madame Butterfly" zobaczyłem coś tak zaskakująco innego, coś, co tak odbiegało od wszystkich inscenizacji tej opery, jakie oglądałem przez pół wieku, od Warszawy poprzez Rzym i Berlin, aż po Nowy Jork, jak nie przymierzając przysłowiowy jeleń na rykowisku odbiega od Salvadora Dali.

Mariusz Treliński, reżyser głównie filmowy i telewizyjny o bardzo niewielkim jeszcze doświadczeniu w pracy nad operą, nadal dziełu Pucciniego nowy kształt, nowy wymiar; odrzucił tradycyjne, kiczowate symbole naszych wyobrażeń o Japonii - te papierowe domki, krzaki kwitnącej wiśni i krępujące ruchy kimona, odrzucił ckliwe, sentymentalne gierki, dowiódł, że "Butterfly" nie musi być szmirowatym melodramatem ozdobionym cudowną muzyką, że może stać się prawdziwie dramatyczną historią kobiety, która - jak powiedział w jednym z wywiadów - "kochała za bardzo", która "w mężczyźnie zobaczyła kogoś na kształt Boga. Dla niego rzuciła dawną wiarę, rodzinę, dom, oddała mu dziecko i siebie...". Swój spektakl Treliński inscenizacyjnie wyprowadził ze współczesnej sztuki japońskiej, odczytał też na nowo libretto i partyturę, i udowodnił, że nadając dawnemu utworowi nowoczesną formę, można zachować wszelkie jego wartości, wzbogacić je, przybliżyć percepcji dzisiejszego widza, nie fałszując jednocześnie intencji twórców i nie eksponując za wszelką cenę siebie, co cechuje większość naszych pseudowawagardzistów. Spektakl Trelińskiego jest wzorcowym przykładem nowego spojrzenia na klasykę gatunku, a jego wielki sukces mocno wspiera znakomita scenografia Borisa Kudlicki i reżyseria świateł Stanisława Zięby; plastyczne piękno niektórych scen dosłownie zapiera dech: choćby przybycie Butterfly i jej orszaku na statkach dobijających do przystani w intensywnej czerwieni zachodzącego słońca, choćby potężna sylweta okrętu Pinkertona powoli zakrywająca błękitny horyzont, skontrastowana z maleńką łódką rybacką, zresztą - świetnych pomysłów scenograficzno-kolorystycznych jest mnóstwo, a wszystkie niezwykle przemyślane, logiczne. Wierzcie mi Państwo, to najpiękniejszy wizualnie spektakl, jaki widziałem w Warszawie od lat!

Podobnie jak od lat nie oglądaliśmy - i nie słuchaliśmy! - tak wspaniałej kreacji operowej, jaką stworzyła w partii tytułowej Izabela Kłosińska. Wielokrotnie pisałem o niej w Kurierze w superlatywach, ale Cio-Cio-San, to ukoronowanie jej dotychczasowych osiągnięć. Zarówno głosowo, jak i aktorsko perfekcyjnie radzi sobie z tą jedną z najtrudniejszych partii w literaturze operowej, oscylującej między scenami cudownie lirycznymi a scenami o ogromnym napięciu dramatycznym, partii wyczerpującej nawet ze względów czysto fizycznych (przez cały II akt Butterfly w ogóle nie schodzi ze sceny)... w cieniu Kłosińskiej pozostaje reszta obsady, jedynie Katarzyna Suska jako Suzuki okazuje się godną jej partnerką; ich wspólne sceny należą do najlepszych, doskonale też brzmi orkiestra przygotowana i prowadzona przez dobrego meksykańskiego dyrygenta Enrique'a Diemecke. W sumie, wielki spektakl w Teatrze Wielkim; gdy jesienią powróci na afisz, radzę go nie przegapić!

Nie przegapcie też "Kartoteki" Tadeusza Różewicza wystawionej w tym samym gmachu, w Teatrze Narodowym. Tutaj również do dzieła zabrał się reżyser przede wszystkim filmowy, może to zatem niezły pomysł, aby filmowcom powierzać nasze sceny? "Kartoteka" miała swoją premierę przed czterdziestu laty, kiedy nareszcie można już było pokusić się o próbę nieco bardziej wnikliwego spojrzenia na pokolenie, którego młodość przypadła na czas wojny, i które po walce o wolność, przeżywało rozgoryczenie, rozczarowanie tym, co wywalczyło. Można też już było nadać sztuce bardziej nowoczesną formę, nie spętaną dyrektywami realizmu socjalistycznego. Przyjęto wtedy "kartotekę" entuzjastycznie, miała sporo znakomitych wykonań, reżyserowali ją najlepsi i grywali w niej najlepsi, czy jednak teraz - po latach - nadal można odnaleźć w niej ważne dla nas treści?

Kazimierz Kutz doszedł do wniosku, że tak. Że i dzisiejsze pokolenie trzydziesto-, czterdziestolatków może czuć się sfrustrowane, puste, jeśli oczywiście jest tak bezwolne, tak sflaczałe jak Bohater z "Kartoteki". Bo dzisiaj wiemy już, że mogliby żyć inaczej, że często po prostu sami są winni swoim frustracjom i swemu zagubieniu, dlatego dziś "Kartoteka" nieco mniej nas przejmuje, a nieco bardziej bawi - chwilami jest nieodparcie śmieszna, tak jak śmieszny bywa w swych relacjach jak Bohater, znakomicie przez Kutza obsadzony: Zbigniew Zamachowski.

To rewelacyjna, świetnie zagrana rola! Mówi się zresztą często, że "Kartoteka" to sztuka dla jednego aktora, że pozostali stanowią tylko tło. I tak bywa, na ogół przecież te drobne rólki, epizody właściwie, obsadzane są z konieczności przez słabszych członków zespołu, bo ileż gwiazd mają u siebie zwykłe teatry? W Narodowym inaczej: tutaj są niemal same gwiazdy, toteż każdy epizod tej "Kartoteki" jest prawdziwą perełką aktorską, wydobywa i punktuje wszystkie niuanse świetnego tekstu. Teresa Budzisz-Krzyżanowska i Jan Englert, Wojciech Malajkat i Michał Pawlicki, Ewa Konstancja Bułhak i Ewa Ziętek, Beata Ścibakówna i Emilian Kamiński, Jerzy Łapiński i Artur Żmijewski... cóż to za przyjemność patrzeć na tak znakomity zestaw! Do tego świetna scenografia Jerzego Kaliny i prawdziwie filmowe tempo i filmowa płynność, z jaką zmontował przedstawienie Kazimierz Kutz; to drugi trwały sukces przy placu Teatralnym!

Piszę "trwały" sukces, ponieważ były w gmachu także dwa znaczące wydarzenia jednorazowe, których już obejrzeć jesienią nie będzie można, lecz które odnotować na pewno wypada. Jedno z nich to wizyta Sankt-Petersburskiego Baletu prowadzonego przez sławnego rosyjskiego choreografa Borisa Ejfmana. nie pierwsza, Ejfman ze swym teatrem tańca przyjeżdża do Warszawy niemal rokrocznie, tym razem jednak po raz pierwszy dał w Warszawie światową prapremierę swego nowego baletu: "Rosyjskiego Hamleta". Tytułowy bohater to syn Katarzyny Wielkiej, późniejszy car Paweł I; Ejfman odnalazł w jego dziejach sporo powiązań z Hamletem Szekspira: także jego ojciec, Piotr III, został skrytobójczo zamordowany przez spiskowców, którym patronowała jego matka, także ona swoim faworytem uczyniła organizatora spisku, Grigorija Orłowa, także Pawła łączyły z jego matką niezwykłe więzy - nienawidził jej, a jednocześnie ulegał we wszystkim, nie mogąc oprzeć się jej silnej osobowości...

Historię Pawia opowiedział Ejfman w sposób fascynujący; przy stosunkowo niewielkim zespole i prostej scenografii narzucił naszej wyobraźni wizję wspaniałych pałacowych wnętrz i tłumu tańczących. Choć pozostaje niewątpliwie pod wpływem Bejarta, Kiliana czy innych sławnych współczesnych choreografów Zachodu, to jednak jego układy pełne są oryginalnych, własnych, imponujących rozwiązań. A realizują te pomysły rewelacyjni, niezwykle sprawni młodzi tancerze. Jelena Kuzmina (Caryca), Igor Markow (Paweł) czy Albert Galiczanin (Orłow) to już prawdziwie wielka klasa!

Nasyciwszy oczy tańcem, a uszy dobrą muzyką (tańczono do fragmentów symfonii Beethovena i Mahlera), pobiegłem znów do sąsiednich drzwi, czyli do Teatru Narodowego, na przygotowany przez przyjaciół Adama Hanuszkiewicza (głównie przez Małgorzatę Bocheńską z tajemniczego Salonu 101), jubileuszowy wieczór z okazji 75-lecia urodzin pana Adama. Artyści Teatru Nowego, Narodowego i Buffo zebrali się (pod reżyserską opieką Mariusza Orskiego) na wspólną, pełną wdzięku i spontaniczności zabawę zatytułowaną "Psy, hondy i drabiny", zabawę, do której dołączył także sam Jubilat, występując w ostatniej jak dotychczas swojej roli: we fragmencie "Tańca śmierci" Strindberga. Z tym, że rolę jego żony w tej sztuce rozbito tutaj na trzy aktorki; aluzja niezbyt cienka, lecz bardzo pomysłowa i dowcipnie zrealizowana. A potem nastąpiły piosenki i monologi, parodie i wspomnienia, jeździły po scenie słynne hondy, kręcił się pies, były drabiny przypominające jego "Kordiana", no i przede wszystkim był fotel-tron, a na nim Jubilat, otoczony narastającym w miarę upływu przedstawienia wianuszkiem pięknych jego aktorek.

Występowały: Anna Chodakowska, Bożena Dykiel, Daria Trafankowska, Katarzyna Groniec, Ewa Konstancja Bułhak, Edyta Jungowska i jeszcze parę mniej znanych mi pań, a także Jerzy Karaszkiewicz, Janusz Józefowicz, Marek Perepeczko, Wiktor Zborowski, trzech Machaliców (z taśmy) i jeszcze paru mniej znanych mi panów. Emilian Kamiński znakomicie parodiował Jubilata i zebrał - także od niego - ogromne brawa, Krzysztof Kolberger wręczał kwiaty i czytał Ust od ministra kultury, na telebimie oglądaliśmy fragmenty dawnych przedstawień telewizyjnych (i nie tylko) pana Adama, Andrzej Żylis brawurowo grał "Happy Birthday To You" w stylu Beethovena, Griega, Mozarta i Chopina, było oczywiście sto lat, no a potem szampan i gigantyczny tort urodzinowy. Panowała atmosfera szczerej, niewymuszonej zabawy przepojonej wielką sympatią i podziwem dla Bohatera Wieczoru.

Bardzo pomysłowy program, wydany w formie luksusowej talii kart do gry z podobiznami pana Adama i osób mu bliskich, zawierał również szereg wypowiedzi Jubilata (jego poglądy na sztukę i zwierzenia bardzo osobiste), a także wiele wypowiedzi o Jubilacie. Począwszy od tych raczej powściągliwych, typu "Wymóżdżacz teatru polskiego" (A. Koniecpolski), "Niszczyciel kultury polskiej" (K. Dejmek) czy "Myślenie licealisty" (M. Fik), po bardziej pozytywne, jak np. "Jedyny wolny człowiek w tym kraju" (A Sandauer), "Od czasu Bogusławskiego jesteś pierwszym, któremu udało się zrealizować teatr narodowy" (J. Iwaszkiewicz), "Pana przedstawienia budowane są jak symfonie" (W. Lutosławski), "Na miejscu każdego reżysera Wesela, po Twojej realizacji w Teatrze Powszechnym, popełniłbym samobójstwo, odtąd tego się nie da inaczej realizować".

(J. Kott)

Trzymam z tymi, którzy chwalą, bo to znaczy, że rozumieją! Czcigodny Jubilacie - gratulacje i życzenia dalszych, równie wspaniałych osiągnięć!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji