Artykuły

Koniec wieńczy dzieło

- Smutno przed tym pożegnaniem? Jeszcze jak... Nie wszystkie małżeństwa wytrzymują ze sobą dziesięć lat, a ja z Evitą - bez zakłóceń! Kawałek siebie żegnam w tej postaci, nawet jeśli brzmi to sentymentalnie - mówi MARIA MEYER przed ostatnim przedstawieniem "Evity" w Chorzowie.

Przyniosła pani sukces i popularność, ale jej pierwowzór to nie była anielica.

Oczywiście, że nie. Kombinowała, zdradzała, oszukiwała, powodzenie osiągała krzywdząc innych. Ale była też bosko ambitna, utalentowana i konsekwentna. Naprawdę współczuła biedakom, znała smak upokorzenia, a potem cierpienia. Daj Boże więcej takich postaci do zagrania.

Wiedziała pani coś o Ewie Duarte-Peron przed premierą?

Natychmiast rzuciłam się na poszukiwanie jakiejś biografii, dokumentów czy zdjęć. Ale to było 10 lat temu i wtedy nie było książek na jej temat. Za to sporo oglądałam zdjęć. To one podsunęły mi pierwszy trop interpretacyjny. Na fotografiach Ewa uśmiecha się przepięknie, ale oczy ma zimne i ostre. To rzadko zdarza się w życiu, bo jeśli człowiek się śmieje, to wszystkimi partiami twarzy. A w jej rysach była i łagodność, i zaciętość razem.

Ta rola wymagała wyrzeczeń?

Przede wszystkim poszerzenia skali głosu. Dostałam rolę w czerwcu i przez całe wakacje, chodząc po lesie, ćwiczyłam. Wyglądało zabawnie, ale wymagało strasznej dyscypliny. We wrześniu mogłam już próbować bez przeszkód. Cały czas myślałam także o środkach aktorskich, pokazujących złożoną osobowość Ewy; nie wszystko można wyrazić śpiewem.

Ewa Peron i Che Guevara naprawdę nigdy się spotkali, ale autorzy musicalu uczynili z nich na scenie parę głównych opozycjonistów. W tej postaci obsada była najliczniejsza. Ilu "Guevarów" pani partnerowało?

Pięciu! Oczywiście nie jednocześnie, choć na premierze Michał Bajor zaprosił kolegów do wspólnego śpiewania bisów. Michał rozegrał rzecz perfekcyjnie aktorsko, znakomicie się uzupełnialiśmy. Paweł Kukiz był za to autentyczny w swoim buncie; raz o mało mnie nie udusił (tańcząc walca), bo się w imieniu Che wkurzył na burżujów. Krzysiu Respondek grał żywiołowo i z ogromnym wdziękiem. Janusz Kruciński i Dominik Koralewski też nasycili tę rolę emocjami. W szóstkę mamy co wspominać.

Nosi pani na scenie wspaniałe kostiumy. Boję się tylko zawsze, że biała suknia (do songu "Nie żegnaj mnie Argentyno") spadnie z pani gorsu.

Kiedy byłam szczupła jak przecinek, istniało takie zagrożenie, teraz już nie. Śmiejemy się, że z biegiem lat kostiumy po prostu kurczą się; w przeciwieństwie do nas.

Najdramatyczniejsza przygoda, związana ze spektaklem?

W teatrze w Cieszynie spadłam ze schodów i złamałam kość ogonową. Mimo bólu zaśpiewałam przedstawienie do końca; chyba w szoku. Śpiewałam i z zapaleniem nerek, bo Sabina Olbrich - także grająca Evitę, była jeszcze bardziej chora; miała półpaśca. Ale dobre wspomnienia przeważają, zwłaszcza na kilka dni przed pożegnaniem.

Jakieś szczególne refleksje towarzyszą pani w tym rozstaniu z postacią Evity?

Najcieplej i najserdeczniej pomyślę o Marcelu Kochańczyku, którego nie ma już wśród nas, a który ten sukces wyreżyserował. Tylko jego zapytałabym słowami ze spektaklu: "No i teraz co? " A on powiedziałby: "Dobrze będzie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji