Artykuły

Teatr farsawski

Niepotrzebne są analizy OBOP-u. Prawdę widać jak na dłoni. Teatry, jeden po drugim, sięgają do tzw. lżejszego repertuaru, głównie z importu, by poratować stan kasy i widowni. Niektórym się to udaje. Dowodem powodzenie kilku rozrywkowych przedstawień na stołecznych scenach. Jaki jednak jest styl i poziom tej rozrywki?

(...)

"MAYDAY"

w Teatrze Kwadrat cieszy się wielkim powodzeniem od dnia premiery. Tłoczno na sali, publiczność stoi pod ścianami, siedzi wprost na podłodze. I ma rację, warto, bo jest to przebój. Farsa Raya Conneya została napisana znakomicie i według klasycznych reguł gatunku. Wszystko w niej kręci się wokół drzwi, telefonu i kanapy. John Smith, londyński taksówkarz, ma dwie żony i dwa mieszkania, które odwiedza na przemian. Wypadek burzy ten ustalony rytm, rusza lawina komplikacji, których nic nie powstrzyma aż do finałowego "qui pro quo", już absurdalnie komicznego. Cała zabawa polega na tym, że publiczność równocześnie ogląda oba miejsca akcji. Chwyt, znany choćby z "Jak się kochają" Ayckbourne'a, raz jeszcze okazuje się niezawodny. Największą zaletą tego przedstawienia jest szalone tempo i rytm. Maszynka farsowej galopady toczy się żelazną logiką i konsekwencją, każda kwestia i każde wejście są zaplanowane co do sekund. I jest to bez wątpienia zwycięstwo reżysera. Przymykam oko na to, że aktorzy chwilami szarżują. Jednak nie wszyscy zdają się rozumieć, że "farsa to prawdziwi ludzie w nieprawdziwych sytuacjach" (cytuję program). Braknie im aktorskiej inwencji. Wojciech Pokora jako bigamista jest przywiązany zanadto do rozwiązań, które wielokrotnie sprawdził w swoich rolach. Piotr Michalski grając Bobby'ego, homoseksualistę, wybrał banał - zniewieściały głos i omdlałą dłoń. Z obowiązku recenzenckiego odnotowuję, że wzbudza salwy śmiechu na widowni, podobnie jak słowo "pedał". Z obu inspektorów, którzy tropią Smitha, ciekawszy jest Jerzy Turek, bawi w ambitnym stylu, po majstersku dozuje efekt, jakby ścichapęk. Panie z kolei, obie atrakcyjne blondynki, z woli autora nie mają wielkiego pola do popisu. Dziwią się albo denerwują. Lepiej to robi, z większym wdziękiem, Ewa Borowik (Mary). Marzena Manteska (Barbara) uwodzi męża bez temperamentu, także komicznego. A to już grzech, nie tylko w farsie.

Pewnie wybrzydzam, "Mayday" i tak jest ozdobą repertuaru rozrywkowego w teatrach warszawskich. Ale musi ustąpić przed "Czego nie widać" Fryne'a w Teatrze Współczesnym. Ba, to już jest farsa, by tak rzec, wyższego rzędu, autotematyczna. Wybierając ją firma przy Mokotowskiej mimowolnie potwierdziła słowa wymagającego krytyka: "Tak już bowiem niewygodnie urządzony jest ten świat, że ludzie - i instytucje - postawieni wysoko muszą dbać w każdym sezonie o poziom swoich dowcipów". Niech to będzie puentą niniejszego przeglądu. Nie zawsze przecież to, co sprawdziło się po obu stronach Atlantyku, ma rację bytu nad Wisłą.

Teatr Kwadrat w Warszawie: MAYDAY Raya Conneya. Przekład: Elżbieta Woźniak. Reżyseria: Marcin Sławiński, scenografia: Józef Napiórkowski. Premiera 16 II 1992.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji