Artykuły

W skorupie naszych zachowań

Sztuczny, zdeformowany świat, który oglądamy na scenie, staje się nad wyraz bliski i prawdziwy - o "Życiu i śmierci w skorupie" w reż. Anny Ivanovej-Brashinskiej pisze Tobiasz Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.

Przedstawienie dyplomowe studentów czwartego roku Wydziału Lalkarskiego wrocławskiego PWST ma wyraźnie międzynarodowy charakter. "Life and death in the nut shell", bo tak ten projekt zatytułowano, wyreżyserowała Rosjanka Anna Ivanova-Brashinskaya, dziekan Wydziału Lalkarskiego Akademii Sztuki w Turku. Przy pracy nad lalkami i adaptowaniem przestrzeni brali udział również studenci tejże szkoły.

Aktorzy/animatorzy (Patrycja Czyszpak, Katarzyna Galus, Beata Lech, Małgorzata Łakomska, Mateusz Kaliński i Rafał Ksiądzyna) stworzyli afabularny spektakl, w którym nie kreuje się żadnych postaci. "Życie i śmierć w skorupie" to cykl kilkunastu obrazów, które są niezależnymi wobec siebie etiudami, powstałymi z improwizacji studentów we wczesnej fazie prób. To usiłowanie pokazania pewnych postaw i zachowań, które towarzyszą człowiekowi od poczęcia po śmierć.

Jeśli szukać tu spójności, to głównie na poziomie interpretacyjnym. W centrum zainteresowania znajdzie się człowiek. Ale nie jeden konkretny, ale człowiek jako pojęcie abstrakcyjne. Twórcy umiejętnie zacierają granicę między ludzkim ciałem, teatralną lalką, a zwykłym scenicznym rekwizytem, budując obraz człowieka naszej rzeczywistości - psychicznie rozczłonkowanego, kalekiego, niewiedzącego, jakie jest jego miejsce w świecie. W niektórych scenach manekiny udają ludzi, ludzie zaś stają się przedmiotami, które ożywają lub nie. Sytuacja odhumanizowania sprawia, że możemy na to wszystko popatrzeć z dystansem - przyjrzeć się z boku naszej sztuczności. W jednym z epizodów aktorka okazuje czułość lalce, która składa się jedynie z górnej części - głowy i korpusu. Kobieta głaszcze ją, przytula, zaczyna tańczyć, jednak głowa manekina jest odwrócona na bok. Ten człowieczy przedmiot okazuje obojętność. Bardzo trafnie wyrażono w ten sposób, jak się dla siebie zamykamy, jak odwracamy się od drugiego człowieka, uciekamy od wyrażania własnych emocji. Ukrywamy się za maską, chowamy się w skorupie własnych przyzwyczajeń. Prowadzimy bezrefleksyjne, jałowe życie.

W innym z obrazów na środku sceny stoi stół-ołtarz, na którym odbywa się alchemiczny eksperyment. Efektem ubocznym, dziełem przypadku, są narodziny dziecka. Animatorzy z miednicy z wodą wyciągają lalkę-zabawkę. Bardzo podkreśla to charakter naszego życia, jego ulotność, nietrwałość, brak znaczenia. W innej scenie aktorzy ustawiają się obok siebie, wykonują w wyćwiczonym układzie ruchy rękami, co chwilę dotykając poszczególnych części swojego ciała. Wykrzykują razem "moje włosy, moja twarz, moje oczy". Z jednej strony jest to krzyk "ja - to ja jestem tu istotny", z drugiej - pojedyncze części ciała stają się przedmiotem, lalką.

Same lalki również są rozczłonkowane na konkretne elementy. Czasem te niedopasowane części funkcjonują zupełnie osobno, czasem każda animowana przez inną osobę, tworzy całość - człowieka. Jednak brakuje między nimi połączeń, to stworzone ciało jest niespójne. Sprawia wrażenie, jakby za chwilę miało się rozsypać na kawałki i rzeczywiście tak się dzieje. Im bliżej tematyka przedstawienia zbliża się do śmierci, tym częstsze są takie zabiegi.

W ostatniej scenie, scenie śmierci, wszystkie lalki wieszane są na sznurze, tak jak wiesza się pranie. Sznur powoli się przesuwa, ludzie znów stają się przedmiotami i odchodzą poza pole widzenia. To szczątki czegoś, co kiedyś było całością, postacie niepogodzone z losem, życiowo niespełnione. Mechaniczna, bezduszna śmierć przy dźwiękach melancholijnej muzyki. Sztuczny, zdeformowany świat, który oglądamy na scenie, w tej chwili staje się dla nas nad wyraz bliski i prawdziwy.

"Życie i śmierć w skorupie" to bardzo wizualne, plastyczne przedstawienie. Ten aspekt reżyserka wyraźnie podkreśliła. Tu nie opowiada się historii, teatr jest wszak sztuką widowiskową. Tylko od widza też zależy, jak połączy oglądane obrazy, jak skojarzy znaki i metafory, których mamy tu dość wiele. Dużo tu miejsca na różne interpretacje. Słowo w tym spektaklu pojawia się dość późno, mniej więcej w połowie przedstawienia i rzadko funkcjonuje jako nośnik znaczenia, o wiele częściej pozostaje tylko w warstwie dźwiękowej. Dźwięk (nie tylko ten stwarzany werbalnie) jest zresztą sztucznie intensyfikowany, rozchodzi się echem w przestrzeni i ginie w ciemności, gdyż to, co słyszymy, mocno dopasowane zostało do gry światłem. Natężenie oświetlenia bez wątpienia odpowiada natężeniu dźwięku.

Spektakl studentów wrocławskiej PWST to interesujące przedsięwzięcie. W ambitny sposób pokazano tu, jak w teatrze i to nie tylko lalkowym, mogą funkcjonować relacje między poszczególnymi elementami. Jak może zmieniać się rola przestrzeni, dźwięku, materii plastycznej i gry aktorskiej. Reżyserka akcentuje mocno ten poziom, spektakl z pewnością ma charakter autoteliczny. Sprawia to, że widz przyzwyczajony w teatrze do zadawania sobie pytania "co będzie dalej?", tym razem zapyta siebie "w jaki sposób?"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji