Artykuły

Czereśnie w białym winie

Jak przyjemnie było powitać na scenie Ogniska po długich miesiącach nieobecności Krystynę Dygatównę. Wystąpiła ona właśnie w nowej komedii muzycznej Agnieszki Osieckiej "Apetyt na czereśnie". Cóż to za utalentowana aktorka! Na wielką miarę! Dlaczego się tak rzadko ukazuje na scenie? Dotąd pamiętam jej kreację Blanche w "Tramwaju zwanym pożądanie". Widziałem w tej roli dwukrotnie Vivian Leigh. Czytałem też niedawno biografię Vivian Leigh i wzruszyłem się jej niezbyt szczęśliwym i w gruncie rzeczy smutnym życiem. Ale w teatrze nigdy mnie wzruszyć - i wielu innych - nie mogła. Krystyna Dygatówna biła ją w roli Blanche o całe niebo.

W wystawionej obecnie w Ognisku komedii gra, nie jedną a kilkanaście różnorodnych ról kobiecych. Jest na przemian kokietką, histeryczką, podlotkiem, purytanką, to znów żoną wierną i niewierną, chętną do zdrady. Rzecz ma się w tym, że sztuka dzieje się w pustawym pociągu, jadącym z Warszawy na prowincję przez jesienną Polskę. W przedziale rozmawia z sobą dwoje ludzi. Zaczynają się zwierzać ze swoich przeżyć, nieuadanych małżeństw, rozwodów i rozczarowań. Jednocześnie odgrywają na scenie (każde z nich poprzez własne wspomnienia) różne kłopoty i przygody miłosne, które przeżywali. Rzeczywistość i wspomnienia splatają się tutaj z fantazja. A z każdym przypływem fantazji, autorka wplata do sztuki proste, nieraz czarujące piosenki, ze śliczną muzyką. Dygatównie doskonale sekundował Witold Schejbal, też reprezentujący różne typy męskie, zawsze lepszy w inkarnacjach eleganckiego, cywilizowanego i światowego pana. Widać ze sztuki, że ten szykowny typ mężczyzny jest typem, za którym podświadomie musi tęsknić Agnieszka Osiecka.

Wszystko to dzieje się w pociągu - na tle białej ściany, gdzie rzucane są kolorowe ruchome obrazy: a więc krajobrazy widziane z pędzącego pociągu, albo jakieś zarysy ogrodów, albo liście jesienne i czerwone czereśnie. Był to nowoczesny pomysł i trzeba powinszować tej scenografii Smosarskiemu. Feliks Stawiński też okazał się mistrzem świateł, cieni i blasków, które w tej nastrojowej i z lekka przetykanej dowcipem sztuce mają ważkie znaczenie.

Dyrektor Kielanowski wyreżyserował sztukę wręcz rewelacyjnie. Niczym magik, kazał w niej odgrywać, rolę różnym przedmiotom. I oto szaliki, parasole, płaszcze od deszczu, chustki, krzesła, i stoły zaczęły się przeobrażać w kapelusze trubadurów, w płaszcze toreadorów, w gitary, samochody i wreszcie w pęki fantazyjnych symbolicznych czereśni.

Autorka tej delikatnej, jak srebrna pajęczyna na mazowieckich polach, fantazji jest w Polsce niezmiernie popularna. Jej teksty - wiersze i piosenki, graniczące nieraz z autentyczną poezją - są stale wykonywane w radio, w telewizji i drukowane w różnych pismach. W tej sztuce zwracają uwagę specjalnie dwie piękne piosenki (ale ich jest dużo więcej): "My czytamy Słowackiego" i "A jednak to już jesień". Nie potrzebuję chyba dodawać, że Dygatówna i Schejbal wykonywali je z wielkim wrodzonym wdziękiem, prosto i bez afektacji.

Powiedział mi w Paryżu ktoś przybyły z Polski, poważny literat, że nowoczesna poezja niekomunikatywna, którą produkuje 80% poetów, nie ma odbioru i oddźwięku, że poza krytykami i samymi autorami tej poezji, nikt się nią nie interesuje. Z drugiej znów strony istnieje okropna szmira: masówka wierszy ideowych, chwalących Gomułkę, zdobycze sowieckie, osiągnięcia Polski Ludowej, itd.

Osiecka i Kern, pisujący w "Przekroju", są niezmiernie poczytni; ich wiersze, będące na pograniczu kabaretu literackiego i efektownej liryki, zastępują wielu czytelnikom oddech ambitniejszej i większej poezji. W tym stanie rzeczy mają wyjątkowe powodzenie. Jest duże zapotrzebowanie na ich utwory. Z konieczności muszą się więc powtarzać i nieraz ogłaszają rzeczy słabsze.

A teraz wspomnę o muzyce Macieja Małeckiego i Andrzeja Marka. Mnie osobiście bardzo się podobała; jest melodyjna, subtelna, oryginalna, czasami zahaczająca o motywy pieśni ludowych, ballad podwórzowych, a nawet mazurków "a la Chopin" i preludiów Rachmaninowskich. Grał tę muzykę na fortepianie młody pianista, z wielką brodą, Andrzej Marek. Ma doskonałą technikę, aksamitne uderzenie, przypominające uderzenie naszego nieodżałowanego Kropiwnickiego: a grając... uśmiecha się. A uśmiech u pianistów, nawet u pianistów grających muzykę lekką, jest rzadkością. Ta muzyka Marka i Małeckiego - to właśnie owo białe, orzeźwiające wino przedstawienia, o którym mówi tytuł recenzji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji