Artykuły

Bronić się śmiechem

IV Przemyska Wiosna Teatralna

RÓD LUDZKI ma tylko jedną naprawdę skuteczną broń - śmiech, pisał Twain.

Tegoroczna, czwarta z kolei Przemyska Wiosna Teatralna także wybroniła się śmiechem. Załamała się co prawda zasada imprezy, której ambicją było prezentowanie różnych form scenicznych (kabaret, musical, składanka estradowa, dramat klasyczny, współczesny itp.). Tym razem organizatorzy zaproponowali publiczności po prostu - ciekawsze spektakle teatrów Warszawy, Krakowa, Tarnowa, Lublina i Kielc, dając szansę na odśmianie się do woli i na zapas.

Śmiech rozbrzmiewający w sali WDK (30 V - 6 VI) miał różny smak i różne domieszki. Wybuchał żywiołowo, rozładowując emocje, brzmiał też gorzko, zmuszał do refleksji. Pod powierzchnią żartu, humoru kryło się coś smutnego, jakieś poczucie bezradności, dramatu. Jak w życiu.

Zaczęło się od najnowszej sztuki Jarosława Abramowa "Darz bór", którą przywiózł Teatr im. Słowackiego z Krakowa. Akcja w więziennej celi, kilku mężczyzn krawców stwarza sobie piękną iluzję - zabawiając się w polowanie. Satyryczne widzenie rzeczywistości, choć sytuacje zamknięte w niezwykłym układzie, pełno śmiałych aluzji, więzienno-krawiecko-myśliwskiego żargonu i absurdalnych dowcipów.

Podobnie w farsowym, czy komediowym stylu utrzymana jest sztuka Henryka Bardijewskiego "Misja". Wybornie wyreżyserowana przez Mariusza Dmochowskiego (zarazem dyrektora Teatru "Nowego" z Warszawy) i znakomicie zagrana przez zespół z Emilem Karewiczem czele. Pojawiają się ci sami ludzie w różnych rolach, spełniają różne misje i szukają sensu tych misji. A wszystko odbywa się w nierozerwalnym związku z elementarną potrzebą fizjologiczną człowieka -jaką jest jedzenie. Wśród marzeń o żarciu sypią się kalambury, hasła i slogany, pełne ostrego krytycyzmu.

Wszystko, co ponad miarę, bywa szkodliwe. I komizmem można się i udławić, zaśmiać na amen. Zdrowym przerywnikiem śmiechu były spektakle zaprezentowane przez Teatr Bagatela im. T. Boya-Żeleńskiego z Krakowa ("Słodki ptak młodości" Williamsa) i Teatr im. Solskiego z Tarnowa ("Panna Julia" Strindberga). Sztuka Williamsa, jak większość jego sztuk, zdobyła powodzenie na Broadwayu, doczekała się wersji filmowej. "Słodki ptak młodości" - to splot wielu konfliktów: dramat starzejącej się gwiazdy Hollywoodu, klęska marzeń trzydziestoletniego mężczyzny (nie zrobi ani kariery filmowej, ani nie odzyska utraconej miłości), problemy narkomanii i terroru na południu Stanów. W roli starej gwiazdy błyszczała nieporównywalna w swoim kunszcie - Maria Malicka.

Poczucie przemijania jest czymś najstraszniejszym dla artystki filmowej. Ale przecież i młodość nie daje immunitetów na nietykalność przez nieszczęścia. "Panna Julia" jest piękna, młoda, z tytułami i posagiem, ale ponosi klęskę, bo jest istotą z okresu moderny: emancypantką, diaboliczną, fatalną, psychicznie kruchą. W nastroju dusznej, świętojańskiej nocy, rozkołysana tańcem i muzyką, rozdrażniona winem, zostaje kochanką swojego lokaja. U Strindberga konflikt ma jedno rozwiązanie - śmierć. Najlepszą stroną tarnowskiego przedstawienia to - wydobycie ciężkiego nastroju nocy, przytłoczenie publiczności. Bez udziwnień, czysta gra - właściwie dwójki, trójki aktorów.

Po pauzie na zadumę, znów wrócił apetyt na śmiech. Podczas spektaklu Teatru Im. Osterwy z Lulina ("Grupa Laokoona" Różewicza) padały pytania: jaki wpływ na nas ma kultura antyczna? Jak ją pojmujemy? Co nam to daje? Naukowiec, ojciec rodziny, po odbyciu wyprawy do Włoch, snuje w salonie mieszczańskim swe reminiscencje, a rodzina, każdy po swojemu (dziadek w fotelu, żona - kurka domowa, synalek - nie wierzący w żadne wartości) - percepuje. Satyra obyczajowa, dowcip, pełno śmieszności.

Ale najbardziej typową komedią uraczył publiczność Teatr im. Żeromskiego z Kielc ("Niewidzialna kochanka" Calderona). Młoda wdowa Angela, zalotnica w czarnych szatach, strzeżona przez braci, omotuje zacnego kawalera. Szelmowskie zaloty odbywają się wśród intryg, zawsze o krok od wpadki, choć kunsztownie zaprogramowane. Hiszpańskie rytmy, hiszpański temperament, kolorowa i bezpretensjonalna zabawa.

Wiosnę finalizowały dwa teatry warszawskie, ściślej: dwie sceny podlegające pod jedną dyrekcję. A więc STS (przypomnijmy: jest to, podobnie jak tarnowski teatr, najbardziej zaprzyjaźniony z Przemyślem; uczestniczy w "Wiośnie" wiernie od początku). Przez cztery lata przemyska publiczność utwierdzała się w powszechnie panującej opinii: STS jest gwarancją jakości. Zbyteczne więc będzie rozwodzenie się i nad obecną ofertą: "Taka nasza robota" Tadeusza Wieżana. Zresztą wszystko zawarte w tytule. Jaka robota? Właśnie - taka. Poza tym robotę finezyjnie prezentowali: Bogdan Łazuka, Piotr Garlicki i Jerzy Karaszkiewicz - ścinając przez dwa dni dziczkę, bo takie było zarządzenie, ale dziczka okazała się dorodną gruszą. Ściąć, czy nie?...

Definitywnego zamknięcia maratonu dokonał Teatr "Rozmaitości". Jak przystało na dobranoc (do widzenia za rok) - muzyczną bajką dla dorosłych (podług Andersena, ale w wersji Młynarskiego i Małeckiego). "Prawie wszyscy byliśmy kiedyś dziećmi. Niektórzy z nas są nimi do dzisiaj" - pisze w felietonie wstępnym A. Jarecki - w programie bajki "Cień". Istotnie. Toteż przerażaliśmy się jak dzieci, bawiliśmy się jak dzieci, śmialiśmy się jak dzieci z powiedzeń i sytuacji bajkowych rodem, ale dziwnie podobnych czasami do prawdziwych. l prawdziwi byli na szczęście: Stockinger, Łazuka, Matyjaszkiewicz, Lewandowski, Garlicki, Winiarska i wszyscy, zostawiając nam sporo emocji.

IV Przemyska Wiosna Teatralna - to 17 spektakli i blisko 9 tysięcy widzów. Wielki maraton kulturalny, duże wydarzenie artystyczne miasta. I to już tradycja na stałe wpisana w kalendarium imprez.

Podsumowując - nie podobna nie przypomnieć ubiegłorocznego pomysłu, który, niestety, nie doczekał spełnienia. Dyrektor WDK, Wojciech Władyczyn - naczelny rozrusznik "wiosen" proponował oficjalnie i publicznie - wciągnięcie na listę uczestników imprez - stuletniego, zasłużonego amatorskiego "Fredreum". Potem były pertraktacje między WDK a zarządem Towarzystwa Dramatycznego im. Fredry w Przemyślu i obustronny zapał. Zadowolenie było tym większe, że "Fredreum" wysiedlone na czas remontu z Zamku boryka się z kłopotami i kryzysami - miałoby jakąś ożywczą szansę, startu bądź co bądź w imprezie uznanych teatrów profesjonalnych. A poza tym akurat w roku bieżącym przypada setna rocznica śmierci Fredry i proponowana przez fredrowców "Ostatnia wola" byłaby ładnym hołdem oddanym patronowi. Nie zapominajmy, że "Fredro uratował Polskę od ogólnej melancholii", że pierwszy to, wybitny komediopisarz polski.

Ostatecznie z zaproszenia fredrowcy nie skorzystali. A kiedyś przecież na głowie stawali, by dowodzić, że zespół trwa, żyje, gra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji