Artykuły

Nieznośna ciężkość wspomnień

Obie części przedstawienia mogłyby uchodzić za odrębne spektakle. Zdawałoby się druga część to wypadek przy pracy reżysera, niezaplanowany, ale smakowity owoc - o "Pannach z Wilka" w reżyserii Tomasza Koniny w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu pisze Monika Leonowicz z Nowej Siły Krytycznej.

Topos powrotu w literaturze zawsze wiąże się z toposem miejsca pojmowanego jako przestrzeń udomowiona, oswojona i topos ten ma się dziś arcydobrze. Podejmowany we współczesnej prozie wraz z problem emigracji zarobkowych, zostaje także odświeżony w klasycznym już dziele - "Pannach z Wilka" wg Jarosława Iwaszkiewicza. Jest to pierwsza teatralna adaptacja nie tylko jednego opowiadania tego autora, ale - jak się okazuje - trzech.

Spektakl w reżyserii Tomasza Koniny - dyrektora opolskiego teatru - składa się z dwóch zasadniczych, niewyodrębnionych strukturalnie części, gdzie druga jest zupełnym zaskoczeniem dla widza, zwłaszcza w kontekście pierwszej, która stanowi dość wierne przeniesienie treści "Panien". Oto Wiktor Ruben (Andrzej Jakubczyk) wraca po piętnastu latach do miejsca, w którym spędzał wakacje jako dwudziestoletni młodzieniec. Nie jest to zwykła podróż sentymentalna, lecz smutny rozrachunek ze straconymi złudzeniami. To, co wydawało się oczywiste (że wszystko się zmienia, że każdy staje się inny) teraz, wraz z obrazem wszystkich wilkowieckich kobiet, nabiera realnego kształtu. Wiktor staje się papierkiem lakmusowym bolączek i cierpień każdej z nich. Z drugiej strony jego przybycie - w niegdyś bardzo oswojoną przestrzeń - nie tyle nawet burzy zaistniały porządek, ile właśnie unaocznia wszystkim, jak bardzo ten porządek rzeczy jest zły. Ale siły, żeby go zmieniać w każdym z bohaterów zabraknie. Yi-Fu Tuan napisał, że "to, co jest przestrzenią, staje się miejscem w miarę nadawania wartości". W przypadku Wiktora-legendy, Wiktora-zjawy z przeszłości, jest zupełnie odwrotnie - Wilko po latach okazuje się być nie Arkadią, ale obcą przestrzenią nostalgiczną, do której wraca się tylko po to, aby przekonać się, że powrót jest właściwie niemożliwy i tak jak życie ma wartość poprzez kończącą je śmierć, tak piękno rodzi się z mijania.

Scenografia (Tomasz Konina) części pierwszej ma, podobnie jak w świecie przedstawionym opowiadania, również dwa porządki: na pierwszym planie za szklanym przepierzeniem na proscenium stół i kilka krzeseł wokół - centrum wilkowieckiego wszechświata, na drugim zielony kobierzec i grób Feli - będzie to przestrzeń marzeń sennych, reminiscencji i wspomnień bohaterów. Mimo ciekawej oprawy scenograficznej schemat scen, zakrawający momentami na kompozycję szopkową (Ruben plus Zosia, Ruben z Julcią, Ruben i Tunia), w pewnym momencie nuży. Postać Kazi, którą gra świetna i doświadczona przecież Grażyna Misiorowska, jest spłaszczona. Zdegradowana tylko to trzeźwo myślącej, krzątającej się i sprzątającej, momentami lekko sfrustrowanej, kobiety. Zosia (Beata Wnęk-Malec) bardziej przypomina Iwaszkiewiczową dorodną, pełną erotyzmu Julcię, opolska Julcia zaś (Arleta Los-Płaszewska) niestety gubi się wśród innych. Brakuje jej tej wyrazistości, która sugerowałaby widzom specjalną nić łączącą ją poprzez intymne, owe "senne", doświadczenia z Rubenem. Najmłodsza Tunia kreowana przez Grażynę Kopeć jest z kolei bardzo jednobarwna: przez godzinę widzimy naiwne niedojrzałe dziewczątko, zdominowane przez niezaradny szczebiot podlotka, przez co postać staje się karykaturą samej siebie. A przecież to w najmłodszej Tuni ma budzić się erotyzm i kobiecość, które tak zagęszczały atmosferę w Wilku przed piętnastoma laty. Sytuację w pierwszej części przedstawienia ratuje Judyta Paradzińska, która nadaje swej postaci różnych barw, ale jednocześnie nie wypełnia jej na zasadzie kolorowanki. W umiejętny sposób łączy w sylwetce Joli doświadczenie kobiety zamężnej, ale niemoralnej, zagubionej dziewczynki i porzuconej kobiety sprawiającej jedynie wrażenie, że "ma w ręku śrubkę, więc zbuduje most". Kiedy na scenie tłucze talerze, łka czy po prostu beztrosko zajada się kanapką nieustannie buduje napięcie i dramaturgię. Czasami zaczyna na tyle dominować, że staje się główną bohaterką dramatu.

Druga część spektaklu jest zdecydowanie ciekawsza z trzech prostych powodów: Tomasz Konina wykorzystał tu fragmenty dwu innych opowiadań autora: "Przyjaciół" oraz "Sérnéité". Po drugie dlatego, że realizm został tu zastąpiony symbolem, muzyczno-wizualna (muzyka: Radosław Wocial) oprawa pobudza i wytrąca z marazmu, którym powiało w części pierwszej. Po trzecie: gra aktorska Andrzeja Jakubczyka, kreującego postać Wiktora Rubena, nabiera rumieńców, nie jest to bowiem teraz tylko i wyłącznie bohater, jaki już został stworzony w filmie Wajdy, ale w drugiej odsłonie to Everyman - każdy, kto zaplątany jest we własny los i wybory życiowe. Oniryczna konwencja przesłuchania Wiktora Rubena przez dwu tajemniczych Mężczyzn (Krzysztof Wrona, Maciej Namysło) jest kontynuacją rozrachunku z życiem bohatera, ale już w bardziej ogólnym wymiarze. Uśmiercenie kobiet z Wilka przeplata się z wojennymi reminiscencjami, pożegnaniem Feli i rozmowami o estetyce. Czy Piękno może złagodzić ból istnienia i gorycz przemijania? Czy uspokojenie (tytułowe sérnéité) może uśpić myśl o śmierci?

Obie części przedstawienia mogłyby uchodzić za odrębne spektakle. Zdawałoby się, druga część to wypadek przy pracy reżysera, niezaplanowany, ale smakowity owoc, chociażby przez grę aktorską i śpiew Macieja Namysły (to po czwarte). Postać zmarłej Feli (Aleksandra Cwen) jest jednak spoiwem dwóch części przedstawienia. Stanowi metaforę przemijania, symbolizuje "obumarłe" Wilko. Łączy także najważniejsze motywy w pisarstwie Iwaszkiewicza - Eros i Thanatos. Są więc te obie części sobie potrzebne i wzajem się uzupełniające.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji