Artykuły

Granie w komedii to orka

- Nie narzekam na zaszufladkowanie. To jedno z zadań aktorskich, które z przyjemnością wykonuję. Fajnie jest przygotować sztukę w dwa miesiące, a następnie grać ją przez 10 lat - mówi JACEK ŁUCZAK grający główną rolę w "Szalonych nożyczkach" w Teatrze Powszechnym w Łodzi.

Krzysztof Kowalewicz: Jak było dzisiaj? Publiczność uznała, że to Pan dokonał morderstwa?

Jacek Łuczak: Nie. Ludzie rzadko na mnie wskazują. Przez te 10 lat uzbierałoby się tego zaledwie kilkanaście razy. Zdecydowanie koledzy mają w zakończeniu sztuki więcej pracy. Przeważnie widzowie wskazują na fryzjerkę. Nie lubię, jak mnie wybierają. Moim zdaniem postać, którą kreuję, nie dokonała tego morderstwa. Kiedy na mnie wskazują, robi mi się przykro, że tak źle mnie oceniają.

Po tylu latach grania tego spektaklu nie czas poprosić o zastępstwo w roli Tonia?

- Na razie mi się nie znudziło. Oczywiście, że gramy tego dużo, ale mamy też czas na inne sztuki. Od ostatnich spektakli minęło półtora miesiąca. Nie narzekam na zaszufladkowanie. To jedno z zadań aktorskich, które z przyjemnością wykonuję. Fajnie jest przygotować sztukę w dwa miesiące, a następnie grać ją przez 10 lat. Gorzej, kiedy po próbach udaje się zagrać spektakl zaledwie kilka razy, bo nie ma wzięcia u publiczności.

Często chodzi Pan do salonu fryzjerskiego?

- Nie. Za to właściciele salonów często przychodzą do nas. Nawet słyszałem, że jeden przyjął nazwę "Szalone nożyczki". Spotykamy się z wielką sympatią ze strony widzów. Popularność jest wpisana w aktorstwo, ale bardzo rzadko osiąga się ją, grając niemal wyłącznie w teatrze.

Aktorzy zaskakują widzów, ale i ze strony publiczności z pewnością zdarzały się rozmaite nieprzewidziane reakcje...

- Było tego trochę, ale wbrew pozorom wcale nie tak wiele. Z tych najbardziej spektakularnych zdarzeń pamiętam nastolatkę, którą kompletnie wyprowadziliśmy z równowagi. Ludzie przychodzą na spektakl po kilka razy i czekają np., kiedy okaże się, że fryzjer jest mordercą. Ta wzburzona nastolatka znów wydała na bilet i znów nie trafiła na oczekiwane zakończenie. Dlatego kiedy pytamy publiczność o mordercę, zaczęła krzyczeć: "Głosujcie na fryzjera geja! To on jest mordercą!". No i jeszcze jedno totalne zaskoczenie. Mężczyzna oświadczył się narzeczonej podczas spektaklu. Wyjął pierścionek z kieszeni marynarki i powiedział: "Marzeno wyjdziesz za mnie". Oświadczyny zostały przyjęte.

No, ale zdarzyło się też, że podczas wyjazdowego spektaklu publika zamarła.

- Tylko raz. Graliśmy w Rzeszowie na festiwalu komedii. Nie wiedzieć czemu widzowie, wtedy kiedy właśnie powinni zabrać głos, milczeli. Trwało to ze trzy minuty. Jak na czas spektaklu, to bardzo długo. Od premiery braliśmy taką ewentualność pod uwagę i wiedzieliśmy, że nie możemy się poddać. Ten spektakl polega na udziale publiczności. Jeśli się nie zaangażują, to przedstawienia nie ma. Ten przypadek miał miejsce kilka lat temu. Może byli zaskoczeni konwencją. Później już nie mieliśmy tego problemu. Przez te 10 lat wiele się zmieniło. Ludzie stali się odważniejsi. Dzisiaj chętniej demonstrują swoje myśli, strój, sposób bycia. To dobrze, dla nas i w ogóle.

Trzeba uważać, żeby przedstawienie nie stało się przesadnym kabaretem.

- Istnieje cienka granica pomiędzy śmieszeniem a ośmieszaniem. Z wiekiem umie się to rozróżnić. Mam nadzieję. Wraz z doświadczeniem przychodzi panowanie nad aktorską próżnością. Nie można przesadzać, domagać się jeszcze głośniejszych śmiechów czy braw publiczności, bo takie podsycanie emocji widza na siłę bywa zgubne.

Czy lekką sztukę gra się łatwo?

- Skąd! Granie w komedii to orka. Zauważam, że robię się coraz bardziej mrukowaty. Jedyne przebłyski humoru mam na scenie. Dlatego, że muszę, bo taka jest moja postać. Gdyby nie to Tak naprawdę wcale nie jest mi do śmiechu. Różne są sytuacje w życiu i pracy. Nie uchodzę w towarzystwie za dyżurnego żartownisia. Jestem śmieszny, bo takie jest zadanie aktorskie, a nie dlatego, że prywatnie lubię się wygłupiać. Rola Tonia jest terapeutyczna dla mnie i publiczności. Śmiech pobudza, odmładza. Nawet ostatnio czytałem o klinice leczenia śmiechem.

Czas spędzić tam urlop?

- Nie, aż takiej depresji nie mam (śmiech).

W spektaklu przywołujecie Państwo znane osoby z życia publicznego.

- Pożywką dla spektaklu są wydarzenia z życia codziennego dotyczące naszego miasta czy nawet kraju - sztuka musi się dziać tu i teraz. Ale nikogo nie napiętnowaliśmy ponad miarę, a jeśli nawet - to widocznie się należało. Nie wieszamy przesadnie psów. Wszystko jest traktowane z przymrużeniem oka. Choć często ofiarą żartów padają również widzowie. Mam wrażenie, że nigdy nie zabraknie nam osób idealnie pasujących do tematu naszej sztuki.

Jesteście bezkarni. Procesów nie było?

- Nie. Ale może jakiś maleńki skandal by się przydał, żeby pobić rekord w Bostonie. Tam grają "Nożyczki" 25 lat bez przerwy. To skandal!

***

Jacek Łuczak jest absolwentem Wydziału Aktorskiego łódzkiej szkoły filmowej (1983 rok). Przez dwa sezony był związany z Teatrem Polskim w Bydgoszczy. Od 1984 roku jest aktorem Powszechnego. Ostatnimi laty obsadzany jest przede wszystkim w rolach typowo komediowych: jako Antoni Wzięty w "Szalonych nożyczkach" Paula Portnera, Papkin w "Zemście" Fredry czy Jack w "Pół żartem, pół sercem" Kena Ludwiga. Można go oglądać również w "Next-ex" Juliusza Machulskiego i "Testosteronie" Andrzeja Saramonowicza

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji