Artykuły

Droga przez zło

" Badać ludzi - oto mój cel i zabawa ". Tak pisał w 1844 r., kiedy rozpoczynał działalność literacką. I trzeba powiedzieć, że Fiodor Dostojewski, tropiąc, a może słuszniejsze byłoby określenie mocując się z ludzką naturą, nie odstąpił od głoszonych wcześniej zasad. Tyle że prowadziły go one aż do granic poznania, a prawdę o człowieku coraz częściej znajdował w piekle, jakie ludzie ludziom szykują.

Badacze literatury nieraz zadawali sobie pytanie, skąd w chrześcijańskim światopoglądzie twórcy "Zbrodni i kary" tyle miejsca zajmuje kategoria "laickiego tragizmu"? Odpowiedź jednoznaczna jest tu niemożliwa. Bowiem właściwie wszystkie wielkie powieści Dostojewskiego pokazują człowieka uwikłanego równocześnie w kręgu nakazów objawienia i nakazów rozumu. Autor nie narzuca ocen. Postulat wiary nie wymazuje wątpliwości. Przeciwnie. Ci wątpiący typu Raskolnikowa, Stawrogina czy Iwana Karamazowa potrafią uzasadnić swój sceptycyzm, a nawet i czysty nihilizm, choć sami ulegają tkwiącemu w rozumie złu.

Wątpliwościami obwarował też pisarz tradycyjną etykę chrześcijańską. Buntując się wobec wizerunku Boga, który aprobuje niesprawiedliwość społeczną, Raskolnikow nie jest jeszcze moralnym bankrutem, a tylko uważnym obserwatorem rzeczywistości. Świątobliwy starzec Zosima nakazuje młodemu Aloszy Karamazowowi "drogę przez grzech", gdyż dopiero świadomy ludzkich błędów może propagować boski ład.

Dostojewski nie rozdał swoim bohaterom ostatecznych argumentów. Zobrazował natomiast starcia idei, faktów, jednostkowych racji. "Ten właśnie szczególny dar Dostojewskiego - słyszenia i rozróżniania wszystkich głosów naraz w ich jednoczesnym brzmieniu (...) umożliwił mu stworzenie powieści polifonicznej" - stwierdził radziecki literaturoznawca Michał Bachtin, inicjując cały szereg ciekawych interpretacji tej prozy. W nowych odczytaniach niemałą rolę odegrał teatr, zachęcony chyba w znacznej mierze dyskursywnością wizji świata, jaką przedstawił Dostojewski.

Ostatnio odbyła się premiera "Braci Karamazow" w Teatrze Narodowym. Adaptację i reżyserię Jerzego Krasowskiego, który już przed laty podejmował głośne próby inscenizacji teatralnej oraz telewizyjnej charakteryzuje szczególna powściągliwość i ogromny rygor formy. Nie rezygnując z głównych etapów sporu o sens ludzkiego bytowania, jaki prowadzą Karamazowowie, Krasowski poddał materiał fabularny ramom widowiska. Oglądamy więc autentyczny teatr, a nie uteatralnioną prozę. Teatr surowy, bez żadnych adaptatorskich ułatwień. Można by się co prawda wadzić z reżyserem o niejeden epizod, opuszczoną myśl, ale nie o zasadniczy tryb przekazu.

Akcję zawiązuje swoista spowiedź Fiodora Karamazowa i posła nie starca Zosimy. Wśród funkcjonalnych, oszczędnych dekoracji Krzysztofa Pankiewicza, których urodę i koloryt przybliżają światła - ścierają się rozmaite postawy życiowe. Narasta napięcie. Nowe fakty, odmienne racje. Zostaje ostro zarysowany dramaturgiczny konflikt. Zgodnie z literą tekstu szczególnie plastyczny jest portret Fiodora Karamazowa. Krzysztof Chamiec nie szczędzi swemu bohaterowi wad. Jednak rozgadany, nerwowy, szyderczy, błazeński potrafi równocześnie przemycić ważną prawdę o Fiodorze - kanalii stuprocentowej, ale kanalii błądzącej po ludzku. Znakomite rzemiosło. Ciekawa poznawczo rola.

Takiemu Fiodorowi partnerować niełatwo. A przecież słychać wyraziste głosy młodszych Karamazowów. Jerzy Pożarowski potrafił uzbroić Iwana w dialektykę laickiej argumentacji. Marek Wysocki nie bał się ukazywać histerycznej szamotaniny Dymitra. Marek Robaczewski nadał wizerunkowi Aloszy rys wewnętrznego spokoju, umacnianego wyznaniem wiary. Starca Zosimę bez nadmiernej emfazy, lecz z wyczuciem stylu prezentuje Czesław Jaroszyński. Interesująca, zwłaszcza w doborze środków ekspresji, jest rola Krystyny Mikołajewskiej (Gruszeńka).

Na osobną uwagę, zresztą już prawem materiału literackiego zasługują dwie postacie: Diabła i Smierdiakowa. Diabeł Witolda Pyrkosza - to genialny sceptyk, świadomy ludzkich upadków i przewidujący kolejne klęski mieszkańców Ziemi. Pyrkosz nie straszy, nawet nie ostrzega, a stawia bezwzględną diagnozę. Smierdiakowa widziałem w dwóch obsadach (Piotr Krasicki i Paweł Galia). Słuszna wydaje się tonacja przeciętności, pod którą wykonawcy ukrywają zranioną ambicję, sprzeciw wobec spokojnie patrzącego na najgorszy ze światów Stwórcy. Piotr Krasicki zwłaszcza w scenie ostatecznego rozrachunku z Iwanem przejmująco zasygnalizował tragizm człowieka, który idąc tropem negacji ulega samozagładzie.

Tuż przed warszawskim wystawieniem "Braci Karamazow" na scenie Narodowego miała miejsce norweska premiera (Stavanger) w adaptacji i reżyserii Jerzego Krasowskiego oraz scenografii Krzysztofa Pankiewicza. Spektakl przyjęto entuzjastycznie. Dla Norwegów był to zresztą pierwszy teatralny Dostojewski. Polskie przedstawienie, oglądane wśród różnych scenicznych interpretacji tekstów autora "Idioty", stwarza okazję, by obcować z widowiskiem odpowiedzialnym za wizję pisarza, a równocześnie służącym autentycznej sztuce teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji